poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 12 - Dotyk.

15 komentarzy:
      Voldemort uciszył ich uniesieniem ręki. Draco zauważył w tym małą szansę. Blaise ścisnął go za ramię.
        - Musisz coś zrobić. Szybko, bo inaczej ją zabiją – szepnął przerażonym tonem.
        - Panie – nie przemyślał tego, nie wiedział nawet dokładnie, co robi. - Granger jest teraz naszą najlepszą bronią! Póki ją mamy, możemy ich szantażować. To...
        - Mamy ją od dawna, a jeszcze tego nie wykorzystaliśmy! - przerwał mu ostro Macnair.
        - Martwa też nam się nie przyda! Zamordujemy ją i co dalej? Co będą mieli do stracenia w walce z nami, gdy stracimy zakładnika na którym im zależy? Nie bądź głupcem, Macnair!
        - Chcesz to tak zostawić, Malfoy? Niech nasi giną, niech mordercy nie ponoszą konsekwencji, bo ty chcesz ruchać tę szlamę!
        - Zamilcz, nie masz prawa odzywać się do mnie w takim tonie! Kara będzie, ale dla Weasleya! Musimy ich postraszyć, przypomnieć, że mamy Granger i chcemy, żeby się nie wychylali, bo zginie. Ona sama może nam się jeszcze przydać.
      Obaj mężczyźni stali i mierzyli się wrogimi spojrzeniami. Teraz wszystko było w rękach Voldemorta, który patrzył na po sali obojętnym spojrzeniem.
        - Musimy zapolować na Weasley'a – odezwał się w końcu zimnym głosem. - Szlama może nam się jeszcze przydać. Nie zaryzykują większych akcji, póki ja mamy.
      Draco usiadł ciężko, czując spływającą po nim ulgę. Granger choć przez chwilę była jeszcze bezpieczna. Tylko na jak długo? Ile jeszcze będzie mógł ukrywać ją w swoim domu?
      Nie doszli już do żadnych innych wniosków na tym zebraniu. Mieli odbyć jeszcze jedną, żeby ustalić dokładny plan działania i obławę na Weasley'a. Na razie Draco chciał jak najszybciej znaleźć się we własnym domu i powrócić do niemej nienawiści z Hermioną i kolejnych etapów planowania ślubu z Astorią.
      I właśnie w tym momencie ktoś szybko zaszedł mu drogę. Blondyn próbował go wyminąć, ale Macnair złapał go gwałtownie za ramię.
        - Czego chcesz? - warknął chłopak.
        - Posłuchaj, gówniarzu, mój przyjaciel, Adams, ojciec jednego z tych martwych chłopaków, jest moim przyjacielem! Weasley zabrał mu coś bardzo ważnego, my zabierzemy coś jemu. Oddaj nam szlamę, chłopcze.
      Draco parsknął, słysząc jego słowa. Czy Macnair sądził, że go zastraszy?
        - Daj sobie spokój. Nie wydam wam jej. Słyszałeś, co powiedział Czarny Pan!
        - Tylko, że ja coś wiem, Malfoy. Znasz moją przyjaciółkę Katy, prawda? Wiem, że znasz.
      Naopowiadała mi o tobie – jego ton był obleśny, pełen nienawiści i mściwości.
Draco starał się, aby niepokój nie ukazał się na jego twarzy. Ale co, do cholery, mogła powiedzieć Katy? Ona jako jedyna wiedziała o związku jego i Granger, ale nie mogła nikomu o tym powiedzieć. Wiązała ich Wieczysta Przysięga...
        - Niby co? - zadbał, by jego głos zabrzmiał lekceważąco.
        - Niewiele. Że byliście razem, ale potem porzuciłeś ją dla jakiejś Gryfonki.
Sprytnie – pomyślał Draco. Nie złamała przysięgi, nie podała żadnych szczegółów. Czyli Macnair nic na niego nie miał.
        - A ja skojarzyłem fakty... O czyje gryfońskie, szlamowate życie walczy młody panicz Malfoy? O czyje życie błagał ostatnim razem i o czyje walczył dzisiaj? - zaśmiał się, a potem zniżył głos do szeptu. - Dobrze wiem, że ją ruchasz.
      Malfoy odepchnął go od siebie gwałtownie i rzucił wściekłe spojrzenie. Całą siłą woli powstrzymywał się, aby nie uderzyć Macnaira w jego obleśnie uśmiechnięty pysk. To jednak mogło przysporzyć jeszcze więcej problemów jemu i Granger.
        - Pomyśl sobie jak to zaszkodzi Twojej karierze. Jak to zaszkodzi Astorii i tej szlamie. Mogą mi nie wierzyć, ale co, jeżeli powiem o tym Czarnemu Panu? Doniosę mu o twoim romansie? Zbrukaniu czystej, czarodziejskiej krwi?
        - Spierdalaj, Macnair – warknął Draco w odpowiedzi i próbował go wyminąć.
        - Masz kilka dni. Wydaj ją mnie albo zniszczę twoją reputację. Adams chce pomścić swojego syna.
        - Kosztem niewinnej dziewczyny?
        - To tylko szlama, przyjaciółka Pottera!
        - Nie zbliżaj się do mnie, ani do niej! Ostrzegam cię – warknął chłopak po raz ostatni i popychając mężczyznę, wyszedł wściekły przez drzwi.
      Poczuł się lepiej dopiero, gdy wyszedł na świeże powietrze. Pooddychał chwilę głęboko, stojąc w miejscu. Czy jego życie choć przez chwilę nie może być ułożone i spokojne? Odkąd zjawiła się u niego Granger, wszystko zaczęło mu się sypać. Nie mógł nawet myśleć o ślubie z Astorią, dotarło do niego, jak bardzo zranił Hermionę i jeszcze cały czas musiał zapewniać jej bezpieczeństwo. Nie było to dla niego uciążliwe, ale bał się, że któregoś razu po prostu nie podoła. Musi bronić ją przed Nottem, Voldemortem, Astorią... Teraz jeszcze przed Macnairem... Przed nim, Draconem Malfoy'em, też powinien ją bronić. Sprowadzał na nią same nieszczęścia, poprzez swoje błędne decyzje. Nie powinien jednak udawać przed nią, że jest martwy. Ale on chciał tylko dla niej dobrze... Chciał, żeby o nim zapomniała i ułożyła sobie życie. Dla niego to też nie była łatwa decyzja. Ale teraz miał większe zmartwienia, niż przeszłość. Musiał zadbać o jej bezpieczeństwo, bo Macnair mógł być niebezpieczny. Do głowy na razie przychodził mu tylko jeden pomysł. Musiał tylko na chwilę udać się do swojego starego domu.


      Spojrzał na swoje dłonie. Choć były całkowicie czyste, jemu nadal się wydawało, że widzi na nich krew. Ci chłopcy nie mogli mieć więcej niż siedemnaście lat. A on pozbawił ich życia, marzeń, planów na przyszłość. Pozbawił kogoś synów... Jeszcze raz z odrazą spojrzał na swoją różdżkę. Dwa mordercze zaklęcia. Dwa błyski światła. Dwa trupy.
      Zaatakowali go, gdy szedł po mieście. Miał właśnie wracać do domu z targu, bo tylko tam wychodził. Trzech młodych idiotów próbowało zrobić rozróbę wśród straganów. Na szczęście byli zupełnie pijani, chwalili się głośno Mrocznymi Znakami, ich nowymi nabytkami. Nie chciał żadnej bitwy, ale większość tych ludzi było bezbronnych. Wyszedł im naprzeciw, kurczowo trzymając różdżkę.
        - Ej, przygłupy, tutaj! - wrzasnął, odciągając ich uwagę od innych ludzi.
      Gdyby byli trzeźwi, nie miałby szans. Jeden z chłopców upuścił swoją różdżkę, wyciągając ją z kieszeni szaty. Przeklął donośnie i schylił się po nią. Zatoczył się i prawie upadł. Ron patrzył na to z zażenowaniem. I wtedy jeden z nich posłał w jego stronę pierwsze zaklęcie. Cruciatus minął go o cal.
        - Są tak pijani, że nie trafią w ruchomy cel – pomyślał Ron i rzucił Expelliarmus w najbliższego ze śmierciożerców.
      Siła zaklęcia odrzuciła chłopaka w tył, ale rudzielec nie miał dużo czasu, by napawać się swoim małym sukcesem, bo musiał uchylić się przed dwoma morderczymi zaklęciami. Nie miał czasu na bronienie się przed atakiem jakimiś rozbrajającymi zaklęciami, bo skończy w jakimś anonimowym grobie.
      I wtedy przez myśl przeszły mu wszystkie okrucieństwa. Tortury, stosy ciał i zbiorowe mogiły. Terror na ulicach i strach mugoli. Bieda... Poczuł w sobie narastającą złość, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie czuł. Stał teraz oko w oko z trzema śmierciożercami, którzy w przyszłości będą mordować niewinnych ludzi. Uniósł różdżkę lekko trzęsącą się ręką. Nie sądził, że ma aż tyle czarodziejskich mocy, spodziewał się raczej strzępku światła wypływającego z jego różdżki i znikającego po chwili.
        - Avada Kedavra – powiedział trzęsącym się głosem i ku jemu zaskoczeniu, zobaczył zielony snop światła, który uderzył prosto w pierś jednego z chłopaków.
      Jego towarzysze natychmiast przyszli z odwetem. W stronę Rona pomknęło kolejne mordercze zaklęcie. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak blisko śmierci... Nie miał już nic do stracenia. Albo on, albo oni.
        - Avada Kedavra – krzyknął.
      Tym razem jego głos był pewny, a ręka nawet nie zadrżała. Drugi śmierciożerca wydał z siebie coś, co miało być krzykiem, ale dźwięk zamarł, gdy tylko trafiło go zaklęcie. Teraz zostali już sami... Ron i ostatni chłopak mierzyli się przez chwilę różdżkami, patrząc na siebie z wściekłością.
        - Poddaję się – westchnął w końcu śmierciożerca i uniósł ręce.
      Najwidoczniej, gdy wstępował w zastępy Voldemorta, nie sądził, że czeka go coś takiego. Myślał pewnie, że będzie to dobra zabawa i nie zawał sobie, jak to jest stanąć twarzą w twarz ze śmiercią.
        - Odrzuć różdżkę – wrzasnął Ron, wciąż w niego celując.
      Chłopak rozluźnił drżącą dłoń i jego magiczne narzędzie z cichym dźwiękiem uderzyło o ziemię. A potem wykonał szybki ruch, schylił się i złapał za ręce swoich martwych towarzyszy. Nim Ron zdążył wypowiedzieć zaklęcie, chłopak deportował się. Weasley natychmiast podbiegł do różdżki pozostawionej przez chłopaka i podniósł ją.
      Różdżka tego ocalałego śmierciożercy wciąż leżała na biurku Rona. Nie wątpił, że może się kiedyś przydać, niektórzy tracili swoje różdżki podczas pojedynków, a nie było możliwości, aby zakupić inną. W pobliżu nie było już żadnych takich sklepów, przychylnych Zakonowi. Teraz wszystko inwigilowali śmierciożercy i różdżki były wydawane tylko po uprzednim sprawdzeniu drzewa genealogicznego interesantów.
      Jeszcze raz popatrzył na swoje dłonie z odrazą. Jakim cudem mógł upaść tak nisko?


      Blaise energicznie zapukał do masywnych, drewnianych drzwi. Gdy nikt nie odpowiedział, zapukał jeszcze raz. Wreszcie, po kilku minutach, w drzwiach stanął Draco i obdarzył przyjaciela zaskoczonym spojrzeniem. Potem jego wzrok powędrował do domowego skrzata, stojącego obok chłopaka. Był wyjątkowo mały, nawet jak na swój gatunek. Niepewnie tarmosił kawałek obrusu, w który był ubrany. Spojrzał wielkimi oczami we wściekle niebieskim kolorze na Malfoy'a, a kiedy natrafił na jego wzrok, przerażony wbił wzrok w swoje ogromne stopy.
        - Patrz, kogo przyprowadziłem – Zabini uśmiechnął się szeroko. - A oto Diabeł!
      Draco jeszcze raz spojrzał na małego, przerażonego skrzata. W niczym nie przypominał Diabła.
        - Nazwałeś go na swoją cześć? - uniósł brwi i spojrzał na przyjaciela z rozbawieniem.
Blaise tylko dumnie wypiął pierś.
        - Jest bardo młody, więc musisz go oszczędzać. Co, staruszek nie chciał wypożyczyć ci waszego skrzata? - zapytał, szczerząc zęby.
        - Stwierdził, że nie może się bez niego obejść i jest mu bardzo potrzebny – warknął Draco, denerwując się na samą myśl o ojcu. - Ale wejdźcie do środka.
        - Po co ci właściwie mój mały przyjaciel? - zapytał Blaise, gdy tylko znaleźli się w salonie.
        - Miałem małe spięcie z Macnairem – mruknął z przekąsem blondyn. - Odebrałem takie wrażenie, że za wszelką cenę chce mnie udupić. I przy okazji chce głowy Granger. Potrzebuję kogoś, kto na okrągło będzie monitorował mój dom i donosił mi, gdy tylko ktoś będzie zbliżał się do bramy.
        - No tak, ten cholerny Macnair... Widziałeś go z Katy? Przecież on mógłby być jej ojcem!
Draco kiwnął tylko głową, a potem skierował się do małego skrzata, który trząsł się uczepiony szaty swojego właściciela.
        - Nie bój się. Jest tu ktoś, kto będzie zachwycony twoją obecnością – mruknął z przekąsem i pomyślał o Grenger i tej jej WSZY o której kiedyś słyszał.
        - Gdy już jesteśmy przy Granger... Czy mógłbym się z nią zobaczyć?
      Draco spojrzał na niego zaskoczony i zmarszczył brwi.
         - Jasne – odpowiedział po chwili. - Jest w swoim pokoju. Tam, na końcu korytarza.
      Blaise wstał, skinął ręką na skrzata, by poszedł za nim, a potem bez słowa wyszedł z pokoju, zostawiając zaskoczonego przyjaciela samego. Szybko przeszedł przez korytarz i zapukał do drzwi. Nie musiał długo czekać na reakcję.
        - SPADAJ, MALFOY!
        - Granger, to ja! - krzyknął Blaise, pukając jeszcze raz.
W pokoju usłyszał ciche przekleństwa.
        - Wejdź – krzyknęła w końcu.
      Zastał ją pospiesznie wycierającą z zarumienionych policzków ślady łez. Wyglądała, jakby nie ruszała się z łóżka już któryś dzień z rzędu. Włosy miała w jeszcze większym nieładzie, niż zwykle. Próbowała pospiesznie zakryć opuchnięte, czerwone oczy.
        - Co jest? - zapytał, siadając obok niej.
        - Nic – zauważył ślad poniki w jej orzechowych oczach. Nie była zadowolona, że widział ją w tym stanie. - Mieliśmy wczoraj z Malfoy'em... rozmowę – zakończyła wisielczym tonem. - Może ty masz dla mnie choć jedną dobrą wiadomość? - zapytała, patrząc na niego z nadzieją.
        - Miałaś rację. Spotkałem się z Ginny. Kazała ci przekazać, że przeprasza cię za ostatnią kłótnie. I że tęskni.
      Po chwili pomyślał o czymś, co jeszcze może poprawić jej humor.
        - Zaraz kogoś ci przedstawię – uśmiechnął się do niej kojąco i odsłonił swoją szatę.
      Do jego nogi uczepiony był Diabeł, najwyraźniej nadal przerażony zmianą otoczenia. Gdy tylko Granger go zobaczyła, oczy jej rozbłysły. Natychmiast wyciągnęła do niego rękę.
        - Nie bój się mnie – mruknęła spokojnie. - Co on tu robi, Blaise?
        - Przyprowadziłem ci towarzystwo, żebyś nie musiała być tu sama, gdy Draco i Astoria są w pracy.
      Nie chciał wyjawiać Hermionie prawdziwego powodu obecności skrzata. Uznał, że nie ma potrzeby, by niepotrzebnie ją straszyć. Kiedy Draco uzna za stosowne, sam jej to powie.
        - Blaise, ja... Chcę cię o coś prosić – zaczęła niepewnie dziewczyna. - Czy mógłbyś pożyczyć mi swoją różdżkę?


      Astoria weszła do ich sypialni ubrana w delikatną, prawie przezroczystą, czarną koszulkę nocną, spod której prześwitywała czarna , koronkowa bielizna. Rozpuściła swoje długie włosy, które teraz, w miękkich fala, opadały kaskadą na jej biust. Draco bardzo powoli otaksował ją wzrokiem i zauważył, że na nogach ma bardzo wysokie, czarne szpilki.
        - Tęskniłeś? - zapytała spokojnie, a jej głos przybrał seksowną barwę.
      Kiwnął krótko głową, ale tak naprawdę nie miał teraz ochoty na seks, a najwidoczniej właśnie do tego zmierzała dziewczyna. Ostatnie dwa dni były dla niego zbyt męczące. Na razie jedyną rzeczą, jaką miał w głowie, to groźby Macnaira pod adresem Granger.
      Tymczasem Astoria zaczęła krokiem modelki przemierzać pokój. Kiedy dotarła do łóżka, klęknęła na nim, a potem na czworakach zaczęła przybliżać się do chłopaka. Nie odtrącił jej kiedy usiadła na nim okrakiem i pocałowała namiętnie. Pachniała drogimi perfumami. Wplótł palce w jej włosy, a dziewczyna zaczęła schodzić pocałunkami coraz niżej. Jej delikatne usta dotknęły jego żuchwy, potem przeszły na szyję i jego nagi tors.
      Za to myśli Dracona daleko były od Astorii. Cały czas wydawało mu się, że coś jest w tym wszystkim nie tak. To nie panna Greengrass powinna dotykać go i całować w ten sposób. A potem przypomniał sobie Granger, w panice próbującą zasłonić swoją czarną bieliznę, gdy spotkał ją poprzedniego rano, w samej koszulce i majtkach. A potem jej dotyk, gdy przetrzymywał ją w wannie. Delikatną skórę i piersi, które dokładnie widział przez mokry stanik.
      Kiedy dłoń Astorii powędrowała do jego krocza, złapał ja gwałtownie za ramię.
        - Nie – powiedział pewnym tonem. - Jestem zmęczony.
      Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
        - Sama wiesz, jak wiele zamieszania zrobił Weasley swoją głupotą. Chcę po prostu położyć się spać. Nie dzisiaj.
      Astoria z westchnieniem bezsilności i rezygnacji położyła się obok niego.
        - Cudownie – warknęła. - To miały być moje małe pożegnanie.
        - Pożegnanie? - zapytał Draco zaskoczony.
        - Mają problem. W Szkocji wybuchły zamieszki i mnie tam wysyłają w celach dyplomatycznych. Na tydzień – powiedziała rozgoryczonym głosem.
        - Kiedy wyjeżdżasz? - Draco postarał się, aby jego głos zabrzmiał smutno.
        - Pojutrze, nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć.
      Draco w odpowiedzi pocałował ją pospiesznie w czoło.
        - Idę do kuchni, muszę się napić.
      I wyszedł pospiesznie z sypialni. Tak będzie lepiej... Im dalej Astoria będzie od Macnaira, tym większe szanse, że ominie ją ta cała afera. Wystarczy, że musi chronić Granger...
      W kuchni aż podskoczył z zaskoczenia, bo z zamyślenia wyrwała go siedząca przy stole Granger. Dziewczyna zarumieniła się gwałtownie, gdy tylko go zobaczyła i spuściła wzrok. Uświadomił sobie nagle, że jest w samych bokserkach i miał ochotę uciec na górę. Albo chociaż czymś zakryć...
        - Już skończyliście? - zapytała z przekąsem. - Szybki jesteś.
      Obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem.
        - Widziałam Astorię, kiedy wchodziła po schodach w tym wyjściowym stroju – wyjaśniła i uśmiechnęła się do niego cierpko.
        - Nie spałem z nią... Zaraz! Nie mam powodu, by ci się tłumaczyć – warknął.
      Obrzucił Hermionę wzrokiem. Miała na sobie szare dresy, w których zawsze spała i biały podkoszulek, ale Draco przez chwilę wyobraził sobie ją w stroju, jaki miała na sobie wcześniej Astoria. Okazało się, że nie był to najlepszy pomysł. I bez tego miał ochotę rzucić się na nią i zerwać z niej wszystkie ubrania. Zacisnął pięści i odwrócił od niej wzrok, żeby zachować samokontrole.
        - Chcę coś ci dać – powiedziała Hermiona po chwili ciszy.
      Wstała i podeszła do niego powoli, jakby ostrożnie. Wyciągnęła do niego dłoń, w której trzymała srebrną fiolkę. Wziął ją od niej, przy okazji dotykając jej rozgrzanej skóry. Ich spojrzenia się spotkały i żadne z nich nie chciało odwracać wzroku. Trzymał pewnie szklane naczynko, nie przestając delikatnie dotykać wewnętrznej strony dłoni dziewczyny. Nie zabierała jej, wręcz przeciwnie, zacisnęła palce. Znów przez chwilę pomyślał o zerwaniu z niej wszystkich ubrań.
Ona pierwsza przerwała kontakt wzrokowy, spuszczając spojrzenie na jego nagi tors. Przygryzła delikatnie wargę, a Draco nie wytrzymał już dłużej, pociągnął ją gwałtownie na swoje kolana. Jęknęła cichutko zaskoczona. Starała się być cicho, ze względu na Astorię będącą w sypialni zaraz nad nimi. A potem zupełnie utonęła w zapachu Dracona. Nie powinna się na to zgadzać. Nie po tym wszystkim, co jej zrobił... Ale przecież próbował się wytłumaczyć. Mówił, że nie chciał źle, że był zagubiony i nie wiedział co robić. A ona przecież tak tęskniła za jego dotykiem.
      I wtedy Draco jeszcze mocniej przyciągnął ją do siebie. Poczuł jej miękkie piersi na swoim torsie i zapragnął ją mieć tu i teraz. Nie zważając na Astorię.
        - Czy naprawdę wolałabyś, żebym nie żył? - szepnął prosto do jej ucha.
      Nie odpowiedziała, tylko jęknęła cicho, gdy zaczął całować ją po szyi. Jego ręce szybko powędrowały pod jej koszulkę, spoczywając delikatnie na gładkim brzuchu. Hermiona dotknęła jego torsu i zaczęła palcami przemierzać go wzdłuż i wszerz. I kiedy w końcu jego usta miały odnaleźć jej wargi, a ręce bardzo powoli sunęły do góry, w Hermionie coś pękło. Przed oczami stanęły jej dwa lata żałoby. Niekończącej się rozpaczy, której Draco przyglądał się bezczynnie. Wszystkich łzach, jakie kiedykolwiek przez niego wylała. I kiedy już myślała, że prawie ułożyła swoje życie, on znów się zjawia, a teraz całuje ją po szyi, mieszając jej w głowie.
      Próbowała gwałtowne wstać, odpychając go od siebie. Chłopak w odpowiedzi próbował przyciągnąć ją do siebie jeszcze mocniej.
        - Malfoy, puszczaj! - warknęła i jeszcze raz odepchnęła go od siebie.
      Tym razem udało jej się uwolnić i napotkała zaskoczone spojrzenie chłopaka. Uniósł jedną brew w sposób, jaki zawsze kochała. Starała się szybko z tego otrząsnąć. Szybko przeszła na drugą stronę pomieszczenia i usiadła jak najdalej od Dracona. Dlaczego było jej tak piekielnie gorąco? Ze wszystkich sił starała się nie patrzeć na jego nagi, umięśniony tors i wybrzuszenie w bokserkach.
        - Malfoy... To... Nie powinno się zdarzyć. Nie po tym wszystkim co zaszło między nami – oczy zaszły jej łzami, a on najwidoczniej nie miał pojęcie co w tej sytuacji zrobić. - Nigdy nie wybaczę ci tych dwóch lat. Cieszę się, że żyjesz, ale wolałabym, żebyś trzymał się ode mnie z daleka... To nie powinno się powtórzyć już nigdy więcej. To cy było między nami, już dawno się skończyło. Jeżeli nadal coś do mnie czujesz, to powiedz to teraz. Albo idź do Astorii i nie zawracaj mi głowy nigdy więcej.
      Draco zamarł. Hermiona oczekiwała od niego deklaracji, a on nie miał pojęcia, co było między nimi. W dodatku ona była z Wealey'em szczęśliwa, a on nie umiał jej tego zagwarantować. Miała rację, powinien trzymać się od niej z daleka. Chciał teraz tylko jej szczęścia. On już miał z nią swoją szansę i wszystko zrujnował, teraz czas na Weasley'a. Draco przełknął swoją dumę i ból.
        - Granger, ja... To nie był dobry pomysł. To w sumie nie był żaden pomysł. To po prostu tak wyszło. Jestem egoistą, a w dodatku podnieconym po spotkaniu z Astorią – i tutaj padło pierwsze jego kłamstwo, bo jedyne o czym myślał, to Hermiona w mokrych ubraniach. - Ty jesteś w związku, ja jestem w związku. Oboje kochamy swoich partnerów. Nie ma sensu zaczynać niczego, co i tak nie ma prawa przetrwać. Ja myślę... Ja już nic do ciebie nie czuję, minęło zbyt wiele czasu.
      Zignorował łzy, które znów napłynęły do jej oczu.
        - Ja też już nic do ciebie nie czuję, Draco i chcę, żeby to było jasne. Uznajmy dzisiejszy wieczór za błąd, pomyłkę – powiedziała pewnym tonem.
        - Idź już spać, Granger – szepnął i wyszedł z kuchni.
      Tak będzie lepiej – próbowała przekonać się w myślach. Nigdy w życiu nie powinna pomyśleć, że pragnie Dracona Malfoy'a, nie po tym co jej zrobił. Powinna wrócić do nienawiści. Tak byłoby przecież lepiej, łatwiej. Nie chciała nawet myśleć, co może się kryć pod tą nienawiścią do arystokraty. Jej własne uczucia zbyt bardzo ją w tym momencie przerażały. Ale przynajmniej to był już koniec. Oficjalny. Koniec wszystkiego, o czym myślała, odkąd prawie pocałowali się w salonie. Koniec wszystkiego, o czym myślała, odkąd wyrzuciła całą złość na niego. Koniec wszystkiego, co kryło się pod podszewką jej nienawiści.
      Przełknęła słone łzy.


       Draco Malfoy uważnie przyglądał się fiolce, którą dostał od Granger. Ni to ciecz, ni to gaz. Wspomnienia... Do szła przyczepiona była mała karteczka, odczepił ją sprawnym ruchem.

Miłych snów.
H.


      Obejrzy zawartość, gdy tylko wyjedzie Astoria, ale teraz nurtowało go coś innego. Skąd, do jasnej cholery, Granger wzięła różdżkę?

___________________________________________________
Szkoła i praca pochłonęły moje życie, ale wciąż tu jestem! Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie :)
Mrs Black bajkowe-szablony