sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 14 - Ostrza.

33 komentarze:
      Pogrzeb był bardzo kameralny. Członkowie Zakonu Feniksa stłoczyli się na prowizorycznym cmentarzu, który stworzyli na tyłach rezydencji. Jak bardzo nie byłoby to szokujące, zakopywali swoich bliskich w ogrodzie niczym psy. Nie mieli szans na inny pochówek. To albo zbiorowa mogiła, w której pozostaliby bezimienni. A tak przynajmniej spoczywali wśród innych dzielnych czarodziejów, którzy walczyli przeciw złu. Przynajmniej wśród tych, których ciała udało się odzyskać. A było ich niewielu... Nimfadora Tonks, Charlie Weasley, Cho Chang, a teraz i Parvati Patil.
      Żegnali ją w ciszy. Tego dnia sprzyjała im nawet pogoda i, gdyby nie okoliczności, można by uznać ją za całkiem przyjemną. Tylko ten szloch, który wciąż narastał w uszach Harry'ego. Czarnowłosa, starsza kobieta klęczała przed skromną mogiłą i bezwiednie wbijała palce w ziemię. Młodsza próbowała podnieść ją z ziemi, rozpaczliwie błagając, by matka wstała. Inni tylko stali, ze łzami w oczach, i niemo przypatrywali się temu wszystkiemu. To wszystko powinno zrobić na Harry'm jakiekolwiek wrażenie. Ale on był pusty. Nie było w nim zupełnie żadnych emocji. Bo co mógłby teraz czuć? Widział już tylu martwych bliskich, że ten widok nie był dla niego już tak wstrząsający. Jedyne, czego pragnął, to zamordowanie Voldemorta. Z zimną krwią i bez litości. A jednak coś czuł... Zimną nienawiść rosnącą z każdą sekundą. I kiełkująca wściekłość. Umierają młodzi ludzie, jego przyjaciele... Ktoś właśnie stracił córkę i siostrę, a on mógł tylko stać i przypatrywać się tej niemej rozpaczy.
      Bardzo powoli podszedł do Dumbledore'a. Nie chciał, by ktoś zwrócił na niego uwagę. Nie miał zamiaru zepsuć tej podniosłej sceny. Na szczęście starzec stał lekko na uboczu.
        - W jakim stopniu współpracuje z nami Malfoy? - zapytał Harry półgłosem.
Dumbledore spojrzał na niego lekko zaskoczony, ale zaraz uśmiechnął się smutno.
        - Nie w takim stopniu, w jakim potrzebowalibyśmy jego współpracy. Wiem o czym myślisz, Harry. Też to rozważałem, ale w tym momencie nie mamy ku temu środków. To tylko kilka drobnych informacji z jego strony.
        - Ale nie robi tego przecież za darmo. Musi być jakiś sposób...
        - Nie – przerwał mu łagodnie starzec. - Straciliśmy jedyny powód, dla którego Draco z nami współpracował, teraz zostaje nam już tylko jego dobre wola. Sam nie wzniecisz potężnej rebelii, Harry. Musimy być do tego przygotowani, by nie popełnić błędu, który będzie nas kosztował porażkę, a może i nawet utratę życia.
        - Giną ludzie! - warknął Harry trochę zbyt głośno i kilka osób posłało mu ukradkowe spojrzenia.
        - Ale trochę musi nas zostać, bo nie będzie już nikogo, kto mógłby powstrzymać Voldemorta. Nie możemy pchać się na głupią śmierć. Wszystko w swoim czasie, chłopcze.
      Harry'ego ani trochę nie uspokoiły słowa mężczyzny. Czekanie dawało im tylko jeszcze większą liczbę trupów. A ich i tak było zbyt dużo w ostatnim czasie. Nie zamierzał dłużej stać z założonymi rękoma. Będzie walczył. A jeżeli widział jakąkolwiek nadzieję w Malfoy'u, to on to wykorzysta. Zrezygnuje ze swojej dumy... Ale będzie musiał być ostrożny. Malfoy'owi nie można ufać, ale każdy ma swoją cenę. Skoro zdradził Voldemorta już raz, to nie ma nic do stracenia. I tak czeka go kara śmierci, jeżeli ktoś się dowie.


      Dzwonek do drzwi wyrwał Hermionę z głębokiego zamyślenia. Wspominała właśnie poprzednią noc, kiedy Draco przyszedł do jej pokoju. Może zrozumiał w końcu wszystko, co chciała mu przekazać? A może... Nie bądź głupia! - skarciła się w myślach. - Przecież wyjaśniliście już sobie, że nie łączą was już żadne uczucia. Ty kochasz Rona, a on Astorię...Dopiero po chwili przyłapała się, że czyta w kółko jedno zdanie z książki.
      Wstała niechętnie z sofy, aby wpóścić gościa do domu. Ewentualnie odprawić go z kwitkiem, mówiąc, że nie zastał nikogo w domu.
      Dziewczyna zajrzała delikatnie przez firankę wiszącą w oknie zaraz przy ganku. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła anorektycznie chudą rękę, znów zbliżającą się do dzwonka i bladą twarz. Znów rozległ się dźwięk. Hermiona w końcu otworzyła drzwi.
      Mary uśmiechnęła się delikatnie, stając w drzwiach rezydencji Malfoy'ów. Rude włosy spięła w ciasny kok, przez co Hermiona mogła teraz dokładnie zobaczyć twarz dziewczyny, którą tak skrzętnie zawsze ukrywała.
        - Muszę porozmawiać z Draconem, mam nadzieję, że go zastałam – powiedziała na wstępie, gdy puściła już Hermionę z uścisku.
      Mimo pogodnej maski dziewczyny, Hermiona dostrzegła zdenerwowanie w jej oczach. Ile jeszcze różnych wcieleń miała Mary? Była jak kameleon, wpasowująca się idealnie w otoczenie i sytuację.
        - Jest w swoim gabinecie. Zaprowa...
        - Sama tam pójdę, dziękuję – przerwała jej dziewczyna ostrym tonem, ale za chwilę uśmiechnęła się sztucznie.
      Ruszyła szybko korytarzem, zdecydowanym, pewnym korkiem. Gdy stanęła przed drzwiami gabinetu zawahała się na chwilę, aż w końcu podniosła rękę i mocno zapukała w drewno. Poczekała chwilę na wezwanie, a potem weszła do gabinetu mężczyzny.
        - A, to ty – mruknął Draco, obrzucając Mary znudzonym spojrzeniem. - Czego chcesz?
        - Potrzebuję twojej pomocy – powiedziała cicho, zaciskając dłonie na swojej szacie.
        - Pomocy? - prychnął i powrócił do przeglądania sterty papierów. Miał teraz na głowie ważniejsze rzeczy, niż ta głupia dziewczyna.
        - Tak, pomocy - jej głos nagle stał się stanowczy. - Musisz załatwić mi nielegalne papiery. Dla mojej rodziny. Muszą wyjechać za granicę.
      Chłopak w odpowiedzi roześmiał się chłodno.
         - Czegoś chyba nie zrozumiałem – mruknął, wciąż przewracając papiery. - Mam nadstawiać własny kark, żeby pomóc twojej nic nie znaczącej, szlamowatej rodzinie? Wiesz, jakie to byłoby ryzyko. Z resztą... Co bym z tego miał?
        - Draco, błagam – dziewczyna podeszła do niego szybko i złapała za rękę.
Zaskoczony Malfoy cofnął ją gwałtownie i spojrzał na dziewczynę z obrzydzeniem.
        - Nie błagaj! - warknął. - To żałosne. Ale powiedz mi, Mary, co ty kombinujesz? Jesteście chronieni dopóki żyje Nott. A taka podróż byłaby niebezpieczna nawet z lewymi papierami. Marzy ci się mała zemsta, Mary?
        - To nie twoja sprawa! - krzyknęła dziewczyna, a on dostrzegł panikę w jej oczach.
      Trafił w czuły punkt... Teraz to on złapał ją gwałtownie na przegub i utkwił w niej spojrzenie.
        - Lepiej uważaj – wysyczał. - Jeżeli wpakujesz mnie lub Zabiniego w jakieś gówno, to słono za to zapłacisz. Jeżeli dowiem się, że Blaise pomaga ci w jakimś chorym pomyśle...
        - Żałuję, że w ogóle tu przyszłam – przerwała mu dziewczyna i wyszarpnęła dłoń z jego uścisku.         - I pomyśleć, że Blaise chciał, żebym ci zaufała.
      Wymaszerowała z pokoju pewnym krokiem i trzasnęła drzwiami.
      Zajebiście... - pomyślał Draco uderzając pięścią w biurko. Jakby miało miał problemów z tą cholerną Granger, to jeszcze na dodatek, Blaise wplątał się w jakąś intrygę z tą pokręconą dziewczyną. Co za cholerny idiota! Mary ma chłopaka, do jasnej cholery, mógłby w końcu przestać za nią latać! Będzie musiał z nim o tym porozmawiać, ale to po sprawie Macnair'a. To było teraz priorytetem.


       Hermiona długo wahała się, czy przygotowywać kolację dla dwóch osób czy tylko jednej. Kiedy była Astoria, wszystko było proste. Granger jadła jakieś skromny posiłek samotnie w kuchni. Ale teraz? Czy może zaryzykować i zrobić porcję też dla siebie? Czy Draco zaprosi ją do stołu? Nie, to byłaby przesada. Pogodzili się i ustalili pewne fakty. Przeszli na tolerowanie się nawzajem. Tylko tolerowanie. Więc z jakiej racji Draco miałby tolerować ją też przy wspólnym posiłku? Nie rozmawiali nawet więcej niż kiedyś. Jedyną różnicą była ta cienka warstwa uprzejmości między nimi. I nić zrozumienia. I choć Hermiona zaczęła rozumieć, dlaczego chłopak udawał martwego, to nadal nie potrafiła wybaczyć. Więc rozejm tak naprawdę nie zmienił nic. Byli tylko trochę dla siebie milsi.
      Zdecydowała w końcu, że to nawet ona nie ma ochoty jeść z nim tej kolacji. Wystarczy jej stos kanapek, który zje samotnie w kuchni. I świetnie!
Nagle usłyszała kroki i podskoczyła gwałtownie, prawie upuszczając nóż, którym kroiła warzywa.
        - Jak się czujesz z tym, że w końcu zostaliśmy sami? - blondyn stanął w drzwiach kuchni i puścił do niej oko.
      W odpowiedzi posłała mu tylko ciężkie spojrzenie. Wyczuła sztuczność jego łagodnego uśmiechu. Oczy były zupełnie bez wyrazu, spoglądały na nią ze słabo skrywanym niepokojem.
        - Chcesz się napić? - zapytał, poważniejąc nagle.
      Podszedł do szafki, w której trzymał swoje zapasy whisky i wyciągnął butelkę. Patrzył na nią przez chwilę.
        - To jednak nie jest najlepszy pomysł – mruknął bardziej do siebie niż do niej i odłożył trunek na swoje miejsce.
      Chwilę kręcił się po kuchni bez wyraźnego celu, aż w końcu oparł się ciężko o blat.
        - Chcesz mi o czymś powiedzieć? - zapytała w końcu dziewczyna, przyglądając mu się uważnie.
        - Tak... - odpowiedział po chwili milczenia.
      Ale potem zapadła cisza i chłopak nie wyglądał, jakby miał się jeszcze odzywać. Stał nieruchomo unikając wzroku dziewczyny. Nie chciała go ponaglać, powie, gdy w końcu będzie gotowy.
Ale ciszy nie przerwał głos Dracona, tylko pyknięcie, z jakim zmaterializował się domowy skrzat.
        - Paniczu, oni tu idą! Jest ich trzech! - wyszeptało stworzenie ze strachem w oczach.
      Zdezorientowana Hermiona spojrzała na Dracona, na którego twarzy odmalowało się przerażenie.


      Ron właśnie kończył pisać list. Teraz wystarczyło już tylko się podpisać i zapieczętować. Przejrzał jego treść jeszcze raz, sprawdzając, czy nie ma żadnych błędów.

Kochana Hermiono.
Mam nadzieję, że Malfoy dostarczy Ci ten list. Nawet jeśli to zrobi, to i tak pewnie wcześniej przeczytał go kilka razy.
Chciałem tylko przekazać Ci informację o śmierci Parvati. Wiem, że nie jest to miłą wiadomość, ale nie umiem przekazać tego delikatnie. Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie cierpiała długo. Jeżeli chcesz wiedzieć co się stało, to powinnaś zapytać Malfoy'a. On z pewnością zna wiele szczegółów.
Pozostaje jeszcze druga sprawa, o której jeszcze ciężej mi do Ciebie pisać. Twoja matka jest chora. Na początku sądziliśmy, że to nic poważnego, ale słabnie z dnia na dzień. Nie mamy pojęcia, co jej dolega. Żaden magomedyk nie chce podjąć się leczenia mugolaczki. Ale obiecuję zrobić wszystko co w mojej mocy by jej pomóc.
Wierzę, że spotkamy się już niedługo.
Ron.

      Nie były to dobrze informacje, ale jedyne, jakie Ron miał do przekazania Hermionie. Robił to z ciężkim sercem, nie chciał dokładać jej jeszcze więcej zmartwień. Ale jaki miał wybór? Musiała wiedzieć o chorobie matki...


        - Kurwa, Granger, zawaliłem. Przepraszam – warknął Draco, w pośpiechu szukając czegoś po wszystkich możliwych szafkach.
        - Możesz mi wreszcie wyjaśnić, co się tu dzieje? - Hermiona była przestraszona zachowaniem chłopaka. Odkąd odebrał tę enigmatyczną dla niej wiadomość, miotał się po salonie i przeklinał.
        - Nie ma czasu. Zachciało mi się być pierdolonym bohaterem, to teraz muszę za to płacić!
        - Draco! - krzyknęła w końcu, a chłopak jakby na chwilę oprzytomniał.
        - To nie są żarty, Granger! Przysięgnij, że cokolwiek się stanie, zrobisz tak jak powiedziałem.
        - Ale...
        - Przysięgnij – krzyknął i potrząsnął nią gwałtowanie.
        - Okej, przysięgam – warknęła dziewczyna
      Nie rozumiała z tego nawet odrobiny. Ktoś zbliżał się do posiadłości, a Draco zaczął zachowywać się jak szaleniec. I był przerażony... Naprawdę cholernie przerażony. Hermiona jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie! Na zmianę przeklinał i ją przepraszał, wciąż wywalając wszystko z szafek.
        - W końcu – warknął i wręczył jej różdżkę.
      Zignorował jej zdumione spojrzenie.
        - A teraz słuchaj... Ukryj się na górze. W mojej sypialni najlepiej. Nie wychodź z niej pod żadnym pozorem. Cokolwiek nie usłyszałabyś na dole... Mną się nie przejmuj, musisz ratować siebie. Jak tylko się ukryjesz, wyślij patronusa da Zabiniego, żeby zjawił się tu jak najszybciej. Masz nad nimi przewagę, bo nie wiedzą, że jesteś uzbrojona. Nie stawaj do walki, póki masz wybór. Ja postaram się jak najdłużej zatrzymać ich na dole. Zrozumiałaś?
      Hermiona zmrużyła oczy przetrawiając informację. Draco powiedział wszystko na jednym wydechu i w dodatku tak szybko, że trudno go było zrozumieć.
        - Jacy oni? - zapytała tylko.
        - To nie jest teraz ważne – powiedział Draco i przez chwilę spojrzał na nią jakby inaczej.
      Hermiona przez jedną małą sekundę miała wrażenie, że chłopak chce ją przytulić.
        - Paniczu! Są przed bramą! - skrzat szarpnął Dracona za rękaw.
        - Biegnij na górę, Granger. I pamiętaj, nie schodź na dół pod żadnym pozorem! I nie zapalaj światła!
      Dziewczyna rzuciła mu ostatnie spojrzenie i pognała schodami na górę. Ta cała sytuacja była zupełnie chora! Draco najwidoczniej ukrywał coś przed nią od dłuższego czasu. A teraz nagle okazało się, że są w niebezpieczeństwie.
      Ukryła się za ogromnym łóżkiem w sypialnie Dracona i nasłuchiwała odgłosów z dołu.


       Draco czekał przy drzwiach z różdżką schowaną w kieszeni spodni. Jak mógł być tak zaślepiony i myśleć, że sam da radę ją obronić? Aż tak bardzo zachciało mu się być księciem na białym koniu? A może to zwykła duma nie pozwoliła mu zwrócić się do kogoś z prośbą o pomoc? Teraz i tak było już za późno. Przyszli po Hermionę, a on sam musi stawić im czoła. Byleby tylko Blaise przybył wystarczająco szybko.
      Pukanie, a raczej walenie, do drzwi wytrąciło go z rozmyślań.
        - Otwieraj te jebane drzwi – dało się słyszeć wśród rechotów na zewnątrz.
      Prze chwilę rozważał zignorowanie ich, ale po chwili oprzytomniał. Rozsadzą mu drzwi jakimś czarnomagicznym zaklęciem.
        - Czego chcecie? - warknął, gdy otworzył drzwi i jego oczom ukazały się trzy zamaskowane postacie.
        - Dobrze wiesz – warknęła jedna i wysunęła się przed szereg.
      Draco poznał w min Macnaira. Nie zrobił jednak nic. Stał, nie wykonując żadnego ruchu, ściskając schowaną różdżkę.
        - To jak, wpuścisz nas? - odezwał się największy z mężczyzn.
        - Obawiam się, że będę zmuszony odmówić – warknął Malfoy. - Mam małą propozycję. Wypierdalajcie stąd, zanim zgłoszę komuś wasz samosąd.
      Minimalny ruch stojącego z tyłu śmierciożercy zdradził jego zamiary. Draco tylko na to czekał.
        - Protego! - krzyknął, gdy pognał w jego stronę czerwony strumień światła. Mężczyzna uchylił się w ostatniej chwili, ale gwałtowny ruch spowodował zsunięcie się jego maski. Malfoy natychmiast poznał w nim Adamsa, ojca jednego z zamordowanych chłopaków.
      Teraz Draco musiał zacząć atakować. Skorzystał z krótkiego zamieszania i posłał zaklęcie oszałamiające w ostatniego śmierciożercę, którego tożsamości nie znał. Trafił prosto w pierś i to właśnie ten krótki triumf osłabił jego koncentrację. W jednej sekundzie usłyszał, jak któryś z mężczyzn wypowiada zaklęcie i zobaczył rozbłysk światła, a w drugiej leżał na ziemi trzy metry dalej. Obolały i oszołomiony. Ignorując zawroty głowy, podniósł się jak najszybciej. Ale było już za późno, weszli do domu i teraz Draco stał między nimi a drzwiami na korytarz. Bez różdżki. Zauważył ją koło swoich stóp, ale nie chciał robić gwałtownego ruchu. To nie było teraz zbyt rozsądne. Zaczął więc podchodzić do mężczyzn z uniesionymi dłońmi.
        - Co wam to da? - starał się, by jego głos brzmiał spokojnie.
      Za cel obrał sobie Adamsa i skierował się w jego stronę.
        - To nic ci nie da. Rozumiem twoją stratę, ale...
      I wtedy zobaczył ogień w oczach mężczyzny. To niemożliwe, żeby myślał logicznie. Był zaślepiony żalem i bólem straty. Draco usłyszał świst noża przecinającego powietrze zaraz koło niego, a potem ostry ból w okolicach żeber. Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i znów zakręciło mu się w głowie. Jakby w oddali usłyszał śmiech mężczyzny.
      Upadł na ziemię, ale widział w tym swoją szansę, teraz mógł sięgnąć po różdżkę. Przez chwilę jedynym zaklęciem jakie miał na myśli była Avada Kedevra, ale to zignorował. Czuł jak koszula przylepia się do jego ciała, cała mokra od krwi. Wydawało mu się też, że bardzo powoli tracił ostrość widzenia.

      A co, jeżeli Blaise nie zdąży? Ile czasu zajmie Draconowi zanim straci przytomność? Hermiona nie da sobie rady z nimi trzema, a nie ma innego zaklęcia, które skutecznie unieszkodliwiłoby jednego z nich. Decyzję podjął w ułamku sekundy. Wiedział, że ona jest teraz priorytetem. Wiedział, że jest tego warta. Że jest jej to winien. Musiał ją ochronić, choćby za cenę wszystkiego, co posiadał. Musiał dać jej szansę, by mogła wyjść z tego żywa...
      Opadł na ziemię, udając nieprzytomnego.
        - To był jego wybór – warknął Macnair. - Mógł nam ją wydać.
      Usłyszał kroki zaraz koło siebie. Śmierciożercy kierowali się w głąb domu. I to była jego szansa. Porwał szybko różdżkę i wycelował w plecy najbliższego.
        - Avada Kedavra! - krzyknął.
      Strumień światła trafił dokładnie tam gdzie powinien. Macnair odwrócił się pierwszy i z jego ust wydał się ryk, gdy zobaczył, jak martwy przyjaciel pada na ziemię.
      Trafił w Adamsa... Zobaczył to dopiero wtedy, gdy jego ciało legło zaraz koło niego. Już prawie przez mgłę widział, jak Macnair do niego podchodzi. Widział że coś krzyczy, ale nie rozumiał słów. Tak... Tak właśnie kończył Draco Malfoy. Co do tego nie ma pewności. Zaraz umrze...
        - Crucio - tego też nie usłyszał, ale poznał po ruchu warg i ruchu różdżki.
      A potem poczuł ból. Nie był nawet pewien, czy krzyknął. To trwało tylko kilka sekund, bo chwilę później wszystko rozpłynęło się w ciemności.


      Hermiona miała dość siedzenia w ciemności i czekania. Co prawda wysłała wiadomość do Zabiniego, ale niepokojące odgłosy na dole nie zachęcały ją do spokojnego siedzenia. Mimo wymuszonej przysięgi nie wytrzymała. Bardzo, bardzo cicho ruszyła na dół schodami. A potem usłyszała krzyk Dracona. Pełen bólu i bardzo słaby. I wtedy wszystkie zasady bezpieczeństwa przestały się liczyć. Zbiegła, omijając co drugi schodek i bez żadnego planu stanęła oko w oko z jednym ze śmierciożerców. Na jej korzyść przemawiał element zaskoczenia i fakt, że nie mężczyzna nie wiedział o jej różdżce. Wykorzystała to natychmiast.
        - Drętwota! - krzyknęła, zdradzając się tym samym przed drugim śmierciożercą, który wciąż był przedsionku.
      Przynajmniej trafiła. I teraz zostali sami. Ona i jej prześladowca mierzyli w siebie różdżkami.
        - Czego chcecie, do jasnej cholery? - zapytała, by zyskać na czasie.
      Oby tylko Blaise zdążył...
        - Ciebie – odpowiedział Macnair. - Malfoy powinien nam cię wydać od razu. Żebyśmy mogli cię zarżnąć jak prosiaka i podrzucić twoim przyjaciołom. Ale to nic... To nadal da się zrobić!
      Mężczyzna zrobił krok w stronę Hermiony, ale ona nie cofnęła się.
        - Dobrze, nie bój się, ptaszyno. To nawet nie zaboli, obiecuję – śmierciożerca uśmiechnął się obleśnie. Z resztą... Nie chcesz dołączyć po śmierci do Malfoy'a?
      Serce Hermiony przystanęło. A dopiero potem delikatnie wyjrzała na przedsionek i zobaczyła zakrwawione ciało Dracona. Zakręciło jej się w głowie i miała wrażenie, że zaraz upadnie. Czy naprawdę jest martwy? Już drugi raz będzie musiała wyprawiać mu pogrzeb w swoim sercu? Odrzuciła tę myśl.
      A potem trzasnęły drwi. Macnair i Hermiona odruchowo spojrzeli w tamtą stronę, ale ona wiedziała, że to oznaczało przybycie Zabiniego.
        - Expelliarmus! - krzyknęła i siła zaklęcia odrzuciła mężczyznę na ścianę. W drzwiach stanął przerażony Blaise.
      Przez chwilę Hermiona miała ochotę podejść do Macnaira i rzucić na niego jakaś obrzydliwą klątwę, ale wolała jak najszybciej znaleźć się przy Draco.
      Nie mógł być martwy! Nie mógł jej znowu tak zostawić, do cholery! Nie przeżyłaby, gdyby znów musiała się z nim żegnać. Znów przeżywać to samo. Znów umarłby przez nią! Trzęsącymi się dłońmi dotknęła przegubu jego dłoni. Z ulgą wyczuła pod palcami delikatny puls.
        - Draco – załkała.
      Dotknęła jego twarzy, ale spostrzegła, że tylko brudzi ją krwią. Skąd ona się wzięła na jej rękach? Hermiona nawet nie zauważyła, gdy jej dotknęła.
        - Co się tu, do cholery, stało? - wrzasnął Blaise.
      Hermiona nie słuchała, tylko jak w transie rozpinała koszulę Dracona, aby na własne oczy zobaczyć ranę. Przerwało jej w tym mocne szarpnięcie. Zabini odwrócił ją twarzą do siebie i potrząsnął za ramiona.
        - Granger! Co tu się stało? - krzyknął ponownie.
        - Nie wiem! Musimy mu pomóc! - odpowiedziała już trochę spokojniej.
      Zabini podniósł przyjaciela i z pomocą Hermiony zaprowadził go do łazienki na parterze. Gdy Blaise zajmował się śmierciożercami, dziewczyna zdjęła z Dracona ubranie i wyjęła potrzebna eliksiry.
        - Zamknąłem ich w lochu – mruknął Zabini, gdy tylko wrócił. - Draco sam zdecyduje, co z nimi zrobić.
      Rana była głęboka. Przez przecięte tkanki można było zobaczyć kość. Opatrzyli nieprzytomnego chłopaka oczyszczając jego rany eliksirem i dokładnie bandażując. I choć Draco co jakiś czas odzyskiwał na chwilę świadomość, nie można było złapać z nim najmniejszego kontaktu. Potem, zaklęciem, przetransportowali go do sypialni na piętrze.
        - Powiesz mi w końcu, co się stało? - zapytał Zabini, patrząc na Hermioną zmęczonym wzrokiem.
        - Nie powiedział mi. Wiem tyle co ty.
      Chłopak westchnął.
        - Chcesz, żebym został? - zapytał.
      Dziewczyna potrząsnęła tylko przecząco głową.


      Mijała właśnie trzecia w nocy, ale Hermiona nie czuła się senna. Przy słabym świetle świec obserwowała Dracona. Oddychał spokojnie i miarowo. Mimo wszystko bała się spuścić z niego wzrok na dłuższą chwilę. Czytała książkę, ale przerywała tę czynność co chwilę, żeby skontrolować stan chłopaka.
        - Hermiona?
      Na dźwięk jego głosu odrzuciła książkę. W chwilę była przy nim i trzymała go za rękę.
        - Jak się czujesz? - zapytała z przejęciem.
      Chłopak próbował się odwrócić, ale tylko syknął z bólu.
        - Cieszę się, że już się obudziłeś. Jeżeli nie chcesz mojego towarzystwa, to zostawię cię samego – powiedziała i wstała powoli.
        - Zostań – złapał ją za rękę, choć ten szybko ruch trochę go kosztował. - Nie chciałabyś może dzisiaj spać tutaj? - zapytał i odsłonił kołdrę.
      Uśmiechnęła się w odpowiedzi i ułożyła obok niego. Też nie chciała tej nocy spać sama. Przyciągnął ją do siebie i pozwolił, żeby wtuliła się w jego zdrowy bok.
        - Naprawdę się o ciebie bałam – szepnęła.
        - Jeszcze raz przepraszam – odpowiedział i delikatnie pocałował ją w czubek głowy.
      Hermiona po raz pierwszy od naprawdę dawna poczuła się zupełnie bezpieczna. 

____________________________

Tak jak obiecałam w jakimś komentarzu, rozdział jest w święta! Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo włożyłam w niego sporo serca. Jeżeli ktoś to czyta, to niech zostawi po sobie jakiś, choćby mały, znak pod tym rozdziałem, bo to daje mi dużo siły, której teraz potrzebuję, by pisać! :)
Mrs Black bajkowe-szablony