sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 14 - Ostrza.

33 komentarze:
      Pogrzeb był bardzo kameralny. Członkowie Zakonu Feniksa stłoczyli się na prowizorycznym cmentarzu, który stworzyli na tyłach rezydencji. Jak bardzo nie byłoby to szokujące, zakopywali swoich bliskich w ogrodzie niczym psy. Nie mieli szans na inny pochówek. To albo zbiorowa mogiła, w której pozostaliby bezimienni. A tak przynajmniej spoczywali wśród innych dzielnych czarodziejów, którzy walczyli przeciw złu. Przynajmniej wśród tych, których ciała udało się odzyskać. A było ich niewielu... Nimfadora Tonks, Charlie Weasley, Cho Chang, a teraz i Parvati Patil.
      Żegnali ją w ciszy. Tego dnia sprzyjała im nawet pogoda i, gdyby nie okoliczności, można by uznać ją za całkiem przyjemną. Tylko ten szloch, który wciąż narastał w uszach Harry'ego. Czarnowłosa, starsza kobieta klęczała przed skromną mogiłą i bezwiednie wbijała palce w ziemię. Młodsza próbowała podnieść ją z ziemi, rozpaczliwie błagając, by matka wstała. Inni tylko stali, ze łzami w oczach, i niemo przypatrywali się temu wszystkiemu. To wszystko powinno zrobić na Harry'm jakiekolwiek wrażenie. Ale on był pusty. Nie było w nim zupełnie żadnych emocji. Bo co mógłby teraz czuć? Widział już tylu martwych bliskich, że ten widok nie był dla niego już tak wstrząsający. Jedyne, czego pragnął, to zamordowanie Voldemorta. Z zimną krwią i bez litości. A jednak coś czuł... Zimną nienawiść rosnącą z każdą sekundą. I kiełkująca wściekłość. Umierają młodzi ludzie, jego przyjaciele... Ktoś właśnie stracił córkę i siostrę, a on mógł tylko stać i przypatrywać się tej niemej rozpaczy.
      Bardzo powoli podszedł do Dumbledore'a. Nie chciał, by ktoś zwrócił na niego uwagę. Nie miał zamiaru zepsuć tej podniosłej sceny. Na szczęście starzec stał lekko na uboczu.
        - W jakim stopniu współpracuje z nami Malfoy? - zapytał Harry półgłosem.
Dumbledore spojrzał na niego lekko zaskoczony, ale zaraz uśmiechnął się smutno.
        - Nie w takim stopniu, w jakim potrzebowalibyśmy jego współpracy. Wiem o czym myślisz, Harry. Też to rozważałem, ale w tym momencie nie mamy ku temu środków. To tylko kilka drobnych informacji z jego strony.
        - Ale nie robi tego przecież za darmo. Musi być jakiś sposób...
        - Nie – przerwał mu łagodnie starzec. - Straciliśmy jedyny powód, dla którego Draco z nami współpracował, teraz zostaje nam już tylko jego dobre wola. Sam nie wzniecisz potężnej rebelii, Harry. Musimy być do tego przygotowani, by nie popełnić błędu, który będzie nas kosztował porażkę, a może i nawet utratę życia.
        - Giną ludzie! - warknął Harry trochę zbyt głośno i kilka osób posłało mu ukradkowe spojrzenia.
        - Ale trochę musi nas zostać, bo nie będzie już nikogo, kto mógłby powstrzymać Voldemorta. Nie możemy pchać się na głupią śmierć. Wszystko w swoim czasie, chłopcze.
      Harry'ego ani trochę nie uspokoiły słowa mężczyzny. Czekanie dawało im tylko jeszcze większą liczbę trupów. A ich i tak było zbyt dużo w ostatnim czasie. Nie zamierzał dłużej stać z założonymi rękoma. Będzie walczył. A jeżeli widział jakąkolwiek nadzieję w Malfoy'u, to on to wykorzysta. Zrezygnuje ze swojej dumy... Ale będzie musiał być ostrożny. Malfoy'owi nie można ufać, ale każdy ma swoją cenę. Skoro zdradził Voldemorta już raz, to nie ma nic do stracenia. I tak czeka go kara śmierci, jeżeli ktoś się dowie.


      Dzwonek do drzwi wyrwał Hermionę z głębokiego zamyślenia. Wspominała właśnie poprzednią noc, kiedy Draco przyszedł do jej pokoju. Może zrozumiał w końcu wszystko, co chciała mu przekazać? A może... Nie bądź głupia! - skarciła się w myślach. - Przecież wyjaśniliście już sobie, że nie łączą was już żadne uczucia. Ty kochasz Rona, a on Astorię...Dopiero po chwili przyłapała się, że czyta w kółko jedno zdanie z książki.
      Wstała niechętnie z sofy, aby wpóścić gościa do domu. Ewentualnie odprawić go z kwitkiem, mówiąc, że nie zastał nikogo w domu.
      Dziewczyna zajrzała delikatnie przez firankę wiszącą w oknie zaraz przy ganku. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła anorektycznie chudą rękę, znów zbliżającą się do dzwonka i bladą twarz. Znów rozległ się dźwięk. Hermiona w końcu otworzyła drzwi.
      Mary uśmiechnęła się delikatnie, stając w drzwiach rezydencji Malfoy'ów. Rude włosy spięła w ciasny kok, przez co Hermiona mogła teraz dokładnie zobaczyć twarz dziewczyny, którą tak skrzętnie zawsze ukrywała.
        - Muszę porozmawiać z Draconem, mam nadzieję, że go zastałam – powiedziała na wstępie, gdy puściła już Hermionę z uścisku.
      Mimo pogodnej maski dziewczyny, Hermiona dostrzegła zdenerwowanie w jej oczach. Ile jeszcze różnych wcieleń miała Mary? Była jak kameleon, wpasowująca się idealnie w otoczenie i sytuację.
        - Jest w swoim gabinecie. Zaprowa...
        - Sama tam pójdę, dziękuję – przerwała jej dziewczyna ostrym tonem, ale za chwilę uśmiechnęła się sztucznie.
      Ruszyła szybko korytarzem, zdecydowanym, pewnym korkiem. Gdy stanęła przed drzwiami gabinetu zawahała się na chwilę, aż w końcu podniosła rękę i mocno zapukała w drewno. Poczekała chwilę na wezwanie, a potem weszła do gabinetu mężczyzny.
        - A, to ty – mruknął Draco, obrzucając Mary znudzonym spojrzeniem. - Czego chcesz?
        - Potrzebuję twojej pomocy – powiedziała cicho, zaciskając dłonie na swojej szacie.
        - Pomocy? - prychnął i powrócił do przeglądania sterty papierów. Miał teraz na głowie ważniejsze rzeczy, niż ta głupia dziewczyna.
        - Tak, pomocy - jej głos nagle stał się stanowczy. - Musisz załatwić mi nielegalne papiery. Dla mojej rodziny. Muszą wyjechać za granicę.
      Chłopak w odpowiedzi roześmiał się chłodno.
         - Czegoś chyba nie zrozumiałem – mruknął, wciąż przewracając papiery. - Mam nadstawiać własny kark, żeby pomóc twojej nic nie znaczącej, szlamowatej rodzinie? Wiesz, jakie to byłoby ryzyko. Z resztą... Co bym z tego miał?
        - Draco, błagam – dziewczyna podeszła do niego szybko i złapała za rękę.
Zaskoczony Malfoy cofnął ją gwałtownie i spojrzał na dziewczynę z obrzydzeniem.
        - Nie błagaj! - warknął. - To żałosne. Ale powiedz mi, Mary, co ty kombinujesz? Jesteście chronieni dopóki żyje Nott. A taka podróż byłaby niebezpieczna nawet z lewymi papierami. Marzy ci się mała zemsta, Mary?
        - To nie twoja sprawa! - krzyknęła dziewczyna, a on dostrzegł panikę w jej oczach.
      Trafił w czuły punkt... Teraz to on złapał ją gwałtownie na przegub i utkwił w niej spojrzenie.
        - Lepiej uważaj – wysyczał. - Jeżeli wpakujesz mnie lub Zabiniego w jakieś gówno, to słono za to zapłacisz. Jeżeli dowiem się, że Blaise pomaga ci w jakimś chorym pomyśle...
        - Żałuję, że w ogóle tu przyszłam – przerwała mu dziewczyna i wyszarpnęła dłoń z jego uścisku.         - I pomyśleć, że Blaise chciał, żebym ci zaufała.
      Wymaszerowała z pokoju pewnym krokiem i trzasnęła drzwiami.
      Zajebiście... - pomyślał Draco uderzając pięścią w biurko. Jakby miało miał problemów z tą cholerną Granger, to jeszcze na dodatek, Blaise wplątał się w jakąś intrygę z tą pokręconą dziewczyną. Co za cholerny idiota! Mary ma chłopaka, do jasnej cholery, mógłby w końcu przestać za nią latać! Będzie musiał z nim o tym porozmawiać, ale to po sprawie Macnair'a. To było teraz priorytetem.


       Hermiona długo wahała się, czy przygotowywać kolację dla dwóch osób czy tylko jednej. Kiedy była Astoria, wszystko było proste. Granger jadła jakieś skromny posiłek samotnie w kuchni. Ale teraz? Czy może zaryzykować i zrobić porcję też dla siebie? Czy Draco zaprosi ją do stołu? Nie, to byłaby przesada. Pogodzili się i ustalili pewne fakty. Przeszli na tolerowanie się nawzajem. Tylko tolerowanie. Więc z jakiej racji Draco miałby tolerować ją też przy wspólnym posiłku? Nie rozmawiali nawet więcej niż kiedyś. Jedyną różnicą była ta cienka warstwa uprzejmości między nimi. I nić zrozumienia. I choć Hermiona zaczęła rozumieć, dlaczego chłopak udawał martwego, to nadal nie potrafiła wybaczyć. Więc rozejm tak naprawdę nie zmienił nic. Byli tylko trochę dla siebie milsi.
      Zdecydowała w końcu, że to nawet ona nie ma ochoty jeść z nim tej kolacji. Wystarczy jej stos kanapek, który zje samotnie w kuchni. I świetnie!
Nagle usłyszała kroki i podskoczyła gwałtownie, prawie upuszczając nóż, którym kroiła warzywa.
        - Jak się czujesz z tym, że w końcu zostaliśmy sami? - blondyn stanął w drzwiach kuchni i puścił do niej oko.
      W odpowiedzi posłała mu tylko ciężkie spojrzenie. Wyczuła sztuczność jego łagodnego uśmiechu. Oczy były zupełnie bez wyrazu, spoglądały na nią ze słabo skrywanym niepokojem.
        - Chcesz się napić? - zapytał, poważniejąc nagle.
      Podszedł do szafki, w której trzymał swoje zapasy whisky i wyciągnął butelkę. Patrzył na nią przez chwilę.
        - To jednak nie jest najlepszy pomysł – mruknął bardziej do siebie niż do niej i odłożył trunek na swoje miejsce.
      Chwilę kręcił się po kuchni bez wyraźnego celu, aż w końcu oparł się ciężko o blat.
        - Chcesz mi o czymś powiedzieć? - zapytała w końcu dziewczyna, przyglądając mu się uważnie.
        - Tak... - odpowiedział po chwili milczenia.
      Ale potem zapadła cisza i chłopak nie wyglądał, jakby miał się jeszcze odzywać. Stał nieruchomo unikając wzroku dziewczyny. Nie chciała go ponaglać, powie, gdy w końcu będzie gotowy.
Ale ciszy nie przerwał głos Dracona, tylko pyknięcie, z jakim zmaterializował się domowy skrzat.
        - Paniczu, oni tu idą! Jest ich trzech! - wyszeptało stworzenie ze strachem w oczach.
      Zdezorientowana Hermiona spojrzała na Dracona, na którego twarzy odmalowało się przerażenie.


      Ron właśnie kończył pisać list. Teraz wystarczyło już tylko się podpisać i zapieczętować. Przejrzał jego treść jeszcze raz, sprawdzając, czy nie ma żadnych błędów.

Kochana Hermiono.
Mam nadzieję, że Malfoy dostarczy Ci ten list. Nawet jeśli to zrobi, to i tak pewnie wcześniej przeczytał go kilka razy.
Chciałem tylko przekazać Ci informację o śmierci Parvati. Wiem, że nie jest to miłą wiadomość, ale nie umiem przekazać tego delikatnie. Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie cierpiała długo. Jeżeli chcesz wiedzieć co się stało, to powinnaś zapytać Malfoy'a. On z pewnością zna wiele szczegółów.
Pozostaje jeszcze druga sprawa, o której jeszcze ciężej mi do Ciebie pisać. Twoja matka jest chora. Na początku sądziliśmy, że to nic poważnego, ale słabnie z dnia na dzień. Nie mamy pojęcia, co jej dolega. Żaden magomedyk nie chce podjąć się leczenia mugolaczki. Ale obiecuję zrobić wszystko co w mojej mocy by jej pomóc.
Wierzę, że spotkamy się już niedługo.
Ron.

      Nie były to dobrze informacje, ale jedyne, jakie Ron miał do przekazania Hermionie. Robił to z ciężkim sercem, nie chciał dokładać jej jeszcze więcej zmartwień. Ale jaki miał wybór? Musiała wiedzieć o chorobie matki...


        - Kurwa, Granger, zawaliłem. Przepraszam – warknął Draco, w pośpiechu szukając czegoś po wszystkich możliwych szafkach.
        - Możesz mi wreszcie wyjaśnić, co się tu dzieje? - Hermiona była przestraszona zachowaniem chłopaka. Odkąd odebrał tę enigmatyczną dla niej wiadomość, miotał się po salonie i przeklinał.
        - Nie ma czasu. Zachciało mi się być pierdolonym bohaterem, to teraz muszę za to płacić!
        - Draco! - krzyknęła w końcu, a chłopak jakby na chwilę oprzytomniał.
        - To nie są żarty, Granger! Przysięgnij, że cokolwiek się stanie, zrobisz tak jak powiedziałem.
        - Ale...
        - Przysięgnij – krzyknął i potrząsnął nią gwałtowanie.
        - Okej, przysięgam – warknęła dziewczyna
      Nie rozumiała z tego nawet odrobiny. Ktoś zbliżał się do posiadłości, a Draco zaczął zachowywać się jak szaleniec. I był przerażony... Naprawdę cholernie przerażony. Hermiona jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie! Na zmianę przeklinał i ją przepraszał, wciąż wywalając wszystko z szafek.
        - W końcu – warknął i wręczył jej różdżkę.
      Zignorował jej zdumione spojrzenie.
        - A teraz słuchaj... Ukryj się na górze. W mojej sypialni najlepiej. Nie wychodź z niej pod żadnym pozorem. Cokolwiek nie usłyszałabyś na dole... Mną się nie przejmuj, musisz ratować siebie. Jak tylko się ukryjesz, wyślij patronusa da Zabiniego, żeby zjawił się tu jak najszybciej. Masz nad nimi przewagę, bo nie wiedzą, że jesteś uzbrojona. Nie stawaj do walki, póki masz wybór. Ja postaram się jak najdłużej zatrzymać ich na dole. Zrozumiałaś?
      Hermiona zmrużyła oczy przetrawiając informację. Draco powiedział wszystko na jednym wydechu i w dodatku tak szybko, że trudno go było zrozumieć.
        - Jacy oni? - zapytała tylko.
        - To nie jest teraz ważne – powiedział Draco i przez chwilę spojrzał na nią jakby inaczej.
      Hermiona przez jedną małą sekundę miała wrażenie, że chłopak chce ją przytulić.
        - Paniczu! Są przed bramą! - skrzat szarpnął Dracona za rękaw.
        - Biegnij na górę, Granger. I pamiętaj, nie schodź na dół pod żadnym pozorem! I nie zapalaj światła!
      Dziewczyna rzuciła mu ostatnie spojrzenie i pognała schodami na górę. Ta cała sytuacja była zupełnie chora! Draco najwidoczniej ukrywał coś przed nią od dłuższego czasu. A teraz nagle okazało się, że są w niebezpieczeństwie.
      Ukryła się za ogromnym łóżkiem w sypialnie Dracona i nasłuchiwała odgłosów z dołu.


       Draco czekał przy drzwiach z różdżką schowaną w kieszeni spodni. Jak mógł być tak zaślepiony i myśleć, że sam da radę ją obronić? Aż tak bardzo zachciało mu się być księciem na białym koniu? A może to zwykła duma nie pozwoliła mu zwrócić się do kogoś z prośbą o pomoc? Teraz i tak było już za późno. Przyszli po Hermionę, a on sam musi stawić im czoła. Byleby tylko Blaise przybył wystarczająco szybko.
      Pukanie, a raczej walenie, do drzwi wytrąciło go z rozmyślań.
        - Otwieraj te jebane drzwi – dało się słyszeć wśród rechotów na zewnątrz.
      Prze chwilę rozważał zignorowanie ich, ale po chwili oprzytomniał. Rozsadzą mu drzwi jakimś czarnomagicznym zaklęciem.
        - Czego chcecie? - warknął, gdy otworzył drzwi i jego oczom ukazały się trzy zamaskowane postacie.
        - Dobrze wiesz – warknęła jedna i wysunęła się przed szereg.
      Draco poznał w min Macnaira. Nie zrobił jednak nic. Stał, nie wykonując żadnego ruchu, ściskając schowaną różdżkę.
        - To jak, wpuścisz nas? - odezwał się największy z mężczyzn.
        - Obawiam się, że będę zmuszony odmówić – warknął Malfoy. - Mam małą propozycję. Wypierdalajcie stąd, zanim zgłoszę komuś wasz samosąd.
      Minimalny ruch stojącego z tyłu śmierciożercy zdradził jego zamiary. Draco tylko na to czekał.
        - Protego! - krzyknął, gdy pognał w jego stronę czerwony strumień światła. Mężczyzna uchylił się w ostatniej chwili, ale gwałtowny ruch spowodował zsunięcie się jego maski. Malfoy natychmiast poznał w nim Adamsa, ojca jednego z zamordowanych chłopaków.
      Teraz Draco musiał zacząć atakować. Skorzystał z krótkiego zamieszania i posłał zaklęcie oszałamiające w ostatniego śmierciożercę, którego tożsamości nie znał. Trafił prosto w pierś i to właśnie ten krótki triumf osłabił jego koncentrację. W jednej sekundzie usłyszał, jak któryś z mężczyzn wypowiada zaklęcie i zobaczył rozbłysk światła, a w drugiej leżał na ziemi trzy metry dalej. Obolały i oszołomiony. Ignorując zawroty głowy, podniósł się jak najszybciej. Ale było już za późno, weszli do domu i teraz Draco stał między nimi a drzwiami na korytarz. Bez różdżki. Zauważył ją koło swoich stóp, ale nie chciał robić gwałtownego ruchu. To nie było teraz zbyt rozsądne. Zaczął więc podchodzić do mężczyzn z uniesionymi dłońmi.
        - Co wam to da? - starał się, by jego głos brzmiał spokojnie.
      Za cel obrał sobie Adamsa i skierował się w jego stronę.
        - To nic ci nie da. Rozumiem twoją stratę, ale...
      I wtedy zobaczył ogień w oczach mężczyzny. To niemożliwe, żeby myślał logicznie. Był zaślepiony żalem i bólem straty. Draco usłyszał świst noża przecinającego powietrze zaraz koło niego, a potem ostry ból w okolicach żeber. Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i znów zakręciło mu się w głowie. Jakby w oddali usłyszał śmiech mężczyzny.
      Upadł na ziemię, ale widział w tym swoją szansę, teraz mógł sięgnąć po różdżkę. Przez chwilę jedynym zaklęciem jakie miał na myśli była Avada Kedevra, ale to zignorował. Czuł jak koszula przylepia się do jego ciała, cała mokra od krwi. Wydawało mu się też, że bardzo powoli tracił ostrość widzenia.

      A co, jeżeli Blaise nie zdąży? Ile czasu zajmie Draconowi zanim straci przytomność? Hermiona nie da sobie rady z nimi trzema, a nie ma innego zaklęcia, które skutecznie unieszkodliwiłoby jednego z nich. Decyzję podjął w ułamku sekundy. Wiedział, że ona jest teraz priorytetem. Wiedział, że jest tego warta. Że jest jej to winien. Musiał ją ochronić, choćby za cenę wszystkiego, co posiadał. Musiał dać jej szansę, by mogła wyjść z tego żywa...
      Opadł na ziemię, udając nieprzytomnego.
        - To był jego wybór – warknął Macnair. - Mógł nam ją wydać.
      Usłyszał kroki zaraz koło siebie. Śmierciożercy kierowali się w głąb domu. I to była jego szansa. Porwał szybko różdżkę i wycelował w plecy najbliższego.
        - Avada Kedavra! - krzyknął.
      Strumień światła trafił dokładnie tam gdzie powinien. Macnair odwrócił się pierwszy i z jego ust wydał się ryk, gdy zobaczył, jak martwy przyjaciel pada na ziemię.
      Trafił w Adamsa... Zobaczył to dopiero wtedy, gdy jego ciało legło zaraz koło niego. Już prawie przez mgłę widział, jak Macnair do niego podchodzi. Widział że coś krzyczy, ale nie rozumiał słów. Tak... Tak właśnie kończył Draco Malfoy. Co do tego nie ma pewności. Zaraz umrze...
        - Crucio - tego też nie usłyszał, ale poznał po ruchu warg i ruchu różdżki.
      A potem poczuł ból. Nie był nawet pewien, czy krzyknął. To trwało tylko kilka sekund, bo chwilę później wszystko rozpłynęło się w ciemności.


      Hermiona miała dość siedzenia w ciemności i czekania. Co prawda wysłała wiadomość do Zabiniego, ale niepokojące odgłosy na dole nie zachęcały ją do spokojnego siedzenia. Mimo wymuszonej przysięgi nie wytrzymała. Bardzo, bardzo cicho ruszyła na dół schodami. A potem usłyszała krzyk Dracona. Pełen bólu i bardzo słaby. I wtedy wszystkie zasady bezpieczeństwa przestały się liczyć. Zbiegła, omijając co drugi schodek i bez żadnego planu stanęła oko w oko z jednym ze śmierciożerców. Na jej korzyść przemawiał element zaskoczenia i fakt, że nie mężczyzna nie wiedział o jej różdżce. Wykorzystała to natychmiast.
        - Drętwota! - krzyknęła, zdradzając się tym samym przed drugim śmierciożercą, który wciąż był przedsionku.
      Przynajmniej trafiła. I teraz zostali sami. Ona i jej prześladowca mierzyli w siebie różdżkami.
        - Czego chcecie, do jasnej cholery? - zapytała, by zyskać na czasie.
      Oby tylko Blaise zdążył...
        - Ciebie – odpowiedział Macnair. - Malfoy powinien nam cię wydać od razu. Żebyśmy mogli cię zarżnąć jak prosiaka i podrzucić twoim przyjaciołom. Ale to nic... To nadal da się zrobić!
      Mężczyzna zrobił krok w stronę Hermiony, ale ona nie cofnęła się.
        - Dobrze, nie bój się, ptaszyno. To nawet nie zaboli, obiecuję – śmierciożerca uśmiechnął się obleśnie. Z resztą... Nie chcesz dołączyć po śmierci do Malfoy'a?
      Serce Hermiony przystanęło. A dopiero potem delikatnie wyjrzała na przedsionek i zobaczyła zakrwawione ciało Dracona. Zakręciło jej się w głowie i miała wrażenie, że zaraz upadnie. Czy naprawdę jest martwy? Już drugi raz będzie musiała wyprawiać mu pogrzeb w swoim sercu? Odrzuciła tę myśl.
      A potem trzasnęły drwi. Macnair i Hermiona odruchowo spojrzeli w tamtą stronę, ale ona wiedziała, że to oznaczało przybycie Zabiniego.
        - Expelliarmus! - krzyknęła i siła zaklęcia odrzuciła mężczyznę na ścianę. W drzwiach stanął przerażony Blaise.
      Przez chwilę Hermiona miała ochotę podejść do Macnaira i rzucić na niego jakaś obrzydliwą klątwę, ale wolała jak najszybciej znaleźć się przy Draco.
      Nie mógł być martwy! Nie mógł jej znowu tak zostawić, do cholery! Nie przeżyłaby, gdyby znów musiała się z nim żegnać. Znów przeżywać to samo. Znów umarłby przez nią! Trzęsącymi się dłońmi dotknęła przegubu jego dłoni. Z ulgą wyczuła pod palcami delikatny puls.
        - Draco – załkała.
      Dotknęła jego twarzy, ale spostrzegła, że tylko brudzi ją krwią. Skąd ona się wzięła na jej rękach? Hermiona nawet nie zauważyła, gdy jej dotknęła.
        - Co się tu, do cholery, stało? - wrzasnął Blaise.
      Hermiona nie słuchała, tylko jak w transie rozpinała koszulę Dracona, aby na własne oczy zobaczyć ranę. Przerwało jej w tym mocne szarpnięcie. Zabini odwrócił ją twarzą do siebie i potrząsnął za ramiona.
        - Granger! Co tu się stało? - krzyknął ponownie.
        - Nie wiem! Musimy mu pomóc! - odpowiedziała już trochę spokojniej.
      Zabini podniósł przyjaciela i z pomocą Hermiony zaprowadził go do łazienki na parterze. Gdy Blaise zajmował się śmierciożercami, dziewczyna zdjęła z Dracona ubranie i wyjęła potrzebna eliksiry.
        - Zamknąłem ich w lochu – mruknął Zabini, gdy tylko wrócił. - Draco sam zdecyduje, co z nimi zrobić.
      Rana była głęboka. Przez przecięte tkanki można było zobaczyć kość. Opatrzyli nieprzytomnego chłopaka oczyszczając jego rany eliksirem i dokładnie bandażując. I choć Draco co jakiś czas odzyskiwał na chwilę świadomość, nie można było złapać z nim najmniejszego kontaktu. Potem, zaklęciem, przetransportowali go do sypialni na piętrze.
        - Powiesz mi w końcu, co się stało? - zapytał Zabini, patrząc na Hermioną zmęczonym wzrokiem.
        - Nie powiedział mi. Wiem tyle co ty.
      Chłopak westchnął.
        - Chcesz, żebym został? - zapytał.
      Dziewczyna potrząsnęła tylko przecząco głową.


      Mijała właśnie trzecia w nocy, ale Hermiona nie czuła się senna. Przy słabym świetle świec obserwowała Dracona. Oddychał spokojnie i miarowo. Mimo wszystko bała się spuścić z niego wzrok na dłuższą chwilę. Czytała książkę, ale przerywała tę czynność co chwilę, żeby skontrolować stan chłopaka.
        - Hermiona?
      Na dźwięk jego głosu odrzuciła książkę. W chwilę była przy nim i trzymała go za rękę.
        - Jak się czujesz? - zapytała z przejęciem.
      Chłopak próbował się odwrócić, ale tylko syknął z bólu.
        - Cieszę się, że już się obudziłeś. Jeżeli nie chcesz mojego towarzystwa, to zostawię cię samego – powiedziała i wstała powoli.
        - Zostań – złapał ją za rękę, choć ten szybko ruch trochę go kosztował. - Nie chciałabyś może dzisiaj spać tutaj? - zapytał i odsłonił kołdrę.
      Uśmiechnęła się w odpowiedzi i ułożyła obok niego. Też nie chciała tej nocy spać sama. Przyciągnął ją do siebie i pozwolił, żeby wtuliła się w jego zdrowy bok.
        - Naprawdę się o ciebie bałam – szepnęła.
        - Jeszcze raz przepraszam – odpowiedział i delikatnie pocałował ją w czubek głowy.
      Hermiona po raz pierwszy od naprawdę dawna poczuła się zupełnie bezpieczna. 

____________________________

Tak jak obiecałam w jakimś komentarzu, rozdział jest w święta! Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo włożyłam w niego sporo serca. Jeżeli ktoś to czyta, to niech zostawi po sobie jakiś, choćby mały, znak pod tym rozdziałem, bo to daje mi dużo siły, której teraz potrzebuję, by pisać! :)

czwartek, 22 października 2015

Rozdział 13 - Iskra.

21 komentarzy:
      Draco miał już serdecznie dosyć napiętej atmosfery panującej między nim, a dwoma kobietami mieszkającymi w jego domu. Na szczęście Astoria wyjeżdżała w nocy i nie będzie musiał znosić jej pełnych wyrzutu spojrzeń. Od ich nieudanej ostatniej nocy, praktycznie się do niego nie odzywała, najwidoczniej śmiertelnie urażona. Malfoy miał szczerą nadzieję, że przejdzie jej, gdy będzie w Szkocji, bo nie miał ochoty się z nią kłócić. Pomyślał, że powinien kupić jej jakiś złoty naszyjnik, to zawsze pomagało. Czasem miał wrażenie, że dziewczyna specjalnie się wścieka, żeby dostać jakiś nowy, drogi prezent. Jakkolwiek by to nie było kosztowne, przynajmniej działało.
      Za to z Granger sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Jej pełne obojętności spojrzenie prześladowało go, gdy tylko znajdował się koło niej, a gdy przebywali w jednym pokoju, Draco miał wrażenie, że temperatura spada o kilka stopni. A teraz czekał ich tydzień zupełnie sam na sam. Nic przyjemnego... Szczególnie w tych okolicznościach.
      No i jeszcze ta fiolka od Granger... Draco czekał z jej otwarciem, aż Astoria wyjedzie, żeby przypadkiem go nie przyłapała. Jak wytłumaczyłby się z siedzenia we wspomnieniach Hermione i to, w dodatku, cholera wie jakich? Specjalnie z tego powodu był rano w swoim rodzinnym domu, aby pożyczyć myślodsiewnię. Idealnie wybrał porę, bo Lucjusz był akurat w ministerstwie i w posiadłości Malfoy'ów zastał tylko matkę. Od ich ostatniej kłótni nie odzywali się do siebie, więc bez zbędnych rozmów wyniósł przedmiot i z ulgą wrócił do siebie.
      Macnair na szczęście nie dawał znaku życia i w tym przypadku żadna wiadomość okazała się dobrą wiadomością i Draco miał cichą nadzieję, że zapomniał o swoich groźbach i da im święty spokój. Chociaż, jeżeli naprawdę miał zaatakować, to Draco miał nadzieję, że mężczyzna zrobi to teraz, gdy nie ma w pobliżu Astorii.
      Z zamyśleń wyrwała go Granger, która z dumnie uniesioną głową przeszła przez salon ze ściereczką do kurzu i zaczęła sprzątać na regale z książkami. Obserwował ją przez chwilę w milczeniu, a potem podniósł się i skierował do sypialni. Nie miał ochoty przeszkadzać jej w pracy, szczególnie, że jego towarzystwo ewidentnie jej przeszkadzało. Tam jednak zastał pakującą się Astorię. Jedno machnięcie różdżki i jej eleganckie spódnice leżące na łóżku znalazły się w podróżnym kufrze. Drugie i zaraz koło nich ułożyły się koszule. Podszedł do niej od tyłu i objął w talii.
        - Nie gniewaj się na mnie. Obiecuję, że nadrobimy to gdy tylko wrócisz. Będę miał wtedy mniej roboty – pochylił się i pocałował ją w kark.
        - Może w ogóle chcesz poczekać do nocy poślubnej? - zapytała z przekąsem.
        - Co to, to nie – zaśmiał się do jej ucha.
        - Nie mam czasu, Draco. Muszę się pakować – wyswobodziła się delikatnie.
      Westchnął i rozłożył się na łóżku zaraz obok jej gotowych do spakowania rzeczy. Pospiesznie przebiegł wzrokiem po jej ubraniach, biżuterii, bieliźnie.
      - Astorio, wybacz mi, że tak wyszło i spróbuj zrozumieć – mruknął zrezygnowanym tonem.
W duchu modlił się, żeby dziewczyna już wyjechała. Nie mówiąc jej o tym, wziął na ten czas urlop. Wraz z awansem zdobył kilka przywilejów i jednym z nich było mniej godzin pracy i możliwość brania urlopu ile razy mu się żywnie podoba. Przynajmniej odpocznie sobie rzez ten tydzień od wszystkiego i będzie mógł pilnować Granger.


      Wreszcie. Upragniona samotność. Sam na sam z myślodsiewnią i wspomnieniami Granger, która najprawdopodobniej już spała. Po chwili namysłu wylał w końcu srebrną substancję do naczynia i wprawił ją w ruch końcem różdżki. Mimo wszystko trochę obawiał się, co może tam zobaczyć. A potem dotknął palcem cieczy i poczuł, jak coś wciąga go do środka.
      Wszędzie, gdzie tylko mógł sięgnąć wzrokiem, był śnieg. Znajdował się na jakiejś górze i nie miał pojęcie co to ma wspólnego z Granger. A potem zobaczył ich samych, siedzących na ławce i go olśniło. Znajdowali się w Szwecji, w szkole, do której udali się na magiczny konkurs. O tak, teraz dokładnie pamiętał ten dzień.
        - Co ubierasz na bal? - usłyszał swój własny głos.
Prawdziwy Draco uśmiechnął się na to wspomnienie. Wtedy nawet praktycznie się nie lubili. Pogrążony we własnych myślach, ocknął się dopiero, gdy prawie trzy lata młodszy Draco wstał i zaczął lepić śnieżkę. Z krótkiej bitwy szybko przeszli na nieco bardziej przyjemną zabawę, Draco złapał ją w pasie, przerzucił sobie przez ramię i wrzucił w zaspę.
      No tak, Malfoy chyba rozumiał, dlaczego pokazała mu to wspomnienie. Wtedy po raz pierwszy zauważył w niej coś więcej, niż szlamę, przyjaciółkę Pottera. Wtedy była po prostu miłą, ładną dziewczyną, z którą miło bawił się w tym śniegu.
      W tym momencie świat znowu zawirował i wszystko się zmieniło. Byli teraz w jego starym dormitorium. Była noc, a w kominku wesoło trzaskał ogień.
        - Za to ty jesteś strasznie przemądrzała i irytująca! Nie wiem, jak Bliznowaty i Wieprzlej z tobą wytrzymują! - usłyszał za sobą swój zirytowany głos.
      Był zupełnie pijany i zaczął szybko zbliżać się do dziewczyny.
        - To trzeba mnie było zostawić w tym lesie, miałbyś spokój! - warknęła Granger.
Miała na sobie krótkie spodenki i Draco od razu dostrzegł, jak bardzo schudł od tego czasu. Ze zdrowego wyglądu, przeszła na wystające żebra i lekko zapadnięte policzki.
Młody Malfoy najwidoczniej nie grzeszył w tamtych czasach delikatnością, bo złapał dziewczynę za nadgarstek, okręcił i przycisnął do ściany. Po chwili jednak całowali się namiętnie, nie zwracając uwagi na nic. Włącz ze statusami krwi i domami, w jakich się znajdowali. Co tak właściwie, Granger próbowała mu tym przekazać? No tak, byli kiedyś ze sobą, ale co to tak dokładnie miało na celu?
A potem wspomnienia zaczęły wirować. Nie był już nic konkretnego, tylko strzępki rozmów i sytuacji. Gdy raz po raz rozstawali się i schodzili. A potem, gdy od tych migawek zaczęło mu być niedobrze, wszystko ustało.
      Następne wspomnienie było już zupełnie inne. Hermiona była na nim sama i Draco był pewien, że nie mogło być z nim bezpośrednio związane. Nie kojarzył tej scenerii. Dziewczyna leżała na łóżku i płakała. Chociaż bardziej przywodziło to na myśl zarzynane zwierzę. Hermiona wyła, jakby ktoś przecinał jej ciało tępym narzędziem. Była ranna? Draco podszedł do niej szybko i próbował znaleźć miejsce, z którego wypływała krew. Cokolwiek, co podałoby mu powód jej cierpienia. Kuliła się, jakby z bólu, i mocno przyciskała zaciśnięte pięści do klatki piersiowej. Kolejny spazm szlochu przebiegł po jej ciele. Przez chwilę Draco miał wrażenie, że zaczęła się dusić, nie mogła złapać powietrza w płuca, oddychała bardzo płytko i nierówno. Krztusiła się własnymi łzami. Ale nie był krwi... Może to jakiś uraz wewnętrzny? I chociaż coś w Draconie znało przyczynę takiego stanu Hermiony, oddalał to od siebie jak tylko mógł. A potem zobaczył list... Nie mógł mieć już wątpliwości, gdy poznał pismo Zabiniego. Tak, to właśnie wtedy Granger dowiedziała się o jego rzekomej śmierci. Coś ścisnęło go w żołądku, gdy patrzył na skuloną postać. Wydawała się taka bezbronna. Czy naprawdę ból psychiczny potrafił być tak wielki? Chciał natychmiast podejść do niej i ją przytulić. Pospiesznie zapewnić, że żyje i ma się dobrze. Ale wtedy świat zawirował ponownie...
      Znów ten sam pokój, ale tym razem było o wiele jaśniej. Hermiona siedziała na krześle z nogami podciągniętymi pod brodę i pustym wzrokiem wgapiała się w widok za oknem. Oczy miała czerwone, a, zawsze zadbane, paznokcie obgryzione prawie do krwi. Potargane włosy opadały jej na plecy. Nie wykonywała nawet najmniejszego ruchu. Obok niej zauważył dobrze znane mu niebieskie pudełeczko. Po chwili, zaraz za nimi, otworzyły się drzwi, ale dziewczyna nawet mnie drgnęła. Ginny Weasley podeszła do siedzącej Granger i potrząsnęła nią gwałtownie. Hermiona drgnęła i spojrzała na swoją przyjaciółkę, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu.
        - Mama pyta, czy zejdziesz na obiad – szepnęła ruda dziewczyna spokojnie.
      Hermiona pokręciła tylko głową i powróciła do wpatrywania się przez okno.
        - Na pewno jesteś głodna – Ginny nie odpuszczała łatwo.
      Tym razem nie doczekała się żadnej reakcji.
        - Nie wychodzisz stąd od tygodnia! - warknęła w końcu. - Rozumiem, Draco nie żyje, mi tez jest przykro, ale masz własne życie, Hermiono!
        - Zabiłam go – szepnęła dziewczyna, walcząc ze łzami.
      Draco spojrzał na nią z zaskoczeniem i niedowierzaniem. Jej wina? Jakim cudem mogła się o to obwiniać?
      Ginny wydawała się tak samo zaskoczona, zacisnęła palce na ramieniu przyjaciółki.
        - Wytłumaczysz mi to? - zapytała, nie porzucając swojego spokojnego tonu.
        - Draco prosił mnie, żebym z nim uciekła – powiedziała dziwnie wypranym z emocji tonem. - Pokłóciliśmy się i wtedy widziałam go po raz ostatni. Gdybym wtedy go wybrała... Żyłby, gdybym chciała z nim uciec z zamku.
        - On nie miał prawa cię o to prosić – powiedziała Ginny słabym tonem.
        - Ale to zrobił – przerwała jej ostrym tonem. - A następnego dnia był martwy.
      Nawet, gdyby mogła go teraz usłyszeć, Draco i tak nie miał pojęcia, co mógłby jej powiedzieć. Nigdy nie pomyślałby, że dziewczyna obwinia się o jego śmierć. Co prawda... Natrafił w którymś jej liściku, który pisała do niego, że czuje się winna, ale nie wziął tego, za coś aż tak poważnego.
      Następne wspomnienie wyglądało bardzo podobnie, ale zamiast Ginny, koło Hermiony stał Weasley. Granger wyglądała już lepiej, a na jej twarzy widać nawet było cień uśmiechu. Chłopak bez słowa objął ją od tyłu ramieniem i wtulił twarz w jej włosy. Draco nie do końca był pewien, czy chce to oglądać. A potem Ron przerwał ciszę.
        - Hermiono, ja...
      Dziewczyna natychmiast odwróciła głowę, by móc na niego spojrzeć. A potem, ku zaskoczeniu Dracona i Granger, rudzielec klęknął przed dziewczyną.
        - Ja... Ja nie mam pierścionka, no wiesz... Mam nadzieję, że to zrozumiesz. Ja... Chciałbym spędzić z tobą resztę życia, Hermiono. Chciałbym, żebyś została moją żoną.
      Draco szybko spojrzał na Grenger. Dziewczyna wyglądała, jakby była w głębokim szoku. Malfoy bł pewien, że gdzieś w jej oczach czaił się też smutek.
        - Myślę, że tak. Znaczy... Tak, wyjdę za ciebie – opowiedziała po długiej napięcie chwili.
Tego było dla Dracona zbyt wiele. Nie miał pojęcia, że Hermiona i Ron są zaręczeni. Wiedział tylko o tym, że są razem...
      Początek następnego wspomnienia podobał mu się jeszcze mniej. Granger i Weasley leżeli razem na łóżku i całowali się namiętnie. O nie! Tego z pewnością Draco nie chciał oglądać! Ręka Ron powędrowała pod bluzkę dziewczyny, którą po chwili zdjął. Po jaką cholerę musiał to oglądać? Co prawda... Granger w samej bieliźnie był ciekawym widokiem, ale na pewno nie w takiej sytuacji. Ale potem dziewczyna odsunęła się od chłopaka szybko i zakryła się bluzką.
        - Ja... Ja muszę iść do łazienki – powiedziała spanikowanym głosem i wstała.
      Draco szybko ruszył za nią i po chwili znaleźli się w nędznie wyglądającym pomieszczeniu. Granger zamknęła drzwi na zasuwkę, usiadła na brzegu wanny i ukryła twarz w dłoniach. Po drżeniu jej ciała, Draco wywnioskował, że dziewczyna płacze. Po chwili cichego szlochu podeszła do lustra i wytarła szybko policzki z łez.
        - Och, Draco – jęknęła.
      Przez chwilę pomyślał, że dziewczyna do widzi, ale to przecież było niemożliwe. Nie patrzyła jednak na niego, tylko na swoje odbicie.
        - Gdybyś tylko żył...
      No tak, Granger mówiła sama do siebie...
      A potem znowu wszystko zawirowało, ale tym razem coś pociągnęło go do góry i znów znalazł się we własnej sypialni. Czy kiedykolwiek spodziewał się, że Hermiona aż tak przeżyje jego domniemaną śmierć? Nie, tego z pewnością nie przewidział. Nigdy też nie pomyślał, że będzie obwiniać się o to wszystko. Dopiero teraz, gdy na własne oczy zobaczył jej ból, zrozumiał, dlaczego dziewczyna ma do niego aż taki żal. Musiał z nią porozmawiać. Teraz! Nie interesowało go, że jest trzecia nad ranem. Otworzył szafkę przy swoim łóżku, do której tylko on miał dostęp i wyjął z niej dwie najważniejsze rzeczy z jej zawartości. Szybkim krokiem zszedł po schodach i, nawet nie pukając, wszedł do pokoju Granger. Tak jak się spodziewał, dziewczyna spała. Koc, którym była przykryta, zsunął się z łóżka prawie w całości. Włosy Hermiona rozłożyły się na poduszce obok niej i Draco poczuł naglą ochotę by ich dotknąć. Ale klęknął tylko obok oddychającej miarowo dziewczyny i potrząsnął ją delikatnie za ramię. Przez chwilę przypomniał sobie jej wspomnienie, w którym leżała zwinięta na łóżku, krztusząc się łzami. Chciał jak najszybciej pozbyć się tego wspomnienia.
      Hermiona obudziła się natychmiast i spojrzała na niego przestraszona. Miała naprawdę lekki sen. Draco machnięciem różdżki zapalił wszystkie lampy w jej pokoju.
        - Co ty tu robisz? - zapytała przytomnym tonem, marszcząc brwi i podnosząc się na łokciach.
        - Obejrzałem twoje wspomnienia. I ja... Ja nie zdawałem sobie sprawy, że zraniłem cię tak mocno. Tak właściwie, to nigdy nie chciałem, żebyś przeze mnie cierpiała. I nie wiedziałem, że obwiniałaś się o moją śmierć. Nigdy nie powinnaś nawet tak pomyśleć...
        - Czy naprawdę musimy przeprowadzać tę rozmowę w środku nocy? - zapytała dziewczyna z westchnieniem.
        - Tak, Granger. Chcę, żebyś wiedziała coś jeszcze. To nie tak, że po prostu wyrzuciłem cię z mojego życia. Nigdy nie mógłbym tego zrobić. Spójrz.
      Niepewnie podał jej czarną, zniszczoną wstążkę. Dziewczyna zmarszczyła brwi, najwidoczniej intensywnie próbowała sobie przypomnieć, co ten skrawek materiału ma z nią wspólnego.
        - Zostawiłaś ją kiedyś w moim dormitorium. Gdy u mnie spałaś...
        - Wiem – przerwała mu nieprzytomnym tonem. - Ale nie spodziewałam się, że nadal ją masz. Szczerze mówiąc, to nawet zapomniałam o jej istnieniu.
        - A tu jest coś jeszcze – mruknął i podał jej wyświechtaną kopertę.
Hermiona, teraz już bardzo zainteresowana, wyciągnęła z środka plik zdjęć. Mimo bardzo ciemnych, prostych włosów, poznała na nich siebie. Na wszystkich miała czarną bluzę, ale były zrobione w innych dniach. Przeglądnęła około setki zdjęć, każde z innej sytuacji.
        - Co to jest? - zapytała niepewnie.
        - Każde Twoje wyjście na targ. Kazałem cię śledzić moim podwładnym. Oczywiście Weasley'ów też, tak dla niepoznaki. Ale tamtych zdjęć nie zachowałem. Specjalnie po to, żeby cię chronić, kontaktowałem się z Dumbledorem. Robiłem dla niego małe zadania, zazwyczaj przekazywałem mu kilka informacji o śmierciożercach, żeby miał cię pod specjalną ochroną. Próbowałem od ciebie zadbać, uwierz mi, nigdy nie pozostawiłbym cię samej sobie.
        - Szpiegowałeś mnie. Miałam rację, że mnie szpiegowałeś.
        - Granger, musisz mi wybaczyć. Co jeszcze mam zrobić?
        - Nic – szepnęła.
        - Czy moglibyśmy zakończyć tę zimną wojnę? Naprawdę myślałem, że postępuję prawidłowo. Chciałem tylko, żebyś o mnie zapomniała i ułożyła sobie życie beze mnie.
        - Draco... Ja... - urwała. - Ja myślę, że mogę spróbować. Przejść na etap obojętności – powiedziała szybko. - I zwykłej znajomości. Ale... Skoro już ustaliliśmy, że nic do siebie nie czujemy, to dlaczego robiłeś to wszystko?
        - Czułem się chyba za ciebie odpowiedzialny. Jakby nie było, coś nas kiedyś łączyło, nie mogłem tak po prostu cię zostawić.
      Kiwnęła głową w odpowiedzi i opadła na łóżko. Draco chyba powinien wyjść, ale czuł taką ulgę, że ma już za sobą te wszystkie pełne nienawiści spojrzenia, że potrafił tylko bezwiednie wpatrywać się w dziewczynę.
        - Gdzie tak właściwie jest Astoria? Wydawało mi się, że wychodziła gdzieś wieczorem, ale nie pamiętam, żeby wracała. Przespałam jej powrót?
      Malfoy uświadomił sobie, że zupełnie zapomniał poinformować Hermionę, że Astoria wyjeżdża. No cóż, w świetle ich ostatniej rozmowy, która odbyła się przed chwilą, ten tydzień nie zapowiadał się aż tak okropnie.
        - Sprawy służbowe. Musiała wyjechać na trochę. Mamy tydzień dla siebie, Granger – zaśmiał się cicho.
      Może właśnie teraz powinien poinformować ją o Macnairze? Może powinien odesłać ją do Blaise'a? Nie! Nie chciał jej teraz martwić! Sam sobie z tym wszystkim poradzi. Zadba o nią, tak jak starał się to robić przez ostatnie dwa lata.
        - Śpij dalej, Granger. Jutro porozmawiamy.
      Wstał i wyszedł szybko z jej pokoju.


      Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna patrzył na swoich towarzyszy. Jeden z nich, niski mężczyzna o wypłowiałych włosach, zaklęciem ostrzył wyszczerbiony w kilku miejscach nóż.
        - Poderżnę jej tym gardło – warknął.
        - Czarny Pan może mówić co chce, ale cierpienie psychiczne jest gorsze od fizycznego. Nie martw się, przyjacielu. Pomścisz swojego syna, gdy Weasley zobaczy ciało tej szlamy – zaśmiał się Macnair.
      Trzeci mężczyzna nie odzywał się, tylko przyglądał dwóm pozostałym. Miał ciemne, opadające mu na oczy włosy i wściekle niebieskie tęczówki. W swoich szkolnych latach pewnością musiał mieć grono wielbicielek, ale teraz zbliżał się już do pięćdziesiątki.
        - Pamiętajcie, szlama jest moja – warknął Richard Adams, wciąż wpatrując się w swój nóż. - Niech Weasley na własnej skórze odczuje stratę kogoś bliskiego. Malfoy nam ją odda?
        - Jeżeli nie, to zdobędziemy ją siłą – mruknął Marshall, który do tej pory nie uczestniczył w rozmowie.
        - I pamiętaj, Adams – wtrącił się Macnair, uśmiechając obleśnie. - Może i się przyjaźnimy. Byłem przecież ojcem chrzestnym twojego syna! Ale też chcę coś z tego mieć. Ja i Marshall, gwoli ścisłości. Wstrzymaj się chwilę z poderżnięciem Granger gardła, chcemy coś z tego mieć – spojrzał na przyjaciela chytrze.
      Mężczyzna zamyślił się przez chwilę, a potem skinął krótko głową.
        - Róbcie z nią co chcecie, byleby została żywa. Nie zależy mi na niczym innym. Im więcej okrucieństwa ją spotka, tym gorzej zniesie to ten zdrajca krwi. Jego też dopadnę, ale później... Kiedy masz zamiar uderzyć, Macnair?
        - Kiedy tylko będziesz gotowy. Malfoy nie będzie miał nic do gadania. Mam na niego haka. Albo nam ją odda, albo jego kariera i życie legną w gruzach. Uwierzcie mi, nie zaryzykuje.
        - Ja chcę to mieć za sobą jak najszybciej. Proponuję iść tam jutro. Jutro w nocy. Wchodzicie w to?
Marshall i Macnair kiwnęli krótko głowami.


      Harry Potter siedział w swoim pokoju i w pośpiechu przeglądał stertę map i notatek. Według zapisów Dumbledore'a horkruks powinien być ukryty w górach gdzieś w południowej europie. Pozostawaj jednak jeden, kluczowy problem. Jak Harry miałby się tam dostać niezauważony? Mimo, że odpowiedzi na to pytanie nie mógł znaleźć w tych kawałkach papieru, to nadal przerzucał je bezwiednie. Przecież musiała istnieć jakaś opcja...
      Pojedynczy krzyk rozdarł ciszę w domu. Harry poderwał się gwałtownie, rozpoznając głos pani Weasley. Na dole zaczęło robić się zamieszanie, które chłopak słyszał już bardzo wyraźnie. Szmery, przyciszone głosy i szloch. Zaciekawiony i lekko przestraszony podszedł do drzwi, otworzył je ostrożnie i wyjrzał na korytarz. Całe piętro było puste, ale na dole wrzała jakaś dyskusja.
      Harry bardzo delikatnie wychylił się za poręcz schodów i zobaczył bezwładne ciało leżące na noszach. Nie wiedział twarzy, bo przysłaniała ją burza blond loków. Serce chłopaka zabiło szybciej. Luna... Zbiegł przerażony po schodach i gorączkowo zaczął przeciskać się obok innych członków Zakonu. Kiedy dotarł już do dziewczyny, z ulgą spostrzegł, że jej pierś unosiła się lekko i opadała. Ginny trzymała ją kurczowo za dłoń, na której Harry zobaczył zaschniętą krew.
        - Co się stało? - wykrztusił z siebie.
        - Śmierciożercy zaatakowali, wysadzili budynek – wychlipała pani Weasley, a Artur objął ją trzęsącym się ramieniem.
      I wtedy Harry spostrzegł, że ludzie tłoczą się obok drugich noszy. Ktoś klęczał przy nich i zanosił się szlochem. Chłopak niepewnie podszedł bliżej... Parvati Patil leżała martwa na ziemi. Była blada, a oczy miała zamknięte, jakby spała. Nie poruszała się nawet o milimetr. Musiała być martwa, choć Harry odsuwał od siebie tę myśl jak mógł. Ile jeszcze śmierci swoich bliskich zobaczy, zanim to się skończy?
     Odchrząknął, bo poczuł, że nagle zaschło mu w gardle.
        - Co będzie z Luną? - zapytał Lupina cicho.
        - Musimy szybko znaleźć jakiegoś magomedyka – odrzekł blady.
Harry odważył się jeszcze raz spojrzeć na dziewczynę. Ginny zabrała jej włosy z twarzy i chłopak z ukłuciem zobaczył jej opuchniętą, zakrwawioną twarz.

_______________________________

Ponieważ tak rzadko coś dodaję, na dniach stworzę podstronę na której będę pisała o postępach w pisaniu. Żebyście wiedzieli, że o Was nie zapomniałam i cały czas piszę! :)

EDIT: Taka zakładka już powstała. Zapraszam :)

poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 12 - Dotyk.

15 komentarzy:
      Voldemort uciszył ich uniesieniem ręki. Draco zauważył w tym małą szansę. Blaise ścisnął go za ramię.
        - Musisz coś zrobić. Szybko, bo inaczej ją zabiją – szepnął przerażonym tonem.
        - Panie – nie przemyślał tego, nie wiedział nawet dokładnie, co robi. - Granger jest teraz naszą najlepszą bronią! Póki ją mamy, możemy ich szantażować. To...
        - Mamy ją od dawna, a jeszcze tego nie wykorzystaliśmy! - przerwał mu ostro Macnair.
        - Martwa też nam się nie przyda! Zamordujemy ją i co dalej? Co będą mieli do stracenia w walce z nami, gdy stracimy zakładnika na którym im zależy? Nie bądź głupcem, Macnair!
        - Chcesz to tak zostawić, Malfoy? Niech nasi giną, niech mordercy nie ponoszą konsekwencji, bo ty chcesz ruchać tę szlamę!
        - Zamilcz, nie masz prawa odzywać się do mnie w takim tonie! Kara będzie, ale dla Weasleya! Musimy ich postraszyć, przypomnieć, że mamy Granger i chcemy, żeby się nie wychylali, bo zginie. Ona sama może nam się jeszcze przydać.
      Obaj mężczyźni stali i mierzyli się wrogimi spojrzeniami. Teraz wszystko było w rękach Voldemorta, który patrzył na po sali obojętnym spojrzeniem.
        - Musimy zapolować na Weasley'a – odezwał się w końcu zimnym głosem. - Szlama może nam się jeszcze przydać. Nie zaryzykują większych akcji, póki ja mamy.
      Draco usiadł ciężko, czując spływającą po nim ulgę. Granger choć przez chwilę była jeszcze bezpieczna. Tylko na jak długo? Ile jeszcze będzie mógł ukrywać ją w swoim domu?
      Nie doszli już do żadnych innych wniosków na tym zebraniu. Mieli odbyć jeszcze jedną, żeby ustalić dokładny plan działania i obławę na Weasley'a. Na razie Draco chciał jak najszybciej znaleźć się we własnym domu i powrócić do niemej nienawiści z Hermioną i kolejnych etapów planowania ślubu z Astorią.
      I właśnie w tym momencie ktoś szybko zaszedł mu drogę. Blondyn próbował go wyminąć, ale Macnair złapał go gwałtownie za ramię.
        - Czego chcesz? - warknął chłopak.
        - Posłuchaj, gówniarzu, mój przyjaciel, Adams, ojciec jednego z tych martwych chłopaków, jest moim przyjacielem! Weasley zabrał mu coś bardzo ważnego, my zabierzemy coś jemu. Oddaj nam szlamę, chłopcze.
      Draco parsknął, słysząc jego słowa. Czy Macnair sądził, że go zastraszy?
        - Daj sobie spokój. Nie wydam wam jej. Słyszałeś, co powiedział Czarny Pan!
        - Tylko, że ja coś wiem, Malfoy. Znasz moją przyjaciółkę Katy, prawda? Wiem, że znasz.
      Naopowiadała mi o tobie – jego ton był obleśny, pełen nienawiści i mściwości.
Draco starał się, aby niepokój nie ukazał się na jego twarzy. Ale co, do cholery, mogła powiedzieć Katy? Ona jako jedyna wiedziała o związku jego i Granger, ale nie mogła nikomu o tym powiedzieć. Wiązała ich Wieczysta Przysięga...
        - Niby co? - zadbał, by jego głos zabrzmiał lekceważąco.
        - Niewiele. Że byliście razem, ale potem porzuciłeś ją dla jakiejś Gryfonki.
Sprytnie – pomyślał Draco. Nie złamała przysięgi, nie podała żadnych szczegółów. Czyli Macnair nic na niego nie miał.
        - A ja skojarzyłem fakty... O czyje gryfońskie, szlamowate życie walczy młody panicz Malfoy? O czyje życie błagał ostatnim razem i o czyje walczył dzisiaj? - zaśmiał się, a potem zniżył głos do szeptu. - Dobrze wiem, że ją ruchasz.
      Malfoy odepchnął go od siebie gwałtownie i rzucił wściekłe spojrzenie. Całą siłą woli powstrzymywał się, aby nie uderzyć Macnaira w jego obleśnie uśmiechnięty pysk. To jednak mogło przysporzyć jeszcze więcej problemów jemu i Granger.
        - Pomyśl sobie jak to zaszkodzi Twojej karierze. Jak to zaszkodzi Astorii i tej szlamie. Mogą mi nie wierzyć, ale co, jeżeli powiem o tym Czarnemu Panu? Doniosę mu o twoim romansie? Zbrukaniu czystej, czarodziejskiej krwi?
        - Spierdalaj, Macnair – warknął Draco w odpowiedzi i próbował go wyminąć.
        - Masz kilka dni. Wydaj ją mnie albo zniszczę twoją reputację. Adams chce pomścić swojego syna.
        - Kosztem niewinnej dziewczyny?
        - To tylko szlama, przyjaciółka Pottera!
        - Nie zbliżaj się do mnie, ani do niej! Ostrzegam cię – warknął chłopak po raz ostatni i popychając mężczyznę, wyszedł wściekły przez drzwi.
      Poczuł się lepiej dopiero, gdy wyszedł na świeże powietrze. Pooddychał chwilę głęboko, stojąc w miejscu. Czy jego życie choć przez chwilę nie może być ułożone i spokojne? Odkąd zjawiła się u niego Granger, wszystko zaczęło mu się sypać. Nie mógł nawet myśleć o ślubie z Astorią, dotarło do niego, jak bardzo zranił Hermionę i jeszcze cały czas musiał zapewniać jej bezpieczeństwo. Nie było to dla niego uciążliwe, ale bał się, że któregoś razu po prostu nie podoła. Musi bronić ją przed Nottem, Voldemortem, Astorią... Teraz jeszcze przed Macnairem... Przed nim, Draconem Malfoy'em, też powinien ją bronić. Sprowadzał na nią same nieszczęścia, poprzez swoje błędne decyzje. Nie powinien jednak udawać przed nią, że jest martwy. Ale on chciał tylko dla niej dobrze... Chciał, żeby o nim zapomniała i ułożyła sobie życie. Dla niego to też nie była łatwa decyzja. Ale teraz miał większe zmartwienia, niż przeszłość. Musiał zadbać o jej bezpieczeństwo, bo Macnair mógł być niebezpieczny. Do głowy na razie przychodził mu tylko jeden pomysł. Musiał tylko na chwilę udać się do swojego starego domu.


      Spojrzał na swoje dłonie. Choć były całkowicie czyste, jemu nadal się wydawało, że widzi na nich krew. Ci chłopcy nie mogli mieć więcej niż siedemnaście lat. A on pozbawił ich życia, marzeń, planów na przyszłość. Pozbawił kogoś synów... Jeszcze raz z odrazą spojrzał na swoją różdżkę. Dwa mordercze zaklęcia. Dwa błyski światła. Dwa trupy.
      Zaatakowali go, gdy szedł po mieście. Miał właśnie wracać do domu z targu, bo tylko tam wychodził. Trzech młodych idiotów próbowało zrobić rozróbę wśród straganów. Na szczęście byli zupełnie pijani, chwalili się głośno Mrocznymi Znakami, ich nowymi nabytkami. Nie chciał żadnej bitwy, ale większość tych ludzi było bezbronnych. Wyszedł im naprzeciw, kurczowo trzymając różdżkę.
        - Ej, przygłupy, tutaj! - wrzasnął, odciągając ich uwagę od innych ludzi.
      Gdyby byli trzeźwi, nie miałby szans. Jeden z chłopców upuścił swoją różdżkę, wyciągając ją z kieszeni szaty. Przeklął donośnie i schylił się po nią. Zatoczył się i prawie upadł. Ron patrzył na to z zażenowaniem. I wtedy jeden z nich posłał w jego stronę pierwsze zaklęcie. Cruciatus minął go o cal.
        - Są tak pijani, że nie trafią w ruchomy cel – pomyślał Ron i rzucił Expelliarmus w najbliższego ze śmierciożerców.
      Siła zaklęcia odrzuciła chłopaka w tył, ale rudzielec nie miał dużo czasu, by napawać się swoim małym sukcesem, bo musiał uchylić się przed dwoma morderczymi zaklęciami. Nie miał czasu na bronienie się przed atakiem jakimiś rozbrajającymi zaklęciami, bo skończy w jakimś anonimowym grobie.
      I wtedy przez myśl przeszły mu wszystkie okrucieństwa. Tortury, stosy ciał i zbiorowe mogiły. Terror na ulicach i strach mugoli. Bieda... Poczuł w sobie narastającą złość, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie czuł. Stał teraz oko w oko z trzema śmierciożercami, którzy w przyszłości będą mordować niewinnych ludzi. Uniósł różdżkę lekko trzęsącą się ręką. Nie sądził, że ma aż tyle czarodziejskich mocy, spodziewał się raczej strzępku światła wypływającego z jego różdżki i znikającego po chwili.
        - Avada Kedavra – powiedział trzęsącym się głosem i ku jemu zaskoczeniu, zobaczył zielony snop światła, który uderzył prosto w pierś jednego z chłopaków.
      Jego towarzysze natychmiast przyszli z odwetem. W stronę Rona pomknęło kolejne mordercze zaklęcie. Jeszcze nigdy w życiu nie był tak blisko śmierci... Nie miał już nic do stracenia. Albo on, albo oni.
        - Avada Kedavra – krzyknął.
      Tym razem jego głos był pewny, a ręka nawet nie zadrżała. Drugi śmierciożerca wydał z siebie coś, co miało być krzykiem, ale dźwięk zamarł, gdy tylko trafiło go zaklęcie. Teraz zostali już sami... Ron i ostatni chłopak mierzyli się przez chwilę różdżkami, patrząc na siebie z wściekłością.
        - Poddaję się – westchnął w końcu śmierciożerca i uniósł ręce.
      Najwidoczniej, gdy wstępował w zastępy Voldemorta, nie sądził, że czeka go coś takiego. Myślał pewnie, że będzie to dobra zabawa i nie zawał sobie, jak to jest stanąć twarzą w twarz ze śmiercią.
        - Odrzuć różdżkę – wrzasnął Ron, wciąż w niego celując.
      Chłopak rozluźnił drżącą dłoń i jego magiczne narzędzie z cichym dźwiękiem uderzyło o ziemię. A potem wykonał szybki ruch, schylił się i złapał za ręce swoich martwych towarzyszy. Nim Ron zdążył wypowiedzieć zaklęcie, chłopak deportował się. Weasley natychmiast podbiegł do różdżki pozostawionej przez chłopaka i podniósł ją.
      Różdżka tego ocalałego śmierciożercy wciąż leżała na biurku Rona. Nie wątpił, że może się kiedyś przydać, niektórzy tracili swoje różdżki podczas pojedynków, a nie było możliwości, aby zakupić inną. W pobliżu nie było już żadnych takich sklepów, przychylnych Zakonowi. Teraz wszystko inwigilowali śmierciożercy i różdżki były wydawane tylko po uprzednim sprawdzeniu drzewa genealogicznego interesantów.
      Jeszcze raz popatrzył na swoje dłonie z odrazą. Jakim cudem mógł upaść tak nisko?


      Blaise energicznie zapukał do masywnych, drewnianych drzwi. Gdy nikt nie odpowiedział, zapukał jeszcze raz. Wreszcie, po kilku minutach, w drzwiach stanął Draco i obdarzył przyjaciela zaskoczonym spojrzeniem. Potem jego wzrok powędrował do domowego skrzata, stojącego obok chłopaka. Był wyjątkowo mały, nawet jak na swój gatunek. Niepewnie tarmosił kawałek obrusu, w który był ubrany. Spojrzał wielkimi oczami we wściekle niebieskim kolorze na Malfoy'a, a kiedy natrafił na jego wzrok, przerażony wbił wzrok w swoje ogromne stopy.
        - Patrz, kogo przyprowadziłem – Zabini uśmiechnął się szeroko. - A oto Diabeł!
      Draco jeszcze raz spojrzał na małego, przerażonego skrzata. W niczym nie przypominał Diabła.
        - Nazwałeś go na swoją cześć? - uniósł brwi i spojrzał na przyjaciela z rozbawieniem.
Blaise tylko dumnie wypiął pierś.
        - Jest bardo młody, więc musisz go oszczędzać. Co, staruszek nie chciał wypożyczyć ci waszego skrzata? - zapytał, szczerząc zęby.
        - Stwierdził, że nie może się bez niego obejść i jest mu bardzo potrzebny – warknął Draco, denerwując się na samą myśl o ojcu. - Ale wejdźcie do środka.
        - Po co ci właściwie mój mały przyjaciel? - zapytał Blaise, gdy tylko znaleźli się w salonie.
        - Miałem małe spięcie z Macnairem – mruknął z przekąsem blondyn. - Odebrałem takie wrażenie, że za wszelką cenę chce mnie udupić. I przy okazji chce głowy Granger. Potrzebuję kogoś, kto na okrągło będzie monitorował mój dom i donosił mi, gdy tylko ktoś będzie zbliżał się do bramy.
        - No tak, ten cholerny Macnair... Widziałeś go z Katy? Przecież on mógłby być jej ojcem!
Draco kiwnął tylko głową, a potem skierował się do małego skrzata, który trząsł się uczepiony szaty swojego właściciela.
        - Nie bój się. Jest tu ktoś, kto będzie zachwycony twoją obecnością – mruknął z przekąsem i pomyślał o Grenger i tej jej WSZY o której kiedyś słyszał.
        - Gdy już jesteśmy przy Granger... Czy mógłbym się z nią zobaczyć?
      Draco spojrzał na niego zaskoczony i zmarszczył brwi.
         - Jasne – odpowiedział po chwili. - Jest w swoim pokoju. Tam, na końcu korytarza.
      Blaise wstał, skinął ręką na skrzata, by poszedł za nim, a potem bez słowa wyszedł z pokoju, zostawiając zaskoczonego przyjaciela samego. Szybko przeszedł przez korytarz i zapukał do drzwi. Nie musiał długo czekać na reakcję.
        - SPADAJ, MALFOY!
        - Granger, to ja! - krzyknął Blaise, pukając jeszcze raz.
W pokoju usłyszał ciche przekleństwa.
        - Wejdź – krzyknęła w końcu.
      Zastał ją pospiesznie wycierającą z zarumienionych policzków ślady łez. Wyglądała, jakby nie ruszała się z łóżka już któryś dzień z rzędu. Włosy miała w jeszcze większym nieładzie, niż zwykle. Próbowała pospiesznie zakryć opuchnięte, czerwone oczy.
        - Co jest? - zapytał, siadając obok niej.
        - Nic – zauważył ślad poniki w jej orzechowych oczach. Nie była zadowolona, że widział ją w tym stanie. - Mieliśmy wczoraj z Malfoy'em... rozmowę – zakończyła wisielczym tonem. - Może ty masz dla mnie choć jedną dobrą wiadomość? - zapytała, patrząc na niego z nadzieją.
        - Miałaś rację. Spotkałem się z Ginny. Kazała ci przekazać, że przeprasza cię za ostatnią kłótnie. I że tęskni.
      Po chwili pomyślał o czymś, co jeszcze może poprawić jej humor.
        - Zaraz kogoś ci przedstawię – uśmiechnął się do niej kojąco i odsłonił swoją szatę.
      Do jego nogi uczepiony był Diabeł, najwyraźniej nadal przerażony zmianą otoczenia. Gdy tylko Granger go zobaczyła, oczy jej rozbłysły. Natychmiast wyciągnęła do niego rękę.
        - Nie bój się mnie – mruknęła spokojnie. - Co on tu robi, Blaise?
        - Przyprowadziłem ci towarzystwo, żebyś nie musiała być tu sama, gdy Draco i Astoria są w pracy.
      Nie chciał wyjawiać Hermionie prawdziwego powodu obecności skrzata. Uznał, że nie ma potrzeby, by niepotrzebnie ją straszyć. Kiedy Draco uzna za stosowne, sam jej to powie.
        - Blaise, ja... Chcę cię o coś prosić – zaczęła niepewnie dziewczyna. - Czy mógłbyś pożyczyć mi swoją różdżkę?


      Astoria weszła do ich sypialni ubrana w delikatną, prawie przezroczystą, czarną koszulkę nocną, spod której prześwitywała czarna , koronkowa bielizna. Rozpuściła swoje długie włosy, które teraz, w miękkich fala, opadały kaskadą na jej biust. Draco bardzo powoli otaksował ją wzrokiem i zauważył, że na nogach ma bardzo wysokie, czarne szpilki.
        - Tęskniłeś? - zapytała spokojnie, a jej głos przybrał seksowną barwę.
      Kiwnął krótko głową, ale tak naprawdę nie miał teraz ochoty na seks, a najwidoczniej właśnie do tego zmierzała dziewczyna. Ostatnie dwa dni były dla niego zbyt męczące. Na razie jedyną rzeczą, jaką miał w głowie, to groźby Macnaira pod adresem Granger.
      Tymczasem Astoria zaczęła krokiem modelki przemierzać pokój. Kiedy dotarła do łóżka, klęknęła na nim, a potem na czworakach zaczęła przybliżać się do chłopaka. Nie odtrącił jej kiedy usiadła na nim okrakiem i pocałowała namiętnie. Pachniała drogimi perfumami. Wplótł palce w jej włosy, a dziewczyna zaczęła schodzić pocałunkami coraz niżej. Jej delikatne usta dotknęły jego żuchwy, potem przeszły na szyję i jego nagi tors.
      Za to myśli Dracona daleko były od Astorii. Cały czas wydawało mu się, że coś jest w tym wszystkim nie tak. To nie panna Greengrass powinna dotykać go i całować w ten sposób. A potem przypomniał sobie Granger, w panice próbującą zasłonić swoją czarną bieliznę, gdy spotkał ją poprzedniego rano, w samej koszulce i majtkach. A potem jej dotyk, gdy przetrzymywał ją w wannie. Delikatną skórę i piersi, które dokładnie widział przez mokry stanik.
      Kiedy dłoń Astorii powędrowała do jego krocza, złapał ja gwałtownie za ramię.
        - Nie – powiedział pewnym tonem. - Jestem zmęczony.
      Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
        - Sama wiesz, jak wiele zamieszania zrobił Weasley swoją głupotą. Chcę po prostu położyć się spać. Nie dzisiaj.
      Astoria z westchnieniem bezsilności i rezygnacji położyła się obok niego.
        - Cudownie – warknęła. - To miały być moje małe pożegnanie.
        - Pożegnanie? - zapytał Draco zaskoczony.
        - Mają problem. W Szkocji wybuchły zamieszki i mnie tam wysyłają w celach dyplomatycznych. Na tydzień – powiedziała rozgoryczonym głosem.
        - Kiedy wyjeżdżasz? - Draco postarał się, aby jego głos zabrzmiał smutno.
        - Pojutrze, nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć.
      Draco w odpowiedzi pocałował ją pospiesznie w czoło.
        - Idę do kuchni, muszę się napić.
      I wyszedł pospiesznie z sypialni. Tak będzie lepiej... Im dalej Astoria będzie od Macnaira, tym większe szanse, że ominie ją ta cała afera. Wystarczy, że musi chronić Granger...
      W kuchni aż podskoczył z zaskoczenia, bo z zamyślenia wyrwała go siedząca przy stole Granger. Dziewczyna zarumieniła się gwałtownie, gdy tylko go zobaczyła i spuściła wzrok. Uświadomił sobie nagle, że jest w samych bokserkach i miał ochotę uciec na górę. Albo chociaż czymś zakryć...
        - Już skończyliście? - zapytała z przekąsem. - Szybki jesteś.
      Obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem.
        - Widziałam Astorię, kiedy wchodziła po schodach w tym wyjściowym stroju – wyjaśniła i uśmiechnęła się do niego cierpko.
        - Nie spałem z nią... Zaraz! Nie mam powodu, by ci się tłumaczyć – warknął.
      Obrzucił Hermionę wzrokiem. Miała na sobie szare dresy, w których zawsze spała i biały podkoszulek, ale Draco przez chwilę wyobraził sobie ją w stroju, jaki miała na sobie wcześniej Astoria. Okazało się, że nie był to najlepszy pomysł. I bez tego miał ochotę rzucić się na nią i zerwać z niej wszystkie ubrania. Zacisnął pięści i odwrócił od niej wzrok, żeby zachować samokontrole.
        - Chcę coś ci dać – powiedziała Hermiona po chwili ciszy.
      Wstała i podeszła do niego powoli, jakby ostrożnie. Wyciągnęła do niego dłoń, w której trzymała srebrną fiolkę. Wziął ją od niej, przy okazji dotykając jej rozgrzanej skóry. Ich spojrzenia się spotkały i żadne z nich nie chciało odwracać wzroku. Trzymał pewnie szklane naczynko, nie przestając delikatnie dotykać wewnętrznej strony dłoni dziewczyny. Nie zabierała jej, wręcz przeciwnie, zacisnęła palce. Znów przez chwilę pomyślał o zerwaniu z niej wszystkich ubrań.
Ona pierwsza przerwała kontakt wzrokowy, spuszczając spojrzenie na jego nagi tors. Przygryzła delikatnie wargę, a Draco nie wytrzymał już dłużej, pociągnął ją gwałtownie na swoje kolana. Jęknęła cichutko zaskoczona. Starała się być cicho, ze względu na Astorię będącą w sypialni zaraz nad nimi. A potem zupełnie utonęła w zapachu Dracona. Nie powinna się na to zgadzać. Nie po tym wszystkim, co jej zrobił... Ale przecież próbował się wytłumaczyć. Mówił, że nie chciał źle, że był zagubiony i nie wiedział co robić. A ona przecież tak tęskniła za jego dotykiem.
      I wtedy Draco jeszcze mocniej przyciągnął ją do siebie. Poczuł jej miękkie piersi na swoim torsie i zapragnął ją mieć tu i teraz. Nie zważając na Astorię.
        - Czy naprawdę wolałabyś, żebym nie żył? - szepnął prosto do jej ucha.
      Nie odpowiedziała, tylko jęknęła cicho, gdy zaczął całować ją po szyi. Jego ręce szybko powędrowały pod jej koszulkę, spoczywając delikatnie na gładkim brzuchu. Hermiona dotknęła jego torsu i zaczęła palcami przemierzać go wzdłuż i wszerz. I kiedy w końcu jego usta miały odnaleźć jej wargi, a ręce bardzo powoli sunęły do góry, w Hermionie coś pękło. Przed oczami stanęły jej dwa lata żałoby. Niekończącej się rozpaczy, której Draco przyglądał się bezczynnie. Wszystkich łzach, jakie kiedykolwiek przez niego wylała. I kiedy już myślała, że prawie ułożyła swoje życie, on znów się zjawia, a teraz całuje ją po szyi, mieszając jej w głowie.
      Próbowała gwałtowne wstać, odpychając go od siebie. Chłopak w odpowiedzi próbował przyciągnąć ją do siebie jeszcze mocniej.
        - Malfoy, puszczaj! - warknęła i jeszcze raz odepchnęła go od siebie.
      Tym razem udało jej się uwolnić i napotkała zaskoczone spojrzenie chłopaka. Uniósł jedną brew w sposób, jaki zawsze kochała. Starała się szybko z tego otrząsnąć. Szybko przeszła na drugą stronę pomieszczenia i usiadła jak najdalej od Dracona. Dlaczego było jej tak piekielnie gorąco? Ze wszystkich sił starała się nie patrzeć na jego nagi, umięśniony tors i wybrzuszenie w bokserkach.
        - Malfoy... To... Nie powinno się zdarzyć. Nie po tym wszystkim co zaszło między nami – oczy zaszły jej łzami, a on najwidoczniej nie miał pojęcie co w tej sytuacji zrobić. - Nigdy nie wybaczę ci tych dwóch lat. Cieszę się, że żyjesz, ale wolałabym, żebyś trzymał się ode mnie z daleka... To nie powinno się powtórzyć już nigdy więcej. To cy było między nami, już dawno się skończyło. Jeżeli nadal coś do mnie czujesz, to powiedz to teraz. Albo idź do Astorii i nie zawracaj mi głowy nigdy więcej.
      Draco zamarł. Hermiona oczekiwała od niego deklaracji, a on nie miał pojęcia, co było między nimi. W dodatku ona była z Wealey'em szczęśliwa, a on nie umiał jej tego zagwarantować. Miała rację, powinien trzymać się od niej z daleka. Chciał teraz tylko jej szczęścia. On już miał z nią swoją szansę i wszystko zrujnował, teraz czas na Weasley'a. Draco przełknął swoją dumę i ból.
        - Granger, ja... To nie był dobry pomysł. To w sumie nie był żaden pomysł. To po prostu tak wyszło. Jestem egoistą, a w dodatku podnieconym po spotkaniu z Astorią – i tutaj padło pierwsze jego kłamstwo, bo jedyne o czym myślał, to Hermiona w mokrych ubraniach. - Ty jesteś w związku, ja jestem w związku. Oboje kochamy swoich partnerów. Nie ma sensu zaczynać niczego, co i tak nie ma prawa przetrwać. Ja myślę... Ja już nic do ciebie nie czuję, minęło zbyt wiele czasu.
      Zignorował łzy, które znów napłynęły do jej oczu.
        - Ja też już nic do ciebie nie czuję, Draco i chcę, żeby to było jasne. Uznajmy dzisiejszy wieczór za błąd, pomyłkę – powiedziała pewnym tonem.
        - Idź już spać, Granger – szepnął i wyszedł z kuchni.
      Tak będzie lepiej – próbowała przekonać się w myślach. Nigdy w życiu nie powinna pomyśleć, że pragnie Dracona Malfoy'a, nie po tym co jej zrobił. Powinna wrócić do nienawiści. Tak byłoby przecież lepiej, łatwiej. Nie chciała nawet myśleć, co może się kryć pod tą nienawiścią do arystokraty. Jej własne uczucia zbyt bardzo ją w tym momencie przerażały. Ale przynajmniej to był już koniec. Oficjalny. Koniec wszystkiego, o czym myślała, odkąd prawie pocałowali się w salonie. Koniec wszystkiego, o czym myślała, odkąd wyrzuciła całą złość na niego. Koniec wszystkiego, co kryło się pod podszewką jej nienawiści.
      Przełknęła słone łzy.


       Draco Malfoy uważnie przyglądał się fiolce, którą dostał od Granger. Ni to ciecz, ni to gaz. Wspomnienia... Do szła przyczepiona była mała karteczka, odczepił ją sprawnym ruchem.

Miłych snów.
H.


      Obejrzy zawartość, gdy tylko wyjedzie Astoria, ale teraz nurtowało go coś innego. Skąd, do jasnej cholery, Granger wzięła różdżkę?

___________________________________________________
Szkoła i praca pochłonęły moje życie, ale wciąż tu jestem! Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie :)

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 11 - Szczerość.

24 komentarze:
      Próbowała wszystkiego, gdy zakapturzona postać ciągnęła ją w ślepą uliczkę. Drapała, szarpała się, próbowała gryźć i krzyczeć. Wszystko bez skutku. Oprawca trzymał ją pewnie i nie pozwalał, aby osiągnęła nad nim choć małą przewagę. Gdyby chociaż ktoś szedł właśnie ulicą... Ale miasto wydawało się tak ciche, że mogła usłyszeć kołatanie swojego przestraszonego serca. Przez te kilkanaście sekund zdążyła już przedstawić sobie w skrócie wszystkie najgorsze scenariusze.
      Nagle napastnik odwrócił ją gwałtownie i jedną ręką przycisnął do ceglanej ściany. Tym samym skutecznie stłumił drżenie jej wychudzonych ramion. Już chciała krzyczeć, ale mężczyzna wolną ręką chwycił za brzeg swojego czarnego kaptura i odsłonił swoją twarz. Ginny ze świstem wciągnęła powietrze.
        - Nie mów, że nie tęskniłaś – usłyszała jego lekki rozbawiony głos.
      Nie odezwała się. To musiał być jakiś żart! Hologram, Eliksir Wielosokowy, cokolwiek... A najbardziej rozsądnym wytłumaczeniem okazał się sen. Już kolejny w tym stylu.
      Wpatrywała się w niego w ciszy, starając się nie mrugać, aby nie zniknął. Nie mógł być przecież prawdziwy, musi być tylko jednym z jej licznych wspomnień. Nie zauważyła nawet, kiedy chłopak zwolnił uścisk i stała teraz zupełnie wolna, opierając się o chłodną ścianę. Skorzystała z tego szybko i delikatnie uderzyła chłopaka w ramię. Poczuła na dłoni materiał jego czarnej peleryny. Dziwne... Prawdziwy.
        - Tak, to naprawdę ja – powiedział, najwidoczniej właściwie interpretując jej zachowanie.
        - Blaise – szepnęła, nadal bojąc się spuścić z niego wzroku.
      Nie było go dwa lata. Został jej po nim tylko list, w którym zapewniał o swojej miłości i oznajmiał, że nie mogą się spotykać, ze względu na niebezpieczeństwo. A teraz stał przed nią, tak po prostu...
      Zamachnęła się i chciała wymierzyć mu policzek, ale szybko złapał jej dłoń. Najwidoczniej bardzo dobrze był przygotowany na taką reakcję.
        - Przez tyle czasu nie dawałeś znaku życia – jej oczy napełniły się łzami. - Odchodziłam od zmysłów – szepnęła.
        - Dobrze wiesz, że nic nie mogłem zrobić. Nie chciałem cie narażać, będziesz musiała mi wybaczyć.
      To jej wystarczyło, za bardzo za nim tęskniła. Rzuciła mu się w ramiona i pocałowała zachłannie, ciesząc się jego zapachem. Może to jednak był tylko sen? Może znów obudzi się sama i cały dzień będzie odtwarzać te senne marzenia? Nawet jeżeli tak będzie, to teraz i tak chcę być tylko przy nim, choćby przez tę chwilę.
      Gdy w końcu oderwali się od siebie, do Ginny dotarła niepokojąca myśl.
        - Przepraszam, nie powinnam – zmieszała się. - Być może masz kogoś – wbiła swój wzrok w ścianę poza chłopakiem.
        - Nie - odpowiedział pospiesznie, choć przez jego myśl przebiegła szczupła, anorektyczna wręcz sylwetka.
      Zapadła między nimi pełna szczęścia i ulgi cisza. Wpatrywali się w siebie, chcąc jak najbardziej nacieszyć się swoim widokiem. Blaise nie nie mógł nie zauważyć, że odkąd ostatni raz z nią rozmawiał, dziewczyna schudła, a jej twarz uległa znacznej zmianie. Był teraz poważniejsza, z lekko zapadniętymi policzkami. Obserwował ją rzecz jasna przez te dwa lata, ale dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się jej twarzy.
     Ginny też nie mogła przeoczyć zmian, które zaszły w Zabinim. Rozrósł się jeszcze bardziej, a szata opinała się ciasno na jego mięśniach. Jak wielka różnica musiała być między Śmierciożercami, a zwykłymi ludźmi, jeżeli chodzi o wyżywienie... Za to jego uśmiech, który tak kocha, stał się nieco bledszy i bardziej opanowany. Wyglądał też na o wiele starszego niż był w rzeczywistości.
        - Co z Hermioną? - zapytała pospiesznie, bo to interesowało ją teraz najbardziej.
        - Ma się dobrze. Szczerze mówiąc, to myślę, że w pewien sposób jej los się poprawił, ma tam z pewnością lepsze warunki, niż w Zakonie. Jest zdrowa i trzyma się dobrze, nie musisz się o nią martwić.
      Ginny odetchnęła z ulgą. Blaise przecież by jej nie okłamał... I nie dałby zrobić Hermionie krzywdy. Póki on tam był nie musiała aż tak panicznie bać się o przyjaciółkę.
        - Czy to prawda, że Malfoy żyje? - zapytała jeszcze, marszcząc brwi.
      Chłopak ewidentnie się zmieszał i spojrzał na swoje dłonie. Skoro sama poruszyła ten temat, to nie mógł jej okłamywać.
        - Tak, to prawda. Wybacz to kłamstwo w liście, uznaliśmy, że tak będzie lepiej – wciąż na nią nie patrzył.
        - TAK BĘDZIE LEPIEJ? - podniosła głos, a chłopak natychmiast przyłożył jej palec do ust.
        - Nie krzycz, lepiej, żeby nikt się tu nie zapuszczał, sprawdzić, co się dzieje. Co się stało to się nieodstanie. Nie miej do mnie pretensji, to była decyzja Dracona! Nie miałem wyboru, to mój przyjaciel. Właśnie... Czy to prawda, że śpisz z moim listem pod poduszką? - podniósł jedną brew i zachichotał.
        - Skąd ty do cholery... Aaaa, Hermiona... - dziewczyna zarumieniła się aż po cebulki włosów. - Czy mógł byś przekazać jej wiadomość ode mnie? Proszę, zależy mi na tym – wciąż mówiła zażenowanym tonem. - Powiedz jej, że przepraszam i nie powinnam się z nią kłócić. Powiedz, że za nią tęsknię i że już niedługo to wszystko się skończy. I będzie bezpieczna, w domu.
      Blaise kiwnął krótko głową, notując w umyśle słowa dziewczyny.
      Po jeszcze jednej chwili ciszy, Ginny zrobiła krok w jego stronę i wtuliła się w niego. Teraz naprawdę wydawała się jeszcze mniejsza, niż gdy ostatnio trzymał ją w ramionach, ale nadał czuła się w nich bezpieczna.
        - Dlaczego do mnie przyszedłeś? - wyszeptała nurtujące ją pytanie.
        - Miałem już dość obserwowania cię z ukrycia, zapragnąłem znów twojego dotyku. Szczególnie teraz... Odkąd zobaczyłem Hermionę, wszystko wróciło. Nie mogłem już dłużej czekać, aż świat stanie się dla nas przyjaznym miejscem. Nie mogę wiecznie czuwać nad tobą na odległość, bo póki rządzi Czarny Pan, nigdy nie będziesz bezpieczna. Cokolwiek by się nie działo, ja chcę teraz postarać się stworzyć taki świat.
      Na dźwięk tych słów przeszły ją dreszcze. W jaki sposób chciał zapewnić jej bezpieczeństwo?
        - Co chcesz zrobić? Chyba nie chcesz... Och, Blaise, błagam, nie rób nic głupiego!
      Wolał nie odpowiadać, po prostu przytulił ją do siebie mocniej, rozkoszując się przez jeszcze jedną chwilę jej zapachem i dotykiem.


      Specjalnie z tej okazji nie zjawił się tego dnia w biurze, tylko postanowił zostać w domu. Tak, to był ten dzień! Nadszedł czas, aby poważnie porozmawiać z Granger i przerwać w końcu tę niezręczną ciszę między nimi. Był jej winien wyjaśnienia i chociaż do tego wniosku doszedł już dawno, dopiero teraz poczuł się na to gotowy. Szczególnie, że Astoria miała dużo pracy i nie zapowiadało się, aby wróciła do domu przed kolacją. Więc mieli dużo czasu na rozmowę...
      Granger jeszcze spała, więc czekał na nią w salonie. Już od samego rana popijał Ognistą Whiskey, która miała dodać mu choć trochę odwagi. To z pewnością nie będzie prosta rozmowa...
Wreszcie usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, a potem ciche kroki na korytarzu. Idealnie, nim wcześniej będą mieli to za sobą, tym lepiej.
      Hermiona weszła do salonu ziewając, a potem pisnęła i odskoczyła przestraszona, widząc Dracona. W panice zaczęła naciągać podkoszulek w którym spała, aby zasłonił jej czarna majtki i rzuciła Malfoy'owi wściekłe spojrzenie. Najwidoczniej był ostatnią rzeczą, którą spodziewała się zastać w salonie.
        - Miałeś być w pracy – warknęła skulona, aby upewnić się, że biały, poniszczony materiał zakrywa wszystko co powinien. - Pozwolisz, że pójdę się ubrać?
      Nie czekając na jego odpowiedź, odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z salonu, naciągając materiał na pośladki. Draco uśmiechnął się do siebie. Mogła robić, co chciała, on i tak zobaczył wystarczająco.
      Zaczął się niecierpliwić, gdy Hermiona nadal nie wychodziła ze swojego pokoju i nie dawała najmniejszego znaku życia. To trochę krzyżowało mu plany. Czy nie miała się tylko ubrać? Wstał leniwie i ruszył przez ciemny korytarz swojego domu. Zawahał się przez chwilę, stojąc przed jej drzwiami, a potem zapukał.
        - Przebieram się – usłyszał głos dziewczyny. - Jeżeli spróbujesz teraz wejść, to przysięgam, że znajdę jakiś sposób, żeby cię zamordować.
      Nie odpowiedział, ale zaczął się przysłuchiwać odgłosom dochodzącym z pokoju. Cisza. Hermiona nie przemieszczała się po pokoju i nie wydawała żadnych dźwięków. Zaryzykował, mimo jej gróźb, i powoli otworzył drzwi. Kompletnie ubrana Granger leżała na swoim łóżku i wpatrywała się w sufit.
        - Czyżby? - zapytał, unosząc brwi.
        - Czy mógłbyś uszanować moją prywatność i wyjść? - zapytała z powątpiewaniem.
        - A czy ty mogłabyś przestać mnie unikać od... ostatniej sytuacji?
      Prychnęła, ale nie zamierzała odpowiadać.
        - Musimy porozmawiać. Wolałbym to zrobić w salonie, ale możemy też tutaj – mruknął zmęczonym tonem.
      Wzruszyła ramionami, zupełnie go ignorując.
        - Granger... Porozmawiasz ze mną?
      Cisza.
        - Granger! To nie jest propozycja. Masz ze mną porozmawiać.
      Nawet na niego nie spojrzała. Wpatrywał się przez chwilę w leżącą nieruchomo dziewczynę, a potem westchnął i podszedł do niej. Miał już dość jej humorów. Ignorowania go, wrogich spojrzeń i napiętej atmosfery. Odkąd prawie ją pocałował, usłyszał od niej tylko krótkie, suche dzięki, gdy oddawał jej pudełeczko z jej starego domu. Wie, że ją zranił, ale nawet nie może się wytłumaczyć. To wszystko może się skończyć albo dzisiaj, albo ciągnąć się jeszcze przez długi czas. Chcąc nie chcąc, Granger będzie musiała go wysłuchać.
       Gwałtownym ruchem szarpnął ją w górę, złapał w pasie i przewiesiła ją sobie przez bark. Hermiona wrzeszczała, przeklinała, próbowała kopać i bić. Szybko unieruchomił jej nogi i próbował ignorować ból w plechach, które dziewczyna zawzięcie okładała pięściami.
        - PUŚĆ MNIE, MALFOY! PUSZCZAJ! - jaj próby wyrywania się nie przynosiły zamierzonego skutku.
      Gdyby nie zaklęcia wyciszające w całym domu, z pewnością słyszałaby ją całą ulica. Nie bała się, gdzieś w środku ufała Malfoy'owi, że nie zrobiłby jej krzywdy. Była tylko wścieła, że nie uszanował jej woli i naruszył jej prywatność. Nie miała pojęcia, co planuje i ani trochę jej się to nie podobało.
      Wszedł do łazienki i pewnym ruchem wrzucił ją do wielkiej wanny. Przytrzymując ręką, by nie uciekła, sięgnął po prysznic i włączył zimna wodę. Teraz jej krzyk przerodził się w pisk. Na chwilę wyłączył strumień.
        - Uspokoiłaś się już i porozmawiasz ze mną? - warknął, wciąż przytrzymując ją wolną ręką.
        - Idź do diabła, ty... - nie usłyszał, jak dokładnie chciała zakończyć to zdanie, bo zagłuszył ją dźwięk szumiącej wody. Patrzyła ze mściwą satysfakcją, jak woda spływa po długich włosach Granger. Już chciał znów zakręcić wodę, gdy dziewczyna szarpnęła się mocniej niż zwykle. Serce podskoczyło Malfoy'owi do gardła, gdy poślizgnął się na wodzie rozchlapanej na łazienkowej podłodze. Granger zauważyła to i wykorzystała okazję, póki chłopak w pełnie nie odzyskał równowagi. Pociągnęła go mocno do siebie i Draco, przeklinając głośno, wpadł z pluskiem do wody. Dziewczyna zaśmiała się z satysfakcją, ale od razu spoważniała, gdy spojrzała na mokrego chłopaka, który próbował się jakoś pozbierać.
       Korzystając z okazji, że zdezorientowany Malfoy puścił ją podczas upadku, próbowała wydostać się z wanny i uciec. Już ciała przetoczyć się po brzegu jej więzienia, ale wtedy Malfoy złapał ją pewnie za koszulkę i usłyszała dźwięk rozrywanego materiału.
      To było najmniejsze z jej zmartwień, miała nawet nadzieję, że mokry materiał zostanie w jego dłoni, a ona, nawet w bieliźnie, będzie mogła szybko uciec. Za chwilę poczuła jednak jego drugą rękę, która pewnie złapała ją za ramię i pociągnęła z powrotem do wanny. Gdy próbowała pisnąć, poczuła, jak woda wpływa jej do ust i nosa. Wynurzyła się szybko, kaszląc i krztusząc się. Napotkała niepewne spojrzenie Dracona.
        - Chciałeś mnie utopić? - warknęła. - Czy możemy już wyjść z tej cholernej wanny?
       - Wiesz, jaki jest warunek twojego wyjścia stąd, prawda? - podniósł brwi.
       - Nie ulegnę twojemu szantażowi.
      Znów próbowała wyjść, choć nawet nie sądziła, że może się jej to udać. Bardziej chciała okazać Malfoy'owi, że się nie podda, choćby miała leżeć w tej zimnej wodzie, aż do powrotu Astorii.
Chłopak złapał ją jednak w talii, a potem usiadł na niej okrakiem i przygwoździł jej ręce do brzegu wanny.
        - Ja mam czas. Nawet zaczęło mi się to podobać – ostentacyjnie spuścił wzrok prosto na jej piersi i podniósł brwi.
      Rozdarta koszulka odrywała jej stanik z prawej strony, a delikatna, przemoczona bielizna ukazywała wszystko. Hermiona poczuła, jak gwałtownie się rumieni.
        - Wygrałeś – warknęła ze złością.
      Gdy tylko ją puścił, zasłoniła piersi dłońmi i z zażenowaniem spuściła wzrok. Wyszła bez słowa z wanny i pomaszerowała po ręcznik.
       - Za piętnaście minut widzę cię w salonie – krzyknął za nią, gdy wychodziła z łazienki i spojrzał jeszcze raz na mokre dresy opinające jej pośladki.
      Wyszedł szybko z zimnej wody, rozebrał się do bokserek i wytarł ciało ręcznikiem. Granger zrobiła się cholerną zołzą i kosztowało go to zimną kąpiel, ale przynajmniej w końcu z nim porozmawia. Lepiej, żeby już drugi raz nie próbowała go oszukać, bo nie będzie miał dla niej litości...


      Sophie Williams wpatrywała się w swoje odbicie w ogromnym lustrze starej toaletki. Leniwym ruchem poprawiła długie kosmyki włosów. Spojrzała na chwilę na sylwetkę chłopaka leżącego w jej łóżku.
        - Muszę zaraz iść – usłyszała spokojny głos Notta.
      Uśmiechnęła się do niego delikatnie w odpowiedzi i poprawiła jedwabny szlafrok.
        - O tak, lepiej leć, nim Mary zacznie coś podejrzewać – zakpiła. - Pamiętasz o naszej umowie?
        - Jesteś pewna, że tego chcesz?
      O tak, była pewna! Ona zawsze dostawała tego, co chciała. A od jakiegoś czasu pragnęła Dracona Malfoy'a. Niestety, Astoria skutecznie stała jej na drodze.
        - Przyjaźniłyście się – mruknął Nott z powątpiewaniem.
        - Nie mam przyjaciół – mruknęła dziewczyna i uśmiechnęła się do swojego odbicia. - Są tylko ludzie, których aktualnie potrzebuję.
        - Tak jak ja? - zapytał chłopak ze śmiechem.
      Nie musiała odpowiadać, dobrze wiedział, jaka jest prawda. Ona pragnęła Malfoy'a, a Nott kilku chwil przyjemności z daleka od Mary.
        - Jest jeszcze ktoś, kto ci zagraża – powiedział Teodor, uśmiechając się chytrze.
        - Kto? - Sophie szybko spoważniała.
        - Gdy jeszcze byliśmy w szkole spędzali ze sobą sporo czasu, szczególnie podczas pewnego wyjazdu... A teraz u niego mieszka. Hermionę Granger łatwiej będzie wyeliminować, niż Astorię, nie uważasz?
      Musiał trochę podkolorować sytuację, skoro chciał zemścić się na tej szmacie. A ta wariatka, Sophie, łatwo da się podpuścić. Przynęta została rzucona, teraz wystarczy poczekać...


      Hermiona w końcu pojawiła się w salonie. Minę miała obrażoną. Usiadła na kanapie, zaraz przy kominku, z wysoko uniesioną głową i czekała, aż Draco zacznie temat. Jednak po chwili ciszy postanowiła, że jak najszybciej chce to mieć już za sobą.
        - O czym chciałeś porozmawiać? - westchnęła.
      Przebrała się, ale jej włosy nadal były mokre. Pojedyncze krople spływały po jej szyi i znikały pod bluzką. Przez chwilę odtwarzał wzrokiem ich drogę.
       - Chcę ci wszystko wytłumaczyć. To, dlaczego zniknąłem.
      Jej twarz natychmiast zmieniła wyraz. Dziewczyna, dla odmiany, spojrzała prosto na niego, wzrokiem pełnym zainteresowania.
      Minuty ciszy mijały, a Draco nadal uparcie unikał jej wzroku i nie próbował zaczynać tematu. Hermiona nie popędzała go, tylko nadal czekała w spokoju, aż chłopak bierze myśli. Po chwili jednak westchnął i odważył się spojrzeć prosto na nią.
        - To był najlepszy pomysł – zaczął w końcu bardzo powoli. - Myślałem nad tym jakiś czas, chciałem robić coś, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo.
        - Udając, że nie żyjesz? - znów przybrała swój wrogi ton.
        - Granger, to nie tak...
        - A jak?! - przerwała mu dziewczyna, podnosząc głos.
       No i spokojną rozmowę trafił szlag – pomyślał Draco z rozdrażnieniem. Jak wytłumaczyć wściekłej dziewczynie, że nigdy nie pragnął jej zranić i to wszystko było dla jej dobra? W tym momencie nic nie przychodziło mu do głowy, szczególnie, gdy spostrzegł, że jej oczy napełniły się łzami.
      Gdy Hermiona zauważyła, że chłopak nie zamierz kontynuować tematu, postanowiła sama się tym zająć. W końcu miała okazję wyrzucić z siebie wszystko, co czuła.
        - Wiesz, jak się poczułam, gdy czekałam na jakąś wiadomość od ciebie? - zapytała słabo, walcząc ze łzami. - A potem zobaczyłam ten list. Przeczytałam, że nie żyjesz i wszystko runęło. Wszystko, w co wierzyłam. Wszystko, co kochałam. Przez dwa lata próbowałam pogodzić się twoją śmiercią, a potem cię zobaczyłam... I zrozumiałam, jak mało musiałam dla ciebie znaczyć. Pozwoliłeś mi cierpieć – z wściekłością otarła łzy spływające po jej policzkach.
      A miała nie płakać... Miała być zimna i opanowana. Ale to skończyło się, gdy tyko musiała przypomnieć sobie moment, gdy myślała, że jej miłość umarła.
        - Posłuchaj – mruknął chłopak i przesiadł się, aby być bliżej niej. - To nie była najlepsza decyzja w moim życiu, ale chciałem cię tylko chronić! - też delikatnie podniósł głos.
        - Chronić? CHRONIĆ? Umarłabym za ciebie, a ty... - załamał jej się głos i zaszlochała.
        - Właśnie w tym problem, Granger – warknął. Sam zaczął tracić nad sobą panowanie. - Co by było, gdybyś wiedziała, że żyję? Potrafiłabyś ułożyć sobie życie? A może skończyłabyś jak Ginny, czekając na każdą wzmiankę o mnie? Chciałem tylko, żebyś mogła normalnie żyć! Byłem spanikowany, tylko to przyszło mi na myśl! Chciałam tylko, żebyś poszła na przód, miała normalne życie – krzyczał.
      Nie miał już siły udawać przed nią zimnego i obojętnego. Dla niego to też nie były łatwe lata.
        - Ty jakoś nie miałeś problemu, żeby ułożyć sobie na nowo! Z kimś innym – krzyknęła pełnym wyrzutem głosu i wstała. Nie miała ochoty przebywać tak blisko Dracona.
        - Ty też! Ronald Waesley, naprawdę? Po związku ze mną, myślałem, ze mierzysz wyżej! Naprawdę chciałaś spędzić z nim resztę życia i mieć dzieci? - sam zaczął się niebezpiecznie denerwować.
       - To nie jest twoja... Zaraz! Skąd wiesz, że jesteśmy razem? Nie wiedział o tym nikt spoza Zakonu! Czy ty mnie śledziłeś, do cholery?!
      Draco spuścił wzrok i spojrzał na swoje dłonie. O tak, nie sam, bo miał od tego ludzi. Zawsze wysyłał ludzi, żeby ją inwigilowali. Nikt nie musiał wiedzieć, ze miał w tym osobiste pobudki.
        - Oboje próbowaliśmy ułożyć sobie...
        - Tylko, że ja myślałam, że nie żyjesz! Poczekaj tu chwilę!
      Przez całą drogę do swojego pokoju, próbowała się uspokoić. Łzy jednak nadal uparcie spływały po jej twarzy, a w niej wszystko aż buzowało. Porwała z szafki swoje niebieskie pudełeczko i szybkim krokiem wróciła do salonu. Bez słowa otworzyła je przy Draconie i wyjęła pierwszą karteczkę.
        - Kochany Draco, tak mi smutno tutaj i pusto... Jak mogłeś tak po prostu umrzeć i zostawić mnie tu samą? Przecież obiecałeś, że wrócisz z tej bitwy cały! Nienawidzę Cię za to, że skazałeś mnie na życie bez Ciebie. Dopiero dziś dowiedziałam się o Twojej śmierci, do tego czasu żyłam tylko nadzieją, ale i tę mi odebrano. Cały czas mam wrażenie, że przyjdziesz tutaj i powiesz mi, że wszystko będzie dobrze, że jesteś, że mnie kochasz. Nie tak powinno wyglądać nasze rozstanie. Powiedz mi, proszę, jak mam teraz żyć, budzić się, patrzeć w lustro?. Niczego nie chciałabym teraz bardziej, niż móc oddać za Ciebie życie lub cofnąć czas. Tak mi wstyd, że nie było mnie przy Tobie, chcę wierzyć, że jedynym, co pragnęłaś zobaczyć w chwili śmierci byłam ja. Byłam, prawda? - zaczęła w twarz wykrzykiwać mu treść kolejnych karteczek.
      Draco przyjmował to bez słowa, najwidoczniej nie mając pojęcia, co mógłby na to odpowiedzieć.
        - Ja... Nie wiedziałem – zaczął, gdy w pewnym momencie załamał jej się głos i zaczęła szlochać, nie mogąc już przeczytać nawet słowa.
        - Nie wiedziałeś? Nie wiedziałeś, że cierpię? Że jestem w żałobie?
      Wyjęła z pudełeczka coś jeszcze. Mały złoty łańcuszek z wisiorkiem Dostała go od niego przed balem i przechowywała niczym najświętszą relikwię.
       - Granger, proszę...
       - Nie! Jestem już zmęczona, Draco! I nie chcę cię znać! Mam już dość. Nie chcę cię w moim życiu, nie chcę! Ani w przeszłości, w teraźniejszości, nie chcę też życia przy tobie. Lepiej by było, gdybyś naprawdę nie żył! - wrzasnęła i wrzuciła wisiorek w płomienie, wesoło trzaskające w kominku.
      Wybiegła z pokoju, ale zszokowany Draco nawet nie ruszył się z miejsca. Patrzyła na złoto, połyskujące w płomieniach i na rozrzucone liściki. Musiało być ich kilkaset. Wszystkie były małe, na niebieskich karteczkach. Na niektórych tusz był rozmazany od łez dziewczyny, ale wszystkie zaczynały się zwrotem ,,Kochany Draco'' i kończyły ,,Na zawsze Twoja, Hermiona''. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie czuł się gorzej, niż właśnie w tej chwili. Do jego uszu dobiegał cichutki szloch dziewczyny, zagłuszany przez zamknięte drzwi. A on raz po raz czytał liściki zaadresowane do niego, których nigdy nie miał dostać. Dopiero teraz, czytając te pełne bólu słowa, zrozumiał, jak bardzo ją zranił. Westchnął. Jak mógł myśleć, że ona wybaczy mu po jednej rozmowie? Zrozumiał swój błąd, ale najwidoczniej było już za późno...


      Cholerny Voldemort. Czy zawsze musiał wybierać najmniej odpowiednie pory na zebrania? Wolałby siedzieć w domu i zalać się w trupa po nieudanej rozmowie z Granger, niż wysłuchiwać tego steku ideologicznych bzdur.
      Lecz kiedy tylko przekroczył próg głównej sali, zauważył, że coś jest inaczej. Panowała tam wrzawa, w której słychać było oburzenie i wściekłość. Zaciekawiony tym Draco, odnalazł swoje miejsce obok Blaise'a i spojrzał w dół areny. I dopiero wtedy poczuł prawdziwą ciekawość. Na zimnej posadzce leżały dwa ciała martwych śmierciożerców. Peleryny mieli rozdarte, ubrudzone błotem i krwią. Poznał ich prawie od razu, ci chłopcy niedawno skończyli szkołę i to właśnie Draco ich zwerbował.
        - Nie znam ich, to jakieś świeże mięso? - szepnął Blaise.
      Draco kiwnął krótko głową i już miał odpowiedzieć, ale właśnie wtedy Voldemort wkroczył na środek i wrzawa gwałtownie ucichła. I w tym momencie wzrok Malfoy'a padł na postać siedzącą koło Macnaira. Gdy dziewczyna zdjęła kaptur, poznał ją niemal od razu. Teraz jej jasne włosy sięgały już talii. Twarz nadal miała pękną, ale bardziej przygaszoną i poważniejszą, niż zapamiętał ją po ich ostatnim spotkaniu. Dziewczyna obrzuciła go krótkim i zimnym spojrzeniem. Katy... Znał ją jeszcze ze szkoły, mieli nawet romans... Ale to wszystko skończyło się, gdy on i Hermiona zbliżyli się do siebie. Najwidoczniej Katy nigdy nie przestała żywić do niego urazy. Ostatnio, było to dziwnie popularne wśród jego byłych dziewczyn.
        - Drodzy przyjaciele! - zabrzmiał jego zimny głos. - Zwołałem was tutaj, aby przedstawić wam paskudną zbrodnię buntowników. Dzisiejszego ranka zjawił się tutaj jeden z naszych współpracowników z ciałami swoich przyjaciół – jego słowa dźwięczały w głuchej ciszy, odbijając się echem od ścian sali.
      Zamilkł na chwilę, co uznali za zgodę na podniesienie gwaru wściekłości. Po całej sali przeszły szmery. Draco siedział cicho, czując, że nie może wyniknąć z tego nic dobrego.
Voldemort delikatnie uniósł dłoń i natychmiast zapanowała cisza.
        - Nie martwice się! Dokładnie znamy sprawcę tej haniebnej zbrodni! Młodzieniec, który zjawił się tu z tymi ciałami, zdołał umknąć z pola bitwy. I wyjawił nam nazwisko!
      Znów po sali rozeszły się szepty zaciekawienia i złości. Każdy w napięciu czekał, aż Voldemort wyjawi w końcu nazwisko.
      - Ronald Weasley – przemówił w końcu, a w jego oczach przez chwilę błysnęła wściekłość.
      Tym razem nie było żadnej wrzawy. Ludzie wymieniali tylko między sobą spojrzenia. Weasley? Ten Weasley? Zdrajca krwi?
      Nagle wszystkie spojrzenia skierowały się na Macnaira, który gwałtownie wstał.
        - Tak? - zapytał Voldmort, zerkając na niego.
        - Panie – mężczyzna ukłonił się lekko. - Wybacz mi moją śmiałość, ale mamy przecież Hermionę Granger, jego przyjaciółkę! Możemy się zemścić, skoro śmiał podnieść różdżkę na śmierciożercę! Zorganizujmy publiczną egzekucję albo wywleczmy jej zmasakrowane ciało gdzieś, gdzie na pewno zauważą!
      Ku przerażeniu Dracona, po sali przebiegł szmer aprobaty...

_________________________________________________

Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał :) Teraz będą trochę częściej, bo mam kilka rozdziałów napisanych na zapas!  
Mrs Black bajkowe-szablony