wtorek, 31 marca 2015

Rozdział 6 - Drugie dno.

26 komentarzy:
      Po dwóch dniach w tym domu Hermiona nie mogła narzekać. U Notta nie było jej źle. Co prawda traktowali ją tu gorzej od domowych skrzatów, ale przynajmniej miała co jeść i mogła spać na normalnym łóżku. W zamian wykonywała robotę skrzatów: sprzątałam gotowała... Teodora nie wiedziała odkąd przybyła do domu, bo został wezwany na kilkudniowe obrady. Wracał dzisiaj, więc było pełno roboty, Mary zrobiła jej całą listę rzeczy do wykonania. Jeżeli miałaby być szczera, to chyba wolałaby zostać tutaj, niż przenosić się do Dracona i jego nowej dziewczyny. Nie wyobrażała sobie patrzenia na niego codziennie po tym wszystkim co przeszli. Tym bardziej na Astorię... Dziewczyna rozważała nawet, czy nie błagać Notta, żeby pozwolił jej zatrzymać się u nich na stałe. Jakoś zniesie przecież Mary i jej ciągłe upokarzanie.
      Kiedy indyk już się piekł, a Hermiona sprzątała kuchnię, drzwi frontowe otworzyły się. Mary natychmiast zbiegła, aby przywitać swojego narzeczonego. Była Gryfonka zaszyła się w kuchni jeszcze bardziej, byleby tego nie oglądać. Kiedy pochyliła się przed drzwiczkami piekarnika, z zaskoczeniem poczuła czyjąś dłoń na swoich plecach. Wyprostowała się natychmiast i spojrzała prosto w zielone oczy Teodora.
        - Och... Witaj. Jak podróż? - wydusiła z siebie. Starała się być miała, jeżeli chciała, żeby pozwolił jej tu zostać na stałe.
        - Nie narzekam. Co tam pieczesz? - wskazał głową na piekarnik i uśmiechnął się.
        - To tylko indyk – odparła niepewnie. Uśmiechał się, to dobry znak... - Mam nadzieję, że lubisz – posłała mu niepewny uśmiech.
        - Uwielbiam – znów uśmiech. Czarujący, przypominający ten, którym zwykł obdarzać wszystkich Blaise Zabini.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Teodor wyszedł z pomieszczenia i skierował się w stronę schodów. Teraz Hermiona była już pewna, że nie mogła trafić lepiej, przynajmniej jedna osoba była tutaj dla niej miła.


      Obiad był bardzo oficjalny, Mary i Teodor zjedli go praktycznie w milczeniu, pomijając krótką rozmowę na temat tego, co działo się w domu podczas jego nieobecności. Hermiona stało nieopodal z winem, aby móc dolewać napój do szybko opróżniającego się kieliszka Notta. Mary nie piła wcale, wspomniała, że będzie musiała wyjść później do przyjaciółki i nie może być nietrzeźwa. Jeżeli Hermiona miałaby być szczera, to zaskoczyło ją to. Nie spodziewała się, że taka osoba, jak Mary w ogóle ma jakiś przyjaciół. Myślała raczej, że ktoś tak sympatyczny jak Nott znosi ją z czystego przyzwyczajenia, a oprócz tego dziewczyna jest zupełnie sama.
        - Okropnie niedoprawiony ten indyk – mruknęła Mary. Hermiona zacisnęła mocno dłonie, w tym momencie miała ochotę powyrywać jej te wszystkie rude włosy z głowy.
        - Mi bardzo smakuje – odezwał się Nott patrząc na swoją dziewczynę karcąco. Mary spuściła wzrok i w milczeniu dokończyła swoją porcję.
        - Muszę iść – mruknęła, wstając od stołu szybko. - Posprzątaj to wszystko – powiedziała do Hermiony omiatając gestem stół.
      Dziewczyna w pośpiechu zaczęła zbierać talerze i wynosić je do kuchni. Miała ochotę uwinąć się z tym jak najszybciej, bo nie marzyła teraz o niczym innym, niż położeniu się we własnym łóżku. Szybko namoczyła pozostawione naczynia i czekała chwilę, aby tłuszcz zaczął się rozpuszczać.
        - Napijesz się wina? - usłyszała głos Notta. Odwróciła się przestraszona i spojrzała na chłopaka. Stał w drzwiach z niedokończoną butelką wina i dwoma kieliszkami.
        - Wątpię, żebym mogła – odpowiedziała speszona.
        - Daj spokój, Mary wyszła i nikt nie wie, kiedy wróci. Należy ci się trochę przyjemności za tak pysznego indyka – odpowiedział z delikatnym uśmiechem. - To naprawdę dobry rocznik – odpowiedział po chwili.
        - Nie znam się na tym zbytnio – odpowiedziała szczerze. Nigdy nie gustowała w alkoholu, widziała, jakie rzeczy potrafił robić z ludźmi.
Nott zachichotał. Wypite przy obiedzie wino już dawno uderzyło mu do głowy.
        - Szczęściarz z tego Malfoy'a – zaśmiał się.
        - Co masz na myśli? – zapytała czujnie. Czyżby o nich wiedział? Może się domyślał? Musiała przygotować się na odpieranie wszelkich zarzutów.
        - Przeleci cię już pierwszego dnia, idę o zakład.
        - Szczerze wątpię – prychnęła oburzona, że Nott w ogóle brał pod uwagę, że mogłaby się przespać z Draconem.
        - Zabawne, to brzmi, jakbyś miała cokolwiek do powiedzenia. Draco nie należy do mężczyzn, którzy czekają na pozwolenie. Nie uchowasz się u niego długo, za ładną masz buźkę, Granger. Poczekaj tylko, aż zostaniecie na chwilę sami.
        - Skończ – warknęła. Nie miała zamiaru dłużej tego słuchać. Ani trochę nie uśmiechała jej się dalsza rozmowa z chłopakiem, więc przystąpiła do mycia naczyń. Odetchnęła z ulgą, gdy Teodor nie odezwał się przez dłuższą chwilę.
     Nagle poczuła jego dłoń na swojej talii i drgnęła przestraszona. Ręka chłopaka zjechała kilka centymetrów niżej, zatrzymując się na biodrze Hermiony.
        - Czy mógłbyś mnie nie dotykać? - warknęła i odsunęła się na tyle, na ile mogła. Chłopak odwrócił ją brutalnie w swoją stronę i pocałował gwałtownie. Poczuła smak wina i zrobiło jej się niedobrze. Próbowała się wyrwać, ale chłopak mocno otoczył ją swoimi ramionami. Szamotanie na nic się nie zdawało. Wreszcie Nott ją puścił i odsunął się. Natychmiast to wykorzystała i przezornie odsunęła się jak najdalej chłopaka.
        - Nigdy więcej tego nie rób – warknęła. Chciała wyjść z kuchni, ale najpierw musiałaby wyminąć Notta.
        - A co powiesz na to, żebym był pierwszy?
        - Pierwszy do czego? - zapytała wściekła.
        - Pierwszy przed Malfoy'em. Jeżeli jesteś dziewicą, to będę delikatny – zaśmiał się.
     Dopiero w tym momencie dotarła do niej powaga sytuacji. Była z nim sam na sam, zupełnie nieuzbrojona. Nie miała szans w bezpośrednim starciu. Rozejrzała się po kuchni w poszukiwaniu czegoś ostrego. Zauważyła komplet noży, ale żeby je zdobyć, musiałaby najpierw przejść obok chłopaka. Postanowiła grać na zwłokę.
        - A co z Mary? - zapytała cicho.
        - Nie zdąży wrócić. Zazwyczaj nie ma jej aż do wieczora. To kupa czasu, Granger.
        - A co, jeżeli się nie zgodzę. Przecież rzuciłeś tylko luźną propozycję – obok niej też był nóż. Mały, ale wyglądał na ostry. Dopiero teraz go zauważyła. Wystarczyło tylko niepostrzeżenie go zabrać.
        - Znów to błędne przeświadczenie, że masz cokolwiek do powiedzenia – prychnął.
        - Więc po co w ogóle mnie zapytałeś? - wskoczyła na blat. Teraz, kiedy na nim siedziała, miała idealne dojście do noża. Leżał tylko kilka centymetrów od niej i to do tego od strony, której nie mógł widzieć Nott.
        - Sam nie wiem – wzruszył ramionami i ruszył w jej stronę. Mocniej ścisnęła w dłoni swoje narzędzie obrony.
        - Nie sądziłam, że taki jesteś – warknęła.
        - Jaki? - zapytał, gdy stał już przy niej. - Jestem mężczyzną, nie wiem, czego ty się po mnie spodziewałaś. Myślałaś, że sprzątanie i gotowanie będzie odpowiednią zapłatą, za to, że pozwalam ci tu mieszkać?
     Położył jej rękę na udzie, a ona natychmiast zaatakowała. Gwałtownym ruchem przejechała ostrzem po przedramieniu chłopaka. Wrzasnął zaskoczony i szybko cofnął rękę.
        - Ty parszywa suko – syknął, patrząc na krew spływającą po jego dłoni.
Wykorzystała okazję. Zeskoczyła z szafki i zaczęła biec w stronę wyjścia z kuchni. Nie miała jeszcze pojęcia, co zrobi dalej, ale przynajmniej teraz udało jej się jakoś uratować.
       - Expelliarmus – usłyszała za sobą i siła zaklęcia wyrwała jej z ręki nóż.
Nott dopadł ją zaraz przy wyjściu z kuchni. Pociągnął ją za ramię, dziewczyna straciła równowagę i upadła z piskiem na ziemię. Złapał ją za włosy i zaczął ciągnąć w stronę kuchni. Kiedy poczuła pierwszy ból, zaczęła próbować wstać, aby iść o własnych siłach. Chłopak jej to umożliwił, a potem, trzymając mocno za ramię, znów zaprowadził do pomieszczenia.
       - Skoro nie chciałaś po dobroci – warknął i popchnął ją na ścianę.
       - Nie zbliżaj się do mnie. Błagam, Nott, nie rób mi tego. Błagam – powstrzymywała łzy, które zbierały się w jej oczach. Może chociaż prośby coś wskórają i przemówią chłopakowi do rozumu.
Nie odpowiedział. Pierwsze uderzenie trafiło ją prosto w brzuch. Zgięła się w pół z bólu i zaszlochała. Oddałaby teraz wszystko, żeby znów być w lochu z Megan.
      Drugie uderzenie powaliło ją na ziemię i chłopak tylko na to czekał. Przewrócił obolałą i szlochającą dziewczynę na plecy i unieruchomił jej ręce za głową.
        - Błagam Nott, nie.. - szepnęła, a w odpowiedzi usłyszała tylko jego śmiech. Był tak blisko, że dokładnie czuła zapach alkoholu. Kiedy próbowała go kopnąć, usiadł na niej. Nie mogła wykonać teraz żadnego ruchu i była zupełnie bezbronna. Obydwa jej nadgarstki złapał jedną dłonią, a drugą podwinął jej bluzkę.
        - Pierdole to – mruknął do siebie i wyciągnął różdżkę. Wyszeptał zaklęcie i przejechał nią po ubraniu dziewczyny. Materiał rozdarł się pod jej wpływem i chłopak mógł teraz bez problemu pozbawić Hermionę bluzki. Zdawał się nie słyszeć jej szlochu, błagać i krzyku. W podobny sposób pozbył się jej spodni i pozostawił w samej bieliźnie. Upokorzenie mieszało się w niej z nienawiścią. Niczego nie pragnęła teraz bardziej niż śmierci Notta.
        - To co, Granger, jesteś dziewicą? - zaśmiał się do jej ucha.
Była, ale nie zamierzała odpowiadać mu to to pytanie. Nie miała już siły krzyczeć i płakać, pogodziła się już z tym, że nie ma żadnego pola do ucieczki. Leżała w bezruchu, starając się zupełnie zobojętnieć na tę sytuację i wyłączyć umysł.
      Drgnęła, gdy włożył rękę między jej plecy, a podłogę i rozpiął stanik. Poczuła, jak robi się cała czerwona, gdy go z niej ściągnął. Wolną ręką złapał jej pierś. Poczuła do niego ogromne obrzydzenie i zrobiłaby wszystko, żeby przestał ją dotykać. Zaczęła się wręcz modlić o wcześniejszy powrót Mary. Pisnęła z bólu, gdy złapał jej sutek w zęby. Znów zaczęła, się szamotać, ale to sprawiło jej tylko ból. Chłopak, mając najwidoczniej dość jej wrzasków, uderzył ją w twarz. Raz, a potem drugi. Poczuła krew w ustach i zaczęła się nią krztusić. Znów zaszlochała. Jak można być takim bezdusznym potworem? Nie chciała nawet otwierać oczu, bo nie wytrzymałaby już dłużej widoku jego twarzy.
      Poczuła, jak jego dłoń sunie po jej brzuchu, a potem wpełza pod bieliznę. Cała zesztywniała, gdy poczuła, że Nott ściąga jej majtki. Na końcu jego ręka zatrzymała się na jego największym celu. Pisnęła, gdy bezceremonialnie włożył w nią dwa palce. Nigdy nie spodziewała się, że to będzie aż tak bolało. Ani trochę nie czuła się na to wszystko gotowa, a już w szczególności nie w taki sposób. Nie z nim...
      Poruszył nimi kilka bolesnych dla niej razy, a potem wyjął je szybko. Poczuła ulgę, chociaż wiedziała, że nie na długo. Kiedy wstał, Hermiona wyczuła szansę. Po tak długiej chwili biernego leżenia, najwidoczniej uznał, że straciła wolę walki. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Nóż, którym broniła się wcześniej, leżał tylko kawałek od niej. Gdyby Nott choć na chwilę spuścił z niej wzrok...
      Chłopak złapał ją za włosy i zmusił, żeby uklęknęła. Robiła wszystko posłusznie, aby uśpić jego czujność. Niech myśli, że mu się udało. Niech myśli, że ją złamał.
Zaczął rozpinać pasek. W tej pozycji Hermiona miała narzędzie na wyciągnięcie ręki. Nott najwidoczniej przestał myśleć logicznie pod wpływem alkoholu, bo zdawał się tego nie zauważać. Jeden szybki ruch wystarczył, aby Teodor wrzasnął z bólu jak zwierzę. Przez rozcięty materiał spodni szybko sączyła się krew.
        - Ciesz się, że to udo, a nie twoje klejnoty – warknęła Hermiona, ciesząc się chwilowym zwycięstwem.
Nott zdrową nogą kopnął ją w brzuch, a dziewczyna zwinęła się na ziemi. Kolejne kopnięcie w żebra, a potem nerki. Słono płaciła za swój atak. Nie miała siły krzyczeć, ani płakać. Kilka uderzeń pięścią spadło na jej twarz i ręce, którymi próbowała się zasłonić. Chciała tylko, żeby ten koszmar wreszcie się skończył. Nawet, gdyby oznaczało to śmierć. Przestała już nawet czuć ból kolejnych uderzeń.
        - Teo, przestań! Zabijesz ją! - usłyszała wrzask Mary, który wydawał jej się słyszany przez szybę. Był stłumiony i niewyraźny. Z trudem odwróciła głowę w tamtą stronę. Ruda dziewczyna próbowała odciągnął swojego chłopaka od Hermiony. Widziała, jak Nott bierze zamach i uderza Mary w twarz.
        - Nie – chciała krzyknąć, ale dźwięk, który wydobył się z jej ust był ledwo słyszalny. Dziewczyna Notta była tak chuda i delikatna, że Hermiona bała się, że tym uderzeniem Teodor połamał jej kilka kości. Różdżka Mary upadła tak blisko Hermiony, że brakowało jej tylko kilku centymetrów, by po nią sięgnąć. Naprężyła wszystkie mięśnie i mimo bólu próbowała się do niej podczołgać. To mogłoby pozwolić jej na obronę. Jeszcze tylko trochę. Kilka centymetrów. Milimetry... Już czuła jej dotyk opuszkami palców... Nott też ją zauważył. Szybko kopnął magiczny patyk z dala od zasięgu Hermiony i uśmiechnął się do niej złośliwie.
      W tym czasie Mary podniosła się z ziemi. Spojrzała na swojego chłopaka z obrzydzeniem i stanęła pomiędzy nim, a Hermioną.
        - Nie masz prawa jej tknąć – warknęła.
Chłopak wycelował różdżką prosto w jej pierś.
        - Ty o tym decydujesz? - zapytał wściekły.
        - Dobrze wiesz, czyją ona jest własnością. Jak myślisz, co powie Draco, gdy dowie się, jak potraktowałeś jego służącą? Prawie ją zabiłeś, Teodorze – patrzyła na niego dzielnie, nie cofając się ani o krok. Odwróciła się tylko na chwilę, aby spojrzeć na nieprzytomną dziewczynę.
        - Zabieraj ją stąd, tylko szybko – warknął chłopak, wyminął ją i wyszedł z domu trzaskając drzwiami.


      Pierwszym, co odczuła zaraz po przebudzeniu, był piekący ból. Przechodził przez całe jej ciało, promieniując od lewego boku. Nawet nie próbowała się poruszać. Wspomnienia przewijały się w jej głowie, jak na przyspieszonym filmie. I znów ból, tym razem w prawym udzie. Po chwila nastała chłodna ulga. Teraz czuła już na sobie tylko ciężkie od cieczy materiały. Ktoś najwidoczniej opatrywał jej rany przy pomocy eliksiru. Próbowała odwrócić się, aby zobaczyć swojego opiekuna, ale syknęła tylko z bólu i opadła ciężko na poduszki.
        - Przepraszam – usłyszała za sobą przygnębiony głos Mary i znów próbowała się podnieść. - Leż, nie radzę się teraz ruszać – mruknęła dziewczyna.
        - Ale... jak? - wydusiła z siebie Hermiona z trudem. - Dlaczego?
        - Jestem ci to winna, za wszystko, co zrobiłam – odpowiedziała Mary z ociąganiem.
Oszołomiona Hermiona próbowała przemyśleć wszystko, co przed chwilą usłyszała i co zobaczyła, gdy była jeszcze przytomna. Ani trochę nie rozumiała przemiany dziewczyny Notta... Na myśl o nim ścisnęło ją w sercu. Nienawidziła go każdą częścią siebie. Za to, co jej zrobił... I za to, co zrobił Mary.
        - Czy ciebie też kiedyś... - nie dokończyła, rezygnując z zadania tego pytania. Bała się reakcji dziewczyny, przecież nadal jeszcze nie potrafiła zrozumieć jej postępowania.
Nastała męcząca cisza, którą przerywał tylko odgłos cichego pluskania eliksiru, w którym Mary nasączała materiał.
        - Raz – odpowiedziała niespodziewanie. - Skatował mnie tylko raz. Za jakieś głupstwo, o którym już nawet nie pamiętamy. Pamiętam tylko szaleństwo w jego oczach, strach i upokorzenie. Straciłam przytomność. Nie było go, gdy się obudziłam, był za to Blaise. Zapewniał, że Teodor już nigdy mi tego nie zrobi. Nie wiem, czym go zastraszył, ale Teo zaczął się powstrzymywać. No i następnego dnia przyniósł mi kwiaty – powiedziała takim tonem, jakby wymazywało to wszystkie jego wcześniejsze winy.
        - Dlaczego z nim jesteś? - wypaliła Hermiona bez zastanowienia. Powinna ugryźć się w język już po pierwszym wyrazie. Ku jej zaskoczeniu Mary znów odpowiedziała. Jej ton był smutny i pobrzmiewała w nim nuta zrezygnowania.
        - Bo go kocham i jestem naiwna. Łudzę się, że on kiedyś pokocha mnie. Nie myśl jednak, że jestem głupia, to nie jest jedyny powód. Mam swój honor odeszłabym gdyby chodziło tylko o to. Nie wiem, czy chcesz o tym słuchać i czy ja chcę o tym mówić. Ale czuję, że mogę ci zaufać, Hermiono, bo jesteś taka jak ja. Tylko bardziej odważna. O tak, o wiele bardziej.
        - Skoro nie chodzi o miłość, to o co? - zahaczało to o wścibskość, ale Hermiona chciała poznać historię Mary. Mogła się dowiedzieć od tej dziewczyny wiele pożytecznych rzeczy. - Powiedz mi, jeżeli tylko chcesz.
        - Powinnam. To wyjaśni ci wszystko. Moją nienawiść do ciebie, to jaka byłam. Muszę się wytłumaczyć, żebyś mogła mi to wybaczyć. Czuję, że to chyba mój obowiązek.
Nastała nieprzyjemna cisza.
        - Teodor jest moim zabezpieczeniem. Mój ojciec jest szlamą. On i reszta mojej rodziny żyją tylko dlatego, że jestem dziewczyną dość wysoko postawionego śmierciożercy. Ale jest wojna, Hermiono, ludzie giną. Jak myślisz, co stanie się z moim ojcem, jeżeli umrze Teodor? Co zrobią z moją dziesięcioletnią siostrą, która mieszka tylko z nim po śmierci naszej matki? Nie miałam wyboru, muszę sama zadbać o ich dobro. Jeżeli będę starać się wystarczająco, będę mogła wstąpić do służby, a wtedy oni będą bezpieczni. Voldemort jest coraz słabszy, nie radzi sobie z rządzeniem Brytanią...
        - Jesteś pewna, że powinnaś mi to mówić? - przerwała jej Hermiona, nie chcąc, by dziewczyna wpadła w kłopoty.
        - Tak, tu jesteśmy bezpieczne. Bunty narastają, a Voldemort ma coraz mniej zaufanych ludzi. Teraz selekcję przechodzą również mieszańce, takie jak ja. Czarny Pan zapewnia bezpieczeństwo rodzinom takich osób, nie mówi się o tym głośno, ale to jego jedyna szansa, aby jakoś utrzymać się na stanowisku. Mam nadzieję, że rozumiesz i mnie nie nienawidzisz. Uwierz mi, nie chciałabym tego. Sercem jestem po twojej stronie, ale... Mam kilka osób które muszę chronić za wszelką cenę. Usiądź zajmę się teraz sinikami na twojej twarzy.
     Hermiona podniosła się z trudem i dopiero teraz miała okazję spojrzeć na dziewczynę. Chociaż się uśmiechała, jej oczy były przeraźliwie smutne. Wyjątkowo delikatnie zaczęła dotykać obrażeń Hermiony nasączoną eliksirem szmatką. Kiedy odgarnęła przeszkadzające jej, rude włosy, odsłoniła fioletowy siniak tuż pod policzkiem. Jak to możliwe, że Hermiona zauważyła go dopiero teraz? Przecież był tak duży i widoczny na bladej twarzy Mary. Panna Granger czuła do niej teraz już tylko współczucie i sympatię.
        - Skończyłam. Nott już więcej cię nie tknie, obiecuję – wstała pospiesznie i skierowała się do drzwi. Zawahała się na chwilę zaraz przy nich, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć Hermionie, ale potem gwałtownie nacisnęła klamkę.
        - Mary – zawołała jeszcze Hermiona. Dziewczyna przystanęła, ale nie odwróciła się. - Dziękuję. Za uratowanie przez Nottem i opiekę. Naprawdę nie mam ci za złe niczego, co zrobiłaś do tej pory.
Hermina nie mogła zauważyć bladego uśmiechu Mary, gdy wychodziła z pomieszczenia.


      Narcyza Malfoy stała z walizką i patrzyła ze łzami w oczach na swój stary dom. Jakże ona za nim tęskniła... Nie mogła wyrazić tego słowami. Przez dwa lata przebywała u swoich rodziców w Europie. Musiała wypocząć od wszystkich wydarzeń w tym kraju. Niedługo przed rozpętaniem tej chorej wojny, Voldemort rzucił na nią klątwę, aby mieć pewność, że jej syn i mąż wezmą udział w bitwie. Zdjął ją zaraz po wygranej, ale była wtedy taka słaba i bez życia... Dostała wtedy zgodę na wyjazd. Nigdy nie przypuszczała, że nie będzie jej tak długo. Pisała do Lucjusza i Dracona regularnie. Zawsze w drugą niedzielę miesiąca. Dwa listy, ta sama treść. Zazwyczaj odpisywali i tak kończyła się ich korespondencja na kolejny miesiąc. Nie mieli jej tego za złe, rozumieli jej potrzebę samotności.
        - Matko? - Draco wychylił się zza drzwi i patrzył na nią ze zdziwieniem. Na jego widok poczuła, jak jej serce przyspiesza swój bieg. Skierowała się w jego stronę bardzo szybko. Przez chwilę stali naprzeciw siebie i po prostu patrzyli.
        - Robisz się co raz piękniejsza – szepnął po chwili. Narcyza zaśmiała się z ulgą i nie myśląc wiele przytuliła syna. Okazywanie uczuć w tej rodzinie było rzadkością, ale ona jako jedyna pozwalała sobie na wyjątki.
        - Bałam się, że będziesz zły, że nie było mnie tyle czasu – szepnęła przez łzy.
        - Nigdy – powiedział, gdy już go puściła.
        - Czy twój ojciec jest tutaj? - zapytała ze ściśniętym sercem.
        - Jest, wejdźmy do środka – mruknął, wziął od niej walizkę i ruszył w stronę domu. Narcyza przez chwilę patrzyła za nim, a potem westchnęła głęboko.
      Dom nie zmienił się w ogóle, odkąd widziała go po raz ostatni. Najwidoczniej tutaj nie dotarła jeszcze władza Astorii i rodzinny dom Dracona pozostał bez zmian.
      Lucjusz Malfoy siedział przy kominku i wpatrywał się w ogień. Na dźwięk kroków odwrócił się w stronę drzwi i dopiero teraz Narcyza dostrzegła, jak bardzo się postarzał. Jego włosy były teraz zdecydowanie bardziej siwe, niż srebrne, a twarz zmęczona.
        - Wróciłaś – powiedział i wstał, aby uścisnąć żonę. Był zupełnie lodowaty, ale i tak poczuła się bezpieczniej w jego ramionach.
        - Tęskniłeś? - zapytała powstrzymując łzy ulgi.
Nie odpowiedział, ale ona w sumie nawet tego nie oczekiwała. Ważne, że miała ich teraz obu przy sobie, całych i zdrowych.
        - Zostawię was – usłyszała za sobą głos Dracona.
        - Nie – powiedział szybko. - Muszę z tobą porozmawiać. Chodźmy do mojego pokoju, nie wiedziałam go od lat. Chciała zaprowadzić syna jak najdalej od Lucjusza.
Jej sypialnia wcale się nie zmieniła. Wielkie łoże obok wychodzącego na ogród okna. Usiadła na łóżku i dotknęła pościeli uśmiechając się do siebie.
        - Czy naprawdę chcesz tego ślubu? - zapytała zerkając na syna.
        - Oczywiście – odpowiedział automatycznie.
        - Nie ma tu ojca, możesz mówić szczerze.
        - To dlatego wróciłaś? - w jego głosie zaczęła pobrzmiewać złość.
        - Kochałeś kiedyś jakąś dziewczynę? - zapytała, zupełnie ignorując jego poprzednie pytanie.
        - Dobrze wiesz, że tak – warknął.
Tak, wiedziała. Dwa lata temu powiedział jej o pewnej szlamie, gdy ta siedziała u nich w lochu. Narcyza nawet trochę pomogła mu ją uwolnić, chociaż może nie powinna... Ta dziewczyna prawdopodobnie nie żyła.
        - Wiem, ze wtedy tak uważałeś, ale teraz? Z perspektywy czasu?
        - Tak, kochałem – westchnął.
        - Czy to samo czujesz do Astorii?
        - Tak – odpowiedział pewnie, ale ona była jego matką, dokładnie wiedziała, kiedy kłamał.


      Ze snu wyrwał ją krótki, urwany krzyk. Przepełniony strachem i szaleństwem. Przez chwilę była prawe pewna, że tylko jej się to przyśniło. Ułożyła się wygodnie, aby spróbować znów pogrążyć się we śnie. Wtedy krzyk się powtórzył. Był przerywany szlochem. Tak bolesny, że mimowolnie ściskał serce. Mógł należeć tylko do jednej osoby.
        - Mary – szepnęła Hermiona gorączkowo szybko poderwała się z łóżka.


______________________________________

Wreszcie jestem. Wybaczcie moją długą nieobecność, ale byłam chora. Za to dzisiaj rozdział był dłuższy niż zwykle i mam nadzieję, że się Wam spodobał! :)

środa, 11 marca 2015

Rozdział 5 - Przeprowadzka.

24 komentarze:
Przepraszam. Zupełnie nie mam czasu na nic. Rozdział dzisiaj krótki, ale zawarłam w nim wszystko co chciałam. Następny będzie już dłuższy, bo szykuje się akcja! :)

___________________________________________________________________



        Siedziała w jakiejś małej i śmierdzącej celi. Wpatrywała się wściekle w ścianę przed sobą. Zabrali ją bardzo szybko i brutalnie, nie zdążyła się nawet pożegnać. Zawlekli tutaj i gwałtownie rzucili na zimną posadzkę. Upadła, boleśnie raniąc kolana i łokcie. Nie odezwali się do niej nawet słowem, więc nie miała pojęcia, co tak dokładnie tam robi. Jedyną pewną rzeczą było to, że już nie wróci do Megan.
        Po chwili usłyszała kroki na korytarzu. Jej serce przystanęło spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, co zobaczyła. Draco Malfoy pojawił się w drzwiach i obrzucił ją przelotnym spojrzeniem. Od razu odwróciła od niego wzrok i znów zaczęła się uparcie wpatrywać w ścianę. Podszedł do niej bardzo powoli i usiadł tylko kilka centymetrów od niej, na niewygodnej, drewnianej ławce. Cisza między nimi była pełna napięcia, które wręcz błagało o rozładowanie. Był w niej cały ból, tęsknota i wszystkie niewypowiedziane słowa, jakie tylko można sobie wyobrazić.
      - Żyjesz – stwierdziła zupełnie pozbawionym emocji głosem, patrząc uparcie w ścianę. Nie była pewna, co skłoniło ją do przerwania tej ciszy.
      - Najwidoczniej – odpowiedział równie bezbarwnym tonem.
Starała się nie patrzeć na niego nawet kątem oka.
      - I nie raczyłeś mnie o tym poinformować?
      - Najwidoczniej – jego głos stał się lekko niecierpliwy.
      - Pozwoliłeś, żebym żyła w poczuciu winy?
      - Najwidoczniej. Trzeba było ze mną uciec, Granger... - w jego głosie pobrzmiewało teraz wyraźne rozbawienie, co sprawiło, że Hermiona miała ochotę uderzyć go w tę uśmiechniętą i przepełnioną złośliwością twarz.
        Fakt, proponował jej ucieczkę podczas szalejącej obok nich bitwy o Hogwart. Według niego miała zostawić przyjaciół i uciec z nim gdzieś daleko. Nie pozwolił jej na to honor, przez co potem cierpiała, obwiniając się o jego śmierć.
        Zapadła pełna napięcia cisza. Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści i starała się powstrzymać buzujące w niej emocje. Wściekłość mieszała się w niej z żalem.
      - Ty cholerny, bezduszny dupku! Przez dwa lata żyłam w przeświadczeniu, że mogłam zapobiec twojej śmierci – krzyczała przez łzy, uderzając pięściami w jego tors. Wylewała wszystkie emocje, które zbierały się w niej, odkąd zobaczyła go żywego.
         Przez chwilę nie reagował, ale po chwili złapał ją mocno za nadgarstki i przyciągnął do siebie tak blisko, że poczuła na twarzy jego ciepły oddech.
      - Nigdy więcej tego nie rób, bo zawiśniesz. Chyba nie wiesz, kim jestem... - wysyczał pełnym jadu głosem i odepchnął ją od siebie. Zachwiała się i spojrzała na niego nienawistnie.
      - Wieszacie ludzi? - zapytała, choć widziała już kilka takich egzekucji. - Wielcy czarodzieje czystej krwi zniżają się do poziomu mugoli – prychnęła.
      - Uznaliśmy, że nie zasługujecie na śmierć spowodowaną magią. Z resztą, wieszanie jest bardziej efektowne.
Przewróciła tylko oczami w odpowiedzi.
      - Cudownie – mruknęła po chwili. - Więc jakim cudem żyję?
      - Widzisz... Zgodziłem się, żebyś u mnie zamieszkała tylko ze względu na nasz epizod. Znajomości się czasem przydają, Granger.
        Epizod... Może i nie byli najszczęśliwszą parą na świecie, ale nigdy nie nazwałaby tego epizodem. Kochała kogoś po raz pierwszy... Z pewnością powinien nazwać to inaczej. Albo chciał ją zranić, albo naprawdę w jego życiu nie odegrała żadnej szczególnej roli.
        Chciała prychnąć, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Nie powinna już denerwować do bardziej. Jej życie i tak wisiało na włosku.
      - Dlaczego trafiam akurat do ciebie – odważyła się zadać to pytanie po pełnej napięcia ciszy.
      - Astoria bardzo na to nalegała. Twierdzi, że musi wyrównać z tobą rachunki. Zgodziłem się na to tylko w ramach prezentu ślubnego.
      Na wieść o ślubie jej serce przeszył skurcz. Wiedziała, że jest zaręczony, ale odczuła to z pełną mocą, gdy usłyszała tę informację z jego ust. Starała się jednak zachować zimną krew, aby nie pokazać mu, że ją zranił.
      - Słyszałam, że szlamy długi u was nie żyją – powiedziała pierwsze, co przyszło jej na myśl.
      - Zobaczymy, ile ty się utrzymasz – uniósł jedną brew i przez chwilę przypominał jej Dracona, którego kiedyś znała.
      - Nie złamiesz mnie – warknęła, patrząc mu wyzywająco w oczy.
      - Ciekawe... - wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć jej twarzy. - Zawsze wydawałaś mi się zaskakująco krucha – cofnął szybko dłoń kilka centymetrów od jej policzka.
      - Powinieneś zaktualizować informacje – mruknęła i sama odsunęła sie jak najdalej od niego.
Zapadła cisza pełna nerwowego napięcia. Hermiona znów wpatrywała się w ścianę, a Draco błądził wzrokiem po swoich dłoniach.
      - Jest jeszcze jedna sprawa... Ja wyjeżdżam na kilka dni, a ty nie możesz zostać dłużej w lochu... Zamieszkasz na razie u Notta. Tydzień lub dwa... Musisz się dobrze sprawować bo on nie jest tak łaskawy jak ja. Zabierają cię dziś w nocy – od razu po wypowiedzeniu tych słów poderwał się z miejsca i wyszedł pospiesznie bez odwracania się za siebie.
        Na łzy pozwoliła sobie dopiero, gdy trzasnęły za nim drzwi. Więc taki los ją teraz czeka? Tułaczka po domach śmierciożerców i nienawiść na każdym kroku?
        Myślała czasem o śmierci, która wydawała się najlepszym rozwiązaniem. A z pewnością najprostszym. Teraz miałaby okazję, jaki problem byłby z rozpiciem szkła i podcięciem sobie żył? Jaki z powieszeniem się na pasku w domu Dracona? Miała teraz tyle sposobności, ale ona chciała żyć. Nawet w takim świecie i za taką cenę. Nawet, kiedy jej organizm powoli umierał, zużywając ostatki energii? Pożywienie, które dostawała nie wystarczało, aby utrzymać ją przy życiu na długi czas. Megan jakoś się trzymała, ale jedyne co z niej zostało po roku, to szkielet ubrany w skórę. Nie miała już woli walki, ani siły by żyć.
        I chociaż żebra Hermiony zaczęły być widoczne bez problemu, a nogi i ręce stały się kościste, chociaż czekał ją niepewny los, ona chciała żyć. Trzymać się kurczowo istnienia, nawet takiego. Na razie miała względną ochronę, ale co będzie dalej? Nie ważne, na to przetrwa. Przeżyje wszystko i wróci do domu.


        Po dłuższym czasie stało się jasne, że już ani na chwilę nie wróci do celi. Najwidoczniej zabiorą ją z tego małego pomieszczenia, w którym widziała się z Draconem. Nie będzie miała nawet okazji pożegnać się z Megan, która tyle dla niej zrobiła... Nie pożyczy jej szczęścia i nie obieca, że zrobi wszystko, aby wyciągnąć ją z tego okropnego miejsca. I nie zapewni, że wojna niedługo się skończy. Zostawi ją bez słowa podziękowania czy pożegnania i odejdzie, choć najprawdopodobniej już nigdy się nie zobaczą.
        Drzwi otworzyły się i stanął w nich jakiś starzec, którego pierwszy raz widziała na oczy. Miał surową twarz, ale był niemalże delikatny, kiedy zawiązywał jej oczy czarnym skrawkiem materiału.
      - Po co to? - odważyła się zapytać, kiedy żaden jego ruch w jej stronę nie był gwałtowny.
      - Zwykłe środki bezpieczeństwa, moje dziecko – jego głos nie ociekał pogardą i nienawiścią. Wręcz przeciwnie, był łagodny i melancholijny.
Zaskoczyła ją odpowiedź tego człowieka. Spodziewała się krzyku lub uderzeń.
       Złapał ją delikatnie za ramię i wyprowadził z ciasnej celi. Nie wiedziała dokładnie, gdzie idzie, ale mężczyzna prowadził ją bardzo wprawnie, co chwilę instruując, że ma podnieść nogę wyżej, bo muszą wejść po schodach. Nagle Hermiona zapragnęła wiedzieć o tym starcu jak najwięcej. Jak się nazywa, kim jest i dlaczego został śmierciożercą? Dlaczego jest dla niej delikatny i wręcz dobry?
Rozpłakała się, gdy jej skóry dotknął delikatny, letni wiatr. Przez chwilę poczuła cząstkę wolności, którą jej odebrano. Ręka, która przed chwilą trzymała ją kurczowo, poklepywała ją teraz uspokajająco. Musiała być noc, bo powietrze miało specyficzny zapach i chłód.
Starzec przez chwilę pozwolił jej rozkoszować się tą chwilą, ale potem deportował ich bez ostrzeżenia.


        Pierwszym, co zobaczyła po zdjęciu materiału, zasłaniającego jej oczy, był ogromny, ale posępny dom. Jego zarys rysował się przed nią całą swoją okazałością.
      - Dziękuję ci, Anders – usłyszała za sobą głos Notta i odwróciła się natychmiast. Chłopak żegnał się ze staruszkiem, który ją tu deportował. Chciała jakoś podziękować mężczyźnie za okazaną łagodność, ale nie chciała wpędzić go tym w ewentualne kłopoty.
Podwórko oświetliło się nagle i wszyscy spojrzeli w stronę domu. Mary stała w progu w koszulce nocnej i mrużyła oczy. Satynowy, krótki materiał nie zasłaniał jej kościstych, chyba jeszcze chudszych niż zwykle, nóg.
      - Pospieszcie się, chcę spać – jej ton można by było uznać za warknięcie, gdyby nie był tak przeraźliwie piskliwy.
        Ktoś popchnął Hermionę w stronę drzwi i niechętnie ruszyła. Nie było sensu się przeciwstawiać. Przeszła obok Mary, jeszcze raz oglądając się za siebie i spoglądając na oddalającą się wolność. Nott z hukiem zatrzasnął za nimi drzwi i ostatnia nadzieja zniknęła.
       - Chodź – mruknęła Mary w jej stronę i ruszyła ciemnym korytarzem. Hermiona niechętnie ruszyła za nią. Na końcu korytarza, dziewczyna otworzyła drzwi i drwiąco się uśmiechając omiotła ruchem ręki pomieszczenie.
      - Oto twoja rezydencja, szlamo – zachichotała i Hermiona poczuła do niej jedynie nienawiść. Odetchnęła głęboko i z dumnie uniesioną głową weszła do środka. Drzwi trzasnęły natychmiast. Panna Granger usłyszała jeszcze jak Mary cicho wypowiada zaklęcie, odcinając tym samym Hermionę od reszty domu.
        Nie mając innego wyboru, dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu. Było bardzo małe, a całość oświetlała tylko naga żarówka przy suficie. Wąskie, nawet jak na jednoosobowe, łóżko stało po prawej stronie i ledwo mieściło się w pokoiku. Znajdowała się tu też mała szafeczka z jedną szufladą, zupełnie niepotrzebna, bo Hermiona nie miała żadnych swoich rzeczy. Wszystko jej odebrano. Ze smutkiem spostrzegła też, że w pomieszczeniu nie ma okna.
        Usiadła na łóżku, które okazało się wyjątkowo niewygodne i rozejrzała po szarych ścianach. Ten pokój zupełnie nie pasował do reszty domu. Wszystkie pomieszczenia, które mijała w drodze tutaj, były bogato zdobione i emanowały arystokracją. Za to ten pokój idealnie odzwierciedlał to, kim dla nich była. Nikim wartym jakiegokolwiek luksusu. Jak mogła pomyśleć, że tutaj będzie lepiej niż w więzieniu? Tam miała spokój, względną nietykalność. Nikt do niej nie przychodził, nikt się nie interesował. A tutaj będzie pod ciągłą obserwacją ludzi, którzy jej nienawidzą. Będzie wysłuchiwała szyderstw i na każdym kroku będą przypominali jej, że jest tylko szlamą.
        Chociaż obiecała sobie, że będzie silna, łzy spływały po jej policzku jedna po drugiej. Tęskniła za Ronem, Ginny, Harrym, rodzicami i domem. Chciała tylko znów poczuć się bezpiecznie, choćby na moment. Zasnąć bez obaw o życie swoje i swoich bliskich. Była zmęczona wojną, niewolą, strachem i bólem.
        Nagle uświadomiła sobie, że nawet nie wiem, ile czasu jest już w niewoli. Straciła rachubę po kilku dniach, ale z pewnością minęły już co najmniej trzy tygodnie. Co się działo przez cały ten czas? Czy zginął ktoś, kogo śmierć powinna opłakiwać? Może Harry? Nie... O tym wiedziałaby z pewnością. Ale Ron, pani Weasley? Ich śmierć mogła pozostać zupełnie anonimowa. Poczuła strach, że ominęło ją coś ważnego. Zapisała w pamięci, aby przy najbliższej okazji zapytać kogoś o to, ile czasu jest w niewoli. Wolała nie pytać o zmarłych, bo mogła spotkać się z nieszczerą, ale raniącą ją odpowiedzią.
        Położyła się na łóżku, które w porównaniu z zimnym kamieniem, na którym sypiała od dawna, wydawało jej się przyjazne i miękkie. Zasnęła natychmiast, próbując odgonić od siebie obawy i złe myśli.

      - Nie chcę jej tu – wrzasnęła Mary wstając gwałtownie z krzesła.
      - Ja też nie, ale musimy to przetrwać. Nie będzie tutaj długo – Nott zachowywał zimny spokój.
      - Skoro Draco tak bardzo ją chce, to trzeba było przenieść ją do kogoś innego albo zostawić z Astorią! Nie obchodzi mnie to! Ona ma stąd zniknąć Teodorze, jak najszybciej.
      - Skończ, Mary! Zapomniałaś chyba, że tu nie rządzisz. Zgodziłem się ją tutaj przechować i nic ci do tego – teraz Nott też wstał i przez chwilę mierzyli się wściekłymi spojrzeniami.
      - To też mój dom. Nie mam ochoty dzielić go z tą szlamą. Nawet się do niej nie zbliżaj, bo przysięgam, że ją zamorduję i Draco nie będzie miał nic do powiedzenia.
      - Tak jak zamordowałaś Sophie? - zaśmiał się prosto w jej twarz.
Bez zastanowienia wymierzyła mu policzek.
        Widząc szaleństwo w oczach swojego chłopaka, cofnęła się o krok. Posunęła się za daleko i teraz mogła spotkać ją za to kara. Nott był nieobliczalny.
Złapał ją brutalnie za ramię i przyciągnął do siebie. Pisnęła z bólu i zaskoczenia. Patrzyła na niego z przerażeniem. Po co w ogóle się odzywała? Mogła przemilczeć parę spraw. Przemyśleć kolejną zdradę, kolejne upokorzenie.
      - Jak śmiałaś... - wysyczał.
        Wyrwała mu się szybko, w panice zabrała jego różdżkę leżącą na stole i wybiegła na korytarz. Istniała szansa, że zdąży zabarykadować się w łazience, zanim chłopak ją dopadnie. Jeszcze tylko kilka kroków... Teodor mocno pociągnął ją za ramię i runęła z krzykiem na podłogę. Chłopak usiadł na niej i zablokował jej nadgarstki nad głową. Patrzył zimno na szlochającą dziewczynę, ale nie wykonywał żadnego ruchu. Po chwili pocałował ją gwałtownie i brutalnie, a jej napięte mięśnie natychmiast się rozluźniły. Odwzajemniła zachłannie pocałunek. Teraz nie liczyło się już nic, oprócz niego. Szybko zdjął z niej koszulkę nocną, jedyny materiał, który ją osłaniał i Mary usłyszała dźwięk prutego materiału. Jęknęła cicho pod naporem jego natarczywych ust. Wiedziała, że to jego przeprosiny. Nie umiał inaczej okazywać skruchy, był na to zbyt dumny.


        Obudziła się zupełnie skołowana. W pomieszczeniu nie było okna, ale już przyzwyczaiła się, że nie wie, która jest godzina. Zapach, który poczuła, pozwolił jej się od razu rozbudzić Spojrzała na małą szafeczkę, na której stała miska zupy z grzybami i kilka kromek chleba. Patrząc na to prawie oszalała ze szczęścia i natychmiast rzuciła się na jedzenie. Zawahała się jednak. Dlaczego jej oprawcy dali jej całą miskę zupy i tyle chleba? Może był tam dodany jakiś eliksir? Veritaserum? Może coś groźnego? Rozważała to przez dłuższą chwilę, ale potem nieśmiało zjadła jedną łyżkę. Kiedy poczuła smak, nie miała już wątpliwości. Zjadła wszystko szybciej, niż się spodziewała.
Drzwi były nadal zamknięte, więc z braku innego zajęcia położyła się na łóżku. Spokój nie trwał jednak długo, chwilę później usłyszała zaklęcie i drzwi otworzyły się szybko.
- Wstawaj – warknęła Mary. Dziewczyna na wszelki wypadek szybko wykonała polecenie. Nie chciała robić sobie ewentualnych kłopotów.
- Co mam robić? - zapytała po chwili, w której Mary mierzyła ją uważnie wzrokiem.
- Sprzątać, gotować... Odpłać się jakoś za gościnę, szlamo – prychnęła i wyszła z pomieszczenia.
Mrs Black bajkowe-szablony