poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 10 - Zazdrość

44 komentarze:
No i w końcu jestem! I to z taką dawką weny, że nawet sobie nie wyobrażacie. :)
__________________________________________________________________________


        - Draco! - do ich przytłumionych alkoholem zmysłów dotarł wysoki, kobiecy głos.
      Odskoczyli od siebie natychmiast. Po twarzy chłopaka, Hermiona mogła spokojnie wywnioskować, że wytrzeźwiał prawie w zupełności. Niepewnie spojrzeli za siebie. Hermiona przebiegł ciepły dreszcz ulgi. Patrzyła na wysoką, blondwłosą kobietę, nie młodą szatynkę. Narcyza Malfoy stała spokojnie w progu i wpatrywała się w nich z ziemnym spokojem. Jej twarz nie zdradzała najmniejszych emocji. Zaszczyciła Hermionę tylko krótkim, wyniosłym spojrzeniem, pod mocą którego dziewczyna natychmiast zechciała stać się niewidzialna. Mimo wszystko cieszyła się, że nie była to nieprzewidywalna Astorią. Mimo tego, że sadystyczne zapędy dziewczyny kończyły się w momencie, gdy nie otaczało ją stadko znajomych, w tym momencie raczej nie miałaby zahamowań. I choć Narcyza przerażała ją emanującą od niej dumą i wyższością, raczej nie podniosłaby różdżki na niewinną dziewczynę. Hermiona nadal miała w pamięci sytuację, gdy pani Malfoy pomogła jej w wydostaniu się z lochu w jej domu.
        - Wybaczcie, że przeszkadzam – mruknęła Narcyza z wymuszoną uprzejmością.
     I Draco, i Hermiona poderwali się z podłogi jak na komendę. Przezornie stanęli kilka metrów od siebie. Żadne z nich nie odważyło się odezwać chociażby słowem, ale oboje zerkali niepewnie na kobietę.
       - Myślę, że powinniśmy porozmawiać – zwróciła się do swojego syna, nie zmieniając swojego sztucznego tonu nawet o odrobinę. - A ty, panno Granger, myślę, że masz coś do roboty w tym domu. Zostaw nas samych.
     Hermiona pospiesznie wyminęła Narcyzę w drzwiach i poszła do swojego pokoju. Dopiero teraz poczuła, jak niedobrze jej jest od wypitego alkoholu.
     Gdy zostali sami, czuć było między nimi nerwowe napięcie. Draco starał się wytrzeźwieć w ekspresowym tempie, chociaż dobrze wiedział, że to niewykonalne.
        - Co ona tu robi? - zapytała w końcu Narcyza nie siląc się już na uprzejmość.
        - Zabiliby ją, gdybym jej tu nie przyjął. Co, według ciebie, miałem zrobić w takiej sytuacji?
        - Cokolwiek, tylko nie to – warknęła kobieta. - Wiesz jak ryzykujesz? Pomyśl o Astorii i waszej przyszłości!
        - Myślę, cały czas o tym myślę. Ale nie potrafię ot tak zerwać z przeszłością! - zniżył głos prawie do szeptu. - Nie potrafię skazać na śmierć osobę, którą kiedyś kochałem.
        - To co widziałam przed chwilą...
        - Nic nie widziałaś - przerwał jej Draco warknięciem. - Uzasadniona alkoholem chwila słabości. To już więcej się nie powtórzy. Gdzie twoja chęć, abym był szczęśliwy i podążał za głosem swojego serca? - zapytał z przekąsem.
        - Byłam pewna, że ta mugolaczka już od dawna nie żyje! Że jest tylko wspomnieniem bezpiecznych czasów, młodzieńczej miłości, nie częścią twojego życia! Gdyby ktoś się dowiedział... Czekałaby cię egzekucja, a do tego nie mogę dopuścić. To mój matczyny obowiązek. Ta dziewczyna ma stąd zniknąć. Nie chcę jej tu więcej wiedzieć albo uwierz mi, na Merlina, że Astoria sama się nią zajmie, choćbym miała skłamać!
      Draco poczuł nagłe uderzenie wściekłości. Policzki paliły go żywym ogniem i patrzył na matkę nienawistnie.
        - Nie posuniesz się do tego... - wysyczał.
        - Nie wiesz, jak wiele jestem w stanie zrobić, aby cię chronić. I ile niewinnych żyć poświęcić – powiedziała pewnym, zimnym tonem.
        - Wynoś się! - nawet jego zaskoczył ten nagły wybuch. - Wynoś się i nawet nie próbuj do niej zbliżyć! Nie potrzebuję twojego szantażu, ani twoich cholernych rad. Sam się w tym gubię, ale jeden cholerny raz czuję, że postępuję dobrze, więc nie odbieraj mi tego uczucia.
      Narcyza patrzyła na niego bez słowa. Jakaś cześć jej, chciała go przeprosić i spróbować przemówić do rozsądku w inny sposób, ale nie pozwoliła jej na to urażona duma. Odwróciła się na pęcie i ruszyła w stronę wyjścia. Mijając krzątającą się po kuchni dziewczynę, obrzuciła ją tylko krótkim, pogardliwym spojrzeniem.


       Z bijącym sercem przemierzała targ. Nie była tchórzem, co to, to nie! Po prostu samotne przechadzki po tym placu napawały ją strachem, szczególnie po tym, co stało się Hermionie. Ale ktoś w końcu musiał robić zakupy, a ona nadawała się do tego idealnie. Była drobna, zwinna i nie rzucała się w oczy. Potrafiła też kilka przydatnych oraz paskudnych zaklęć, w sam raz do kamuflażu lub obrony. Tak... Ona i Hermiona zawsze były dwoma najlepszymi wyborami. A teraz została w tym sama.
      Szybko schowała niesforny, rudy kosmyk, który zaczął wystawać spod kaptura jej czarnej bluzy. To mogło być zbyt charakterystyczne. Nie chciała jednak farbować włosów, były częścią jej i w pewien sposób znakiem przynależności do swojej rodziny. Kiedy upewniła się, że wszystko jest już na swoim miejscu, podeszła szybko do Colina, sprzedawcy warzyw.
        - Nadal żadnych informacji? - zapytał mężczyzna pakując zakupy.
      Ginny pokręciła tylko energicznie głową. Mężczyzna pytał o Hermionę za każdym razem. W końcu łapali ją, gdy wracała od jego żony, której uratowała wcześniej życie. Staruszek w pewien sposób czuł się odpowiedzialny za jej zniknięcie.
        - A jak żona? - zapytała dziewczyna uśmiechając się szeroko.
Wymuszony uśmiech, tak daleki od serca zmrożonego strachem i żalem.
        - Już całkowicie dobrze, ale nadal nie chcę żeby wychodziła z domu. Jeżeli znów trafi na śmierciożerców... - zawiesił głos.
      Podał jej zakupy trzęsącą się ręką i przyjął zapłatę.
        - Reszty nie trzeba – powiedziała łagodnym tonem i oddaliła się, nim starzec zdążył zaprotestować.
      Wraz z powrotem Harry'ego, w Zakonie zaczęło się trochę lepiej powodzić. Znów mogli, w miarę możliwości, zacząć opiekować się biedniejszymi osobami. Za wszystko, co robił Colin, zasługiwał na choć dwa sykle więcej, niż wynosił rachunek.
      Na szczęście tego dnia wysłali ją tylko po warzywa, więc mogła już spokojnie wracać do domu. Kupiła jeszcze tylko kilka jabłek u kobiety, gdzie zazwyczaj zjawiała się Hermiona. Teraz ona przejęła na targu jej miejsce i starała się robić zakupy u starych znajomych przyjaciółki, aby trochę ich wspomóc.
Wszystko tutaj wydawało się takie jałowe, a Ginny była tylko marną podróbką Hermiony. Wykonywała wszystkie czynności mechanicznie, bez typowego dla jej przyjaciółki hartu ducha i szczerej chęci wspierania tych ludzi. A oni z pewnością wyczuwali, jak bardzo Ginny jest tu nie na miejscu.
      Wreszcie wyszła z tego cholernego targu i zaczęła przemierzać szare, zamglone ulice. Pogoda jej nie dopisywała. Chociaż jej instynkt samozachowawczy kazał jej się co chwilę odwracać, aby skontrolować, czy nikt za nią nie idzie, wiedziała, że może to tylko wzbudzić podejrzenia. Patrzyła więc prosto przed siebie, trzymając na wodzy swój strach i skupiając całą swoją uwagę, żeby nie zaglądać w każdy możliwy kąt. Przynajmniej już za chwilę będzie w bezpiecznej siedzibie Zakonu. Może nawet uda się jej przekonać Dumbledore'a, aby mogła pójść wraz z nim na spotkanie z Malfoy'em. To mogła być jej jedyna szansa, aby wypytać o Hermionę...
      Nagle usłyszała gdzieś za sobą cichy trzask, jakby ktoś się deportował. Odwróciła się gwałtownie, usiłując uspokoić zszargane nerwy. Nikogo nie mogła dostrzec, ale była pewna, że może wyczuć jego obecność. Wytężyła wzrok, aby zobaczyć choć minimalny ruch. Tylko mgła i nic poza tym... Niepewnie odwróciła się i ruszyła w swoją stronę. Serce biło jej jak oszalałe. Ktoś ją obserwował, czuła to... Na wszelki wypadek wyciągnęła różdżkę.
        - Halo... - rzuciła cicho w przestrzeń.
      Odpowiedziała jej tylko cisza. Jak mogła być tak głupia... Zwykły, ludzki odruch, jak mogła pomyśleć, że odezwie się ktokolwiek? Zapewne to wszystko tylko się jej zdawało. To tylko efekt przemęczenia i stresu.
        - Idiotka – mruknęła do siebie z irytacją.
      Przecież już za chwilkę będzie w domu... Jak zwykle nic się jej nie stanie i zaraz będzie mogła podzielić się z Harrym swoimi głupimi lękami.
      A potem, dosłownie zaraz koło jej ucha, rozległ się szmer. To już nie mogło się jej wydawać. Odwróciła się szybko, dysząc z przerażenia. Dłoń zaczynała pobolewać ją od kurczowego trzymania różdżki gotowej do powalenia napastnika jednym zaklęciem. Ale otaczała ją tylko cicha, smętna mgła i powoli zapadający wieczór. Okręciła się jeszcze wokół własnej osi, szukając źródła poprzednich dźwięków. To tylko wybujała wyobraźnia... Gdy lekko się uspokoiła i upewniła, że jest sama, chciała już tylko znaleźć się w domu. Miała zamiar od razu puścić się pędem, ignorując zasady bezpieczeństwa. Już chciała się odwrócić i iść w swoją stronę... I wtedy poczuła nagłe szarpnięcie, a żołądek podskoczył jej aż do gardła. Ktoś zdecydowanym ruchem przycisnął jej dłoń do ust, by nie mogła krzyczeć, a potem gwałtownie pociągnął w stronę ślepego zaułku... W ostatnim przebłysku logiki, rozejrzała się po pustej, cichej ulicy. Nie było nikogo, kto mógłby spróbować jej pomóc. To był już koniec...


      No i wreszcie, dopiął swego. Malfoy w konfrontacji z nim nie będzie miał najmniejszych szans. Po kilku godzinach bycia namolnym, przekonał w końcu Dumbledore'a, by mógł pójść wraz z nim. W końcu był już dorosły, nie mogli mu niczego zakazać. A on po prostu musi dowiedzieć się, co się dzieje z Hermioną, sam musi o wszystko zapytać. I ewentualnie zmiażdżyć Malfoy'a, jeżeli okaże się, że źle ją traktuje...
      Tylko gdzie ten cholerny dupek? Czekali z Dumbledorem już od dobrych piętnastu minut, patrząc wyczekująco w ciemność. No ale czego mogli się spodziewać? Raczej nie można oczekiwać punktualności od ludzi tego pokroju. Przecież uważają się za najważniejszych i wszyscy inni się nie liczą.
      I wreszcie usłyszeli niedaleki cichy trzask teleportacji. Draco Malfoy stanął przed nimi wyprostowany, patrząc prosto w oczy starca. Miał na sobie drogi garnitur, co tylko pogłębiło wściekłość Rona. Śmierciożercy pławili się w luksusie, podczas gdy normalni, dobrzy ludzie umierali z głodu.
        - Co on tu robi? - warknął Malfoy, ruchem głowy wskazując na rudzielca.
        - Pan Weasley postanowił mi towarzyszyć. Przynajmniej przez chwilę.
        - Niech będzie – warknął młody mężczyzna.
      Widać było po jego minie, jak bardzo ta niespodzianka jet mu nie na rękę. Być może liczył na pojedynek z Dumbledorem, ale Ron popsuł mu plany? Jeżeli tak, to on może walczyć, z wielką chęcią. Bez problemu da radę byłemu Ślizgonowi!
        - Dawaj pudełko - z zamyśleń wyrwał Rona zimny głos.
      Chłopak popatrzył na to, co trzymał w swoich dłoniach. To należy do Hermiony... Tam może być coś ważnego! A on nie dał rady tego otworzyć. Nie działały żadne zaklęcia, ani próby otworzenia tego siłą. Małe pudełeczko wydawało się pancerne, chronione silną magią.
        - Uważam, że nie powinniśmy mu tego oddawać, profesorze – Ron nie zaszczycił blondyna nawet spojrzeniem,
        - Słuchaj – warknął Malfoy, nim Dumbledore zdążył odpowiedzieć. - Robię Granger przysługę, bo podobno potrzebuje tego cholernego pudełeczka. Nie muszę wcale go od ciebie brać, to nie leży w moim interesie, tylko twojej narzeczonej. Więc rób co chcesz, Weasley.
        - Od kiedy niby zrobiłeś się dla niej taki łaskawy? – prychnął rudzielec.
        - Od kiedy ona zrobiła dla mnie kilka miłych rzeczy. Wątpię, żebyś miał pojęcie o czym mówię, Weasley'owie nie są raczej stworzeni do takich rzeczy, a na pewno nie ty.
      Ron załapał tę delikatną aluzję i poczuł uderzenie gorąca. Nie wierzył, żeby Hermiona dała mu się dobrowolnie dotknąć, ale jeżeli do czegoś ją zmusił... Wyciągnął różdżkę.
        - Jeżeli choć włos spadnie jej z głowy w twoim domu...
        - To co? - przerwał mu blondyn. - Nie martw się Weasley, ja jestem prawdziwym facetem i umiem zadbać o kobietę pod każdym względem. Nawet o twoją, Wieprzeleju. Myślisz, że tęskni za życiem przy twoim boku? Ja uważam, że nie. W końcu ma co jeść, ma też wygodne łóżko. Jako służąca u mnie ma więcej wygód, niż miałaby będąc twoją żoną. Przyjemności też ma więcej.
      Ron nie wytrzymał i rzucił się na chłopaka z pięściami. Malfoy ugodził w jego słaby punkt, ciągłe uczucie bycia gorszym od innych. Kiedy jego pięść była już tylko kilka centymetrów od tej wypielęgnowanej twarzy, nagła siła odrzuciła ich od siebie n odległość kilku metrów.
        - Dosyć! - zagrzmiał Dumbledore. - Nie będę już tego znosił. Ronaldzie, zostaw nam pudełko i odejdź, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia z panem Malfoy'em.
        - Ale... - zaczął wściekły rudzielec.
        - Twój czas na zadawanie pytań o pannę Granger się skończył – ton głosu starca nie znosił najmniejszego sprzeciwu.
      Obolały chłopak podniósł się wolno z ziemi, obrzucił blondyna wściekłym spojrzeniem i odszedł przeklinając pod nosem.
        - To było niepotrzebne – powiedział profesor karcącym tonem, podając młodemu mężczyźnie pudełko.
        - Wiem, ale trudno mi było się powstrzymać. Mam wszystko o co mnie prosiłeś – powiedział zmienionym głosem, jakby próbował tym usprawiedliwić swoje dziecinne zachowanie.
Tak, inaczej tego nazwać nie mógł. Po jaką cholerę wdawał się w te głupie gierki słowne? Chciał sprawić, żeby Weasley poczuł się zazdrosny?
      Szybkim, sprawnym ruchem wręczył starcowi zapieczętowaną kopertę.
        - Pamiętaj, jeżeli ktoś się o tym dowie, będę skończony – warknął.
      Dumbledore przemilczał ten jawny brak szacunku ze strony młodego Malfoy'a.
        - Twoje tajemnice są ze mną bezpieczne, Draco – odpowiedział tylko.
      Skinęli głowami w ramach krótkiego pożegnania i każdy odszedł w swoją stronę.


      Hermionę bardzo zaskoczyła jej obecność w kuchni. Co prawda słyszała trzaskające drzwi i stukot obcasów o podłogę, ale raczej spodziewała się, że Astoria jak zwykle rozsiądzie się z książką na kanapie w salonie. No cóż... Chcąc nie chcąc musiała przygotować kolację, nawet z dość rozpraszającym gościem wyglądającym przez okno. Oparta o parapet i paląca mugolskiego papierosa dziewczyna nawet nie zauważyła obecności Hermiony. A przynajmniej nic na to nie wskazywało. Nie wykonała nawet najmniejszego ruchu, tylko spokojnie wydmuchiwała dym z płuc. Panna Granger niby przypadkiem lekko stuknęła garnkiem o garnek, aby jakoś zaakcentować swoją obecność. Astoria podskoczyła gwałtownie i ze świstem wciągnęła powietrze do płuc. Odwróciła się szybko i Hermiona spostrzegła, że dziewczyna miała oczy pełne łez. Rozpuściła już długie włosy, które zazwyczaj do pracy spinała w kok. Przebrała się też w dresy i zwykłą podkoszulkę. Zmyła mocny makijaż. Wyglądała teraz jak normalna nastolatka, nie narzeczona śmierciożercy, która potrafi torturować bez choćby mrugnięcia okiem.
        - Ach, to ty – warknęła cicho, w pośpiechu osuszając policzki ze śladów swojego smutku. - Byłabym wdzięczna, gdybyś nie mówiła o tym Draconowi – uniosła lekko papierosa. - On nie pochwala tych mugolskich wynalazków, ale akurat to ich jedyny dobry pomysł – mruknęła.
Hermiona w odpowiedzi pokiwała tylko głową i zabrała się powoli do szykowania kolacji. Niezbyt interesował ją powód smutku Astorii, a już z pewnością nie było jej szkoda arystokratycznej dziewczyny. Starała się po prostu ignorować jej obecność, co nie było łatwe, bo cały czas drażnił ją papierosowy dym.
        - Jeżeli jesteś jedną z tych idiotek, która myśli, że przez łóżko Dracona odzyska wolność, to musisz wiedzieć, że to nigdy nie kończy się dla nich dobrze – powiedziała niespodziewanie dziewczyna.
      Hermiona spojrzała na nią zaskoczona. O co chodziło Astorii? Czyżby się o czymś dowiedziała? Nie! To niemożliwe!
        - Ostrzegasz tak wszystkie dziewczyny? - zapytała z przekąsem Hermiona wybierając najbezpieczniejszą opcję.
        - Nie. Mimo tego, kim jesteś, zawsze cię szanowałam, Hermiono Granger. Twoją inteligencję i wiedzę, ściślej mówiąc. Trochę szkoda by cię było, dla takiej głupiej śmierci – głos miała jakiś obcy. Smutny i melancholijny.
      To wyznanie zbiło Hermionę z tropu. Co niby miała na to odpowiedzieć? Ładnie podziękować? A może to jakiś podstęp? Postanowiła być czujna.
        - Spokojnie, nie przespałabym się z człowiekiem, który mnie więzi i traktuje jak śmiecia. Mam swój honor... - prychnęła.
      Jakoś nie mogła się zmusić do choćby krztyny sympatii do Astorii...
      Zapadła cisza, podczas której Hermiona powróciła wreszcie do krojenia warzyw. Po jej głowie krążyło jednak pewne pytanie, które musiała zadać. Chociaż wiedziała, jak bardzo zaboli ją odpowiedź.
        - Jak wiele było tych naiwnych dziewczyn? - zdecydowała się przerwać ciszę.
        - Kilkanaście – odpowiedziała Astoria bez zastanowienia.
        - Więc dlaczego z nim jesteś? - wypaliła Hermiona.
        - Rodzice uważają, że to idealna partia dla mnie. Zresztą... - zawahała się przez chwilę. - Myślę, że go kocham.
      Organizm Hermiony natychmiast zareagował niemiłym uciskiem w sercu. Za to wyraz twarzy Astorii zmienił się natychmiast. Zgasiła resztkę papierosa i szybkim krokiem skierowała się w stronę wyjścia.
        - Dzisiaj kolacja ma byś smaczna, tej wczorajszej nie dało się zjeść – warknęła w stronę osłupiałej Hermiony.
      Co tu się właśnie stało? Minęła chwila, zanim Hermiona powróciła do swojej czynności. Najwidoczniej coś się stało Astorii, być może Draco znów ją zdradził? Pewne było jedno, od środka zżerało ją coś, czym musiała się z kimś podzielić, a Hermiona była najbliżej... W tym momencie dziewczyna zobaczyła w niej nie tylko diabła bez serca, ale też zwykłą, nastoletnią dziewczynę, zagubioną w nowej rzeczywistości. 

wtorek, 9 czerwca 2015

Miniaturka - Pożegnanie.

9 komentarzy:
Witajcie! Wiem, że miniaturki miałam publikować na starym blogu, ale ta tutaj przy okazji pełni funkcję informacyjną. Do końca czerwca jestem w rozjazdach i nie dam rady nic opublikować aż do wakacji. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo mam w planach dwa ciekawe rozdziały. Ten post jest tutaj tylko dlatego, że połowę tej miniaturki miałam napisane już dawno temu... Byleby do wakacji, potem będzie już lepiej, obiecuję! Żeby nie zostawiać Was tak zupełnie na sucho, to zdradzę Wam, że w rozdziale 11 możecie spodziewać się kilku ważnych zdarzeń, które zupełnie wszystko zmienią. Miłego czytania! :)
________________________________________________________________


      Zimna, ciemna cela nie dawała mu zbyt wielu możliwości, mógł tylko zagłębiać się w swoje wspomnienia i emocje. Leżał zwinięty na twardej, kamiennej podłodze, lekko wyłożonej słomą. Już nawet nie miał pojęcia ile czasu nie widział słońca... Ile czasu nie widział jej... Przetrzymywali go już tutaj od czasu tego feralnego dnia. On przecież nie chciał źle, wszystko co zrobił, zrobił z miłości. Tylko, jak zwykle, ten cholerny świat był przeciw niemu! Skazali go za zdradę i kolaborację ze śmierciożercami, a dla takich jak on nie było po wojnie litości. Tylko jak mógł dać się tak złapać? Nie był złym człowiekiem, po prostu zakochanym. Przypartym do muru i zdesperowanym. Przyłączył się do nich, gdy ją pojmali. Chciał być blisko niej, nawet jeśli to wiązało się ze śmiercią niewinnych ludzi. Był w stanie nawet zamordować własnymi rękami. A raczej własną różdżką i dwoma słowami wypuszczonymi spomiędzy jego wąskich warg. Teraz nie miał już nic na swoją obronę, a wyrok mieli wykonać dzisiaj popołudniu. Przynajmniej tak poinformował go strażnik.
Teraz, gdy mijały ostatnie godziny jego życia, nie był w stanie myśleć o niczym innym, niż jej czekoladowych oczach i szerokim uśmiechu. O miękkiej, brzoskwiniowej skórze. Długich, smukłych palcach dotykających jego twarzy. Malinowych ustach i włosach. Nie spotkał wcześniej nikogo takiego i żałował, że poznał ją tak późno.
     Znów przypominał sobie raz po raz ich sprzeczki. Analizował je starannie, z obsesyjną dokładnością. Każde pojedyncze przekleństwo, każdą uszczypliwość, każdy błysk złości w jej oczach. Karał się w milczeniu na każdą obelgę, jaką ją obdarzył. Przepraszał ją za to tysiące razy i przeprosiłby raz jeszcze, gdyby dano mu szansę. Obdarzyłby ją pocałunkiem za każdą szlamę, którą wypowiedział z obrzydzeniem, patrząc jej prosto w twarz. Jak mógł być taki głupim gnojkiem?
Ach, żeby dali mu teraz choć szklaneczkę alkoholu, żeby uśmierzyć ten wewnętrzny ból. Zbliżająca się nieubłaganie śmierć zaprowadziła go do granicy jego psychicznej wytrzymałości. Wypiłby teraz cokolwiek, byleby było mocne. Mogła być nawet wódka, która wypaliłaby z niego cały wstyd.
Wrócił myślami do ich pierwszego pocałunku.
      Pachniała Ognistą Whiskey. Jej głośny śmiech roznosił się po rozświetlonym bladym światłem pomieszczeniu. Nie chciał jej upić, ale nie spodziewał się, że będzie miała aż tak słabą głowę. Płomienie z kominka odbijały się w jej szklistych oczach i tańczyły na jej twarzy. Kolejna salwa śmiechu przerwała ciszę.
        - Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytała wesoło.
     Wtedy nasunęło mu się na myśl kilka odpowiedzi, ale tylko jedna była odpowiednia. Przysunął się do niej jeszcze bliżej.
      Już kilka sekund później całowali się zachłannie, wymazując tym samym sześć lat nienawiści i pogardy. Usta miała ciepłe i miękkie, jakby stworzone wprost dla niego. I wtedy, w ciemnym, dusznym dormitorium, przesiąkniętym zapachem alkoholu, zrozumiał wiele spraw.
      Ś
mierć. Nie tak ją sobie wyobrażał. Nie taką haniebną, w brudnych, poszarpanych ubraniach, z kilkudniowym zarostem, bez resztek godności. Zawsze był pewien, że polegnie na polu bitwy. Umierając za swoje ideały, rodzinę, z honorem i w chwale. Ale on umierał teraz za nią. Za to, że mogła żyć.
      Sam nawet nie zauważył momentu, w którym utonął w niej bez reszty. Nie była już kolejną dziewczyną, do której nie przywiązywał większej wagi. Teraz wszystko nabrało znaczenia. Jej marzenia, zdanie, plany na przyszłość. To wszystko stało u niego na pierwszym miejscu. Być może dlatego, że była inna, niż wszystkie dziewczyny, które poznał. Była naturalna i zależało jej na jego osobowości, nie pieniądzach i wyglądzie. On też ją akceptował... Każdy centymetr jej ciała. Nie wiedział, czy ją kocha. Nigdy przy nikim nie czuł motylków w brzuchu, przy niej też nie. Ale czuł, że to coś nowego, trwałego i pięknego. Jakaś siła przyciągała go do niej jak magnes i wiedział, że jest w stanie zrobić dla niej wszystko. Bał się, ale brnął w to dalej, jakby zupełnie go od siebie uzależniła. Kiedy zaczęli spotykać się na poważnie, wiedział, już, że nie musi niczego szukać. Była przy nim i to mu wystarczało.      Rozpacz. Spazmy niemego szlochu targały jego słabym ciałem. Nigdy nie spodziewał się, że będzie aż takim tchórzem. Zawsze uważał się za pana świata, zawsze myślał, że w jego sercu nie ma miejsca na strach. Ale jednak teraz się bał. Tylko czego? Bał się o siebie czy o nią? Zostanie sama. Jak sobie bez niego poradzi? Nie, to nie było tylko to... Ona już kiedyś kogoś straciła. Przeżyli to oboje bardzo dotkliwie, prawie ich to zniszczyło. Ale tym razem będzie sama. Zupełnie. Poświęciła wszystko by móc z nim być, wszyscy się od niej odwrócili, ale ona zawsze znosiła to z uniesiona głową, uważała, ze jest w stanie ponieść taką cenę za ich wspólne szczęście. Ale co teraz?
        - Nie będę Twoją kolejną zabawką! - wrzeszczała, a on jedynie miał ochotę zamknąć jej usta pocałunkiem.
        - Co masz na myśli? - zapytał, marszcząc brwi.
- Nie zmieniłeś się! Ron miał rację. Jak mogłam być tak głupia?
      Nie był do końca pewien powodów tej kłótni, ale bardzo dobrze ją rozumiał. Jak po tych wszystkich latach mogła być pewna jego uczuć? Po tych wszystkich poniżeniach i wyzwiskach? A on jeszcze nigdy wcześniej nie był tak pewien. Pewien siebie, swoich uczuć i nadziei.
        - Kocham cię – przerwał jej w pół wyrazu. Te słowa w jego ustach zabrzmiały tak nienaturalnie, że aż poczuł się głupio. Jak mogłaby mu uwierzyć skoro zdawały się tylko wyuczoną kwestią? Nie umiał wyznawać uczuć i był to najbardziej krępujący moment w jego dotychczasowym życiu.
     Dziewczyna przerwała raptownie i wpatrywała się w niego przez chwilę, stojąc w bezruchu, z lekko rozwartymi wargami, najwidoczniej bojąc się nawet odetchnąć.
       - Słucham? - wyszeptała w końcu.
       - Nie każ mi tego powtarzać. Powiedziałem to raz i nie zrobię tego znowu. Ale mówiłem szczerze, możesz mi uwierzyć lub odejść na zawsze.
      Wtedy też się bał. Że mu nie uwierzy. Że odwróci się na pięcie i wybierze życie bez niego. Ona jednak tylko odetchnęła i uśmiechnęła się do niego jakoś inaczej. Wiedział już wtedy, że zostanie i miał nadzieję, że już na zawsze.
      Zimno. Przeszywające każdy centymetr jego ciała. Dopiero teraz, nie mogącemu się poruszyć, całemu skostniałemu z zimna mężczyźnie zaczęły przychodzić do głowy też inne myśli. On zasłużył na taki los. Zasłużył na to zimno, na ból i na śmierć. Chłopak, którego zabił, miał najwyżej osiemnaście lat. Kasztanowe, lekko opadające na czoło włosy zlepione były zaschniętą krwią. Draco nigdy nie dowiedział się, czy należała do niego, czy któregoś z jego towarzyszy. Zamordował ich i jego. Z małą różnicą, jego przyjaciele byli ranni, mało świadomi swojego losu a ten chłopak patrzył na Dracona z nienawiścią pomieszaną ze strachem. Wiedział, że zaraz umrze. Czy czuł się tak samo jak on teraz? Tak, on zdecydowanie zasłużył na to wszystko, po tym co zrobił temu szatynowi. Ale Hermiona nie zasłużyła na samotne życie. To wszystko było takie niesprawiedliwe, że i ona była w tym wszystkim postronną ofiarą. A on chciał dla niej jak najlepiej.
      Kiedy wszedł do ich mieszkania, już od progu usłyszał jej szloch. To był kolejny raz, gdy się bał. Przez chwilę stał jak sparaliżowany, ale później puścił się biegiem w stronę pokoju, w którym najprawdopodobniej się znajdowała. Zastał ją zwiniętą na kanapie. Ukryła twarz w dłoniach, a jej ciałem wstrząsały spazmy płaczu. Uklęknął przy niej cicho i delikatnie dotknął jej ramienia. Zadrżała i spojrzała na niego załzawionymi, opuchniętymi oczami zlękniona.
        - Co się stało? - zapytał cicho, głaszcząc ją po niesfornych włosach.
     Nie odpowiedziała, tylko pokręciła delikatnie głową. Przysunęła się trochę i wtuliła w niego jak bezbronne dziecko. Chciał trzymać ją tak w ramionach całą wieczność.
        - Nie płacz – szepnął.
        - Ja... Ja... - głos załamał jej się jeszcze bardziej i znów zaszlochała. - Ja jestem... Jestem w ciąży – zacisnęła mocno powieki jakby czekała na cios.
     Ta wiadomość nie była dla niego łatwa. Nigdy wcześniej nie przeżył takiego zaskoczenia. Będzie ojcem... Będzie miał dziecko, potomka.
        - Nic nie powiesz?- zapytała słabo, jakby miała zaraz zemdleć.
        - Cygnus.
        - Słucham? - w końcu odważyła się na niego spojrzeć.
        - Po dziadku – szepnął z uśmiechem i przytulił ją do siebie mocniej. - Przecież to dobra wiadomość, więc dlaczego płakałaś?
        - Bo ja tak się bałam, że będziesz zły. Nie planowaliśmy tego. Bałam się, że zostanę sama, że zostanę bez ciebie.
      I tak finalnie zostanie sama. Już za kilka godzin będzie mogła układać sobie życie z kimś innym. Kilka godzin? Może nawet minut? Sam nie miał pojęcia ile czasu mu jeszcze pozostało. Ile mógł tak leżeć i pogrążać się w swoim smutku, odkąd był tu strażnik? Wydawało mu się, że całe wieki... Całe dni samotności i zimna... A ty tylko godziny, minuty... A potem będzie już o wszystkim. Publiczna egzekucja, na której będą całe tłumy i stryczek. Wszyscy będą na niego patrzeć i go nienawidzić, choć nie znają nawet kawałka jego historii.
      Mimo wojny byli szczęśliwi. Choć czasy były ciężkie i brakowało im pożywienia, mieli siebie. I dziecko. Wydawało im się, że rośnie zbyt wolno, wyczekiwali z napięciem każdego centymetra. I tak wyglądało ich życie przez cztery miesiące. Na ciągłym wyczekiwaniu i cichej radości. A potem zniknęła. Gdy wrócił do domu, zastał tylko powyrzucane z szafek rzeczy i ślady krwi na dywanie. I tę przeraźliwą pustkę. Przyszli pod jego nieobecność i ją zabrali. Daleko od niego i ich szczęścia. Czy żyła? Wiedział, że tak. Trzymał się nadziei, że poczułby, gdyby była martwa. Wtedy odeszłaby wraz z nią część jego duszy. Jego sytuacja nie była trudna. Po prostu nie mógł się załamać. Musiał wrócić do ojca, być skruszonym synem i błagać o posadę. Znajdzie ją prędzej czy później, bo przecież musi żyć. Czułby, gdyby było inaczej. Czułby.
I już tydzień później wiedział wszystko. Trzymali ją w gmachu w którym pracował. Żyła. Tylko co mu było po tej informacji, skoro nie mógł tam wejść? Lochy były ściśle strzeżone i można było dostać tam się jedynie z przepustką. Mógł tylko wiedzieć, że ona gdzieś tam jest i trzymać się kurczowo tej myśli, że żyje.
      Drzwi do celi otworzyły się gwałtownie i oślepiło go światło. Skrzywił się i zakrył twarz dłońmi. Jego serce biło jak oszalałe. To już teraz. Jeszcze chwila i pożegna się z tym światem. I z nią... Jeden z dwóch strażników podszedł do niego i brutalnie kopnął go w żebra. Mężczyzna skupił się jeszcze bardziej i syknął z bólu.
        - Wstawaj – warknął stojący nad nim czarodziej.
      Chociaż próbował, ręce odmówiły mu posłuszeństwa. Podniósł się jedynie na kilkanaście centymetrów, a potem z westchnieniem upadł na kamienną podłogę. Widząc to podszedł do nich drugi strażnik i razem podnieśli jakoś Dracona. Wywlekli wycieńczonego mężczyznę z celi.
      A potem przyszła rebelia. Zaatakowali kilka ważnych placówek naraz. Śmierciożercy nie byli na to przygotowani, więc instytucje padały jedna po drugiej. Jego też upadła, ale nie przejął się tym szczególnie. Gdy rebelianci wtargnęli do budynku, on natychmiast zbiegł na dół by ją odnaleźć. To była jego szansa. Otwierał po kolei każdą celę, wypuszczając z niej więźniów. Nie obchodzili go on szukał tylko jej. Z każdą celą, w której jej nie było tracił po części nadzieję. Aż wreszcie ją odnalazł. Leżała na ziemi, naga i posiniaczona. Podbiegł do niej szybko zdejmując z siebie koszulę. Byleby tylko oddychała, byleby żyła. Wziął jej lekkie, rozedrgane ciało i owinął materiałem swojego ubrania. Odnalazł ją żywą, choć jej oddech był słaby. Chciał wtedy zacałować każdy fragment jej ciała. Ocucić i powtarzać prosto do jej ucha jak bardzo ją kocha i jak bardo bał się, że ją straci. Nagle usłyszał kroki i ciemny korytarz oświetliło światło z różdżek. Rebelianci...      Tłum wrzeszczał, gdy wyprowadzili go na podest. Właściwie wynieśli, bo nie miał siły ustać na nogach. Głosy ucichły dopiero, gdy założono mu sznur na szyję. Ale za to rozległ się inny. Rozpaczliwy i przepełniony bólem. Przywiódł Draconowi na myśl ryk zarzynanego zwierzęcia. Rozpoznał ten głos, poznałby go wszędzie. A potem zobaczył szczupłą, mizerną postać, przepychającą się rozpaczliwie przez tłum.
        - Draco! Nie! - wrzeszczała głosem, od którego miał ochotę płakać.
      Dwóch strażników złapało ją zaraz przy stryczku. Wyrywała się krzyczała. Wyła jakby ktoś właśnie wyrywał jej serce.
      Chciał zamknąć oczy, aby nie widzieć jej w tym stanie, ale nie potrafił. Już za późno, nic nie jest w stanie mu pomóc. I właśnie wtedy pomyślał, że chciałby wierzyć w Boga, w którego wierzą mugole. Chciałby wierzyć w niebo, w życie po śmierci. Byleby tylko mieć pewność, że jeszcze kiedyś ją ujrzy. Że będą razem szczęśliwi w tym innym lepszym świecie.
      Łapiąc ostatnie hausty powietrza myślał tylko o niej i o jej dużych, czekoladowych oczach.
Mrs Black bajkowe-szablony