Na początku czuję, że jestem winna wyjaśnienia. Na przestrzeni ostatnich miesięcy moje życie wywróćiło sie do góry nogami i chwilę tak lewitowało, a potem z hukiem łupnęło o posadzkę. Trochę mi zajeło pozbieranie go do stanu używalności, ale na razie jakoś się trzyma i leczy siniaki.
Rozdział nie przejrzany pod kątem błędów, ale zrobię to jak najszybciej w ciągu kilku dni, bo na razie nie mam zupełnie czasu.
~Mary!
________________________________________________________________
Obudził go ostry ból w boku. Syknał cicho i próbował delikatnie się przekręcić, ale uniemożliwiała mu to wtulona w niego Astoria. W odruchowym geście pogłaskał ją po głowie i pierwszym co w tej całej sytuacji mu nie pasowało, to struktura jej włosów. Zamiast aksamitnych, gładkich pasm, jego dłoń trafiła na splątane loki. Z zaskoczeniem spojrzał w bok i zobaczył przytuloną do niego Hermionę. Wspomnienia z poprzedniej nocy przeleciały przez jego mózg w przyspieszonym tempie. Śmierciożercy, nóż, krew, ból... Hermiona, która siedziała przy jego łóżku. A teraz leżała tuż przy nim w jego łóżku. Czuł na sobie ciepło jej ciała, a gorący oddech muskał jego tors. Pogłaskał ją o włosach jeszcze raz, choć nawet nie wiedział, dlaczego to zrobił. Tak miło było czuć je pod palcami. Zamknął oczy i przez chwilę rozkoszował się uczuciem, że są o dwa lata młodsi i leżą w jego dormitorium w Hogwarcie. A potem uświadomił sobie, jak bardzo jest to bezsensowne. Tame czasy minęły. Trwa wojna. Nigdzie nie jest bezpiecznie i życie ich obojga wisi na włosku. Nie są już tymi samymi ludźmi, którymi byli wtedy.
Dziewczyna bardzo delikatnie uniosła głowę i ziewnęła. A potem na chwilę znieruchomiała. Odwróciła się i utkwiła w Draconie zlęknione spojrzenie. Potem bardzo powoli odsunęła się od niego na bezpieczną odległość, a jemu nagle zrobiło się przeraźliwie zimno.
- Jak się czujesz? - zapytała po chwili, czujnie mu się przyglądając.
- Chyba dobrze – odpowiedział, choć ból w boku doskwierał mu coraz bardziej. - Wstajesz już?
- Tak, myślę, że mam dużo pracy na dzisiaj – odpowiedziała, zawstydzona spuszczając wzrok. - Ale ty powinnieneś dzisiaj leżeć.
- Nie musisz nic robić, nie ma Astorii, pamiętasz?
Dziewczyna w odpowiedzi tylko znów opadła na poduszkę. Ta noc była dla niej straszna i nadal czuła się tak okropnie zmęczona... Nie chciała ruszać się z tego łóżka. Jeszcze nie teraz... A najlepiej nigdy. Gdy nie mogła spać i leżała słuchając spokojnego oddechu Dracona, uświadomiła sobie coś bardzo istotnego. Nie potrafiła go nienawidzić. Nie potrafiła nawet być obojętna. Kiedy prawie straciła go po raz drugi, uświadomiła sobie, że choć minęły lata, nie minęło jej uczucie. Nie gdy znów myślała, że jest martwy... Mogła to ukrywać, mogła się tego wypierać, mogła kłócić się sama ze sobą godzinami, ale nie potrafiła przekonać sama siebie, że skończyła się jej miłość. A może po prostu tak już jest? Może gdy raz sie kogoś pokocha, to ta miłość nigdy nie minie? Mimo tylu złych rzeczy, które kiedykolwiek jej wyrządził. Mimo wszystkich łez, mimo cierpienia i bólu. To głęboko ukryte uczucie pojawiło się w niej, gdy widziała go zakrawawionego na posadzce. Za nic w świecie nie chciała stracić go znowu. Nie, kiedy wrócił do jej życia. Ale to tyle. On ma Astorię, kocha kogoś, zapewne jest szczęśliwy. Ustalili przecież, że ich uczucie się skończyło... Tak będzie lepiej. Oboje ułożyli sobie życie i ona powinna się tego trzymać.
- Może chciałbyś zjeść dzisiaj coś szczególnego? - zapytała w końcu, siląc się na uśmiech.
- Dzisiaj nie chciałbym po prostu być sam – szepnął i zamknął oczy.
- Draco... - zaczęła dziewczyna dokładnie dobierając słowa. - Co my robimy? Nie mogę tak po prostu spać w twoim łóżku pod nieobecność Astorii. Nie możesz tak po prostu wracać do mojego życia w ten sposób. Nie po tym wszystkim. Ja nie wiem, czy...
- Zamknij się, Granger i po prostu leż – przerwał jej marszcząc czoło.
Dziewczyna nie miała już ochoty na dalsze dyskusje. Po prostu zamknęła oczy i za wszelką cenę próbowała przywołać obaz Rona, aby choć na chwilę zagłuszyć swoje uczucia.
- Malfoy, jeżeli trzeci raz będę musiała myśleć, że nie żyjesz, to cię zabiję. Rozumiesz? - mruknęła niewyraźnie, znów zapadając w sen.
Draco w odpowiedzi zaśmiał się tylko cicho. Spojrzał na jej wątłe ciało i nagle zapragnął znów mocno ją do siebie przytulić, żeby chociaż na chwilę poczuć przy sobie jej ciepło. A może chodziło mu po prostu o ciepło drugiego człowieka? Czy gdyby leżała tu teraz Astoria, też odczuwałby taką chęć? Odgonił od siebie te myśli jak najdalej i przykrył się szczelniej. Ciepło kołdry musiało mu tego poranka wystarczyć.
Szukała właśnie jakiegoś ciekawego przepisu w magocznej ksiązce kucharskiej, gdy rozległo się donośne pukanie do drzwi. Serce podskoczyło jej na ten dźwięk do gardła, natychmiast przypomniała sobie o horrorze poprzedniej nocy. Ale przecież teraz był środek dni.
- Nikt nie przychodzi przecież z morderczymi zamiarami o trzynastej, Hermiono – zganiła się w myślach i odetchnęła głęboko. Wyjrzała przez wizjer i z ulgą zobaczyła twarz Zabiniego. Pospiesznie otworzyła drzwi i wpuściła go do środka.
- Jak on się czuje? - zapytał chłopak na wstępie.
- Jest chyba lepiej. Nawet zaczęły trzymać się go już żarty – mruknęła wywracając oczami.
- A wymyślił już, co zrobi z tymi dwoma i jednym trupem? Nadal zamieszkują przecież jego lochy.
Rozdział nie przejrzany pod kątem błędów, ale zrobię to jak najszybciej w ciągu kilku dni, bo na razie nie mam zupełnie czasu.
~Mary!
________________________________________________________________
Obudził go ostry ból w boku. Syknał cicho i próbował delikatnie się przekręcić, ale uniemożliwiała mu to wtulona w niego Astoria. W odruchowym geście pogłaskał ją po głowie i pierwszym co w tej całej sytuacji mu nie pasowało, to struktura jej włosów. Zamiast aksamitnych, gładkich pasm, jego dłoń trafiła na splątane loki. Z zaskoczeniem spojrzał w bok i zobaczył przytuloną do niego Hermionę. Wspomnienia z poprzedniej nocy przeleciały przez jego mózg w przyspieszonym tempie. Śmierciożercy, nóż, krew, ból... Hermiona, która siedziała przy jego łóżku. A teraz leżała tuż przy nim w jego łóżku. Czuł na sobie ciepło jej ciała, a gorący oddech muskał jego tors. Pogłaskał ją o włosach jeszcze raz, choć nawet nie wiedział, dlaczego to zrobił. Tak miło było czuć je pod palcami. Zamknął oczy i przez chwilę rozkoszował się uczuciem, że są o dwa lata młodsi i leżą w jego dormitorium w Hogwarcie. A potem uświadomił sobie, jak bardzo jest to bezsensowne. Tame czasy minęły. Trwa wojna. Nigdzie nie jest bezpiecznie i życie ich obojga wisi na włosku. Nie są już tymi samymi ludźmi, którymi byli wtedy.
Dziewczyna bardzo delikatnie uniosła głowę i ziewnęła. A potem na chwilę znieruchomiała. Odwróciła się i utkwiła w Draconie zlęknione spojrzenie. Potem bardzo powoli odsunęła się od niego na bezpieczną odległość, a jemu nagle zrobiło się przeraźliwie zimno.
- Jak się czujesz? - zapytała po chwili, czujnie mu się przyglądając.
- Chyba dobrze – odpowiedział, choć ból w boku doskwierał mu coraz bardziej. - Wstajesz już?
- Tak, myślę, że mam dużo pracy na dzisiaj – odpowiedziała, zawstydzona spuszczając wzrok. - Ale ty powinnieneś dzisiaj leżeć.
- Nie musisz nic robić, nie ma Astorii, pamiętasz?
Dziewczyna w odpowiedzi tylko znów opadła na poduszkę. Ta noc była dla niej straszna i nadal czuła się tak okropnie zmęczona... Nie chciała ruszać się z tego łóżka. Jeszcze nie teraz... A najlepiej nigdy. Gdy nie mogła spać i leżała słuchając spokojnego oddechu Dracona, uświadomiła sobie coś bardzo istotnego. Nie potrafiła go nienawidzić. Nie potrafiła nawet być obojętna. Kiedy prawie straciła go po raz drugi, uświadomiła sobie, że choć minęły lata, nie minęło jej uczucie. Nie gdy znów myślała, że jest martwy... Mogła to ukrywać, mogła się tego wypierać, mogła kłócić się sama ze sobą godzinami, ale nie potrafiła przekonać sama siebie, że skończyła się jej miłość. A może po prostu tak już jest? Może gdy raz sie kogoś pokocha, to ta miłość nigdy nie minie? Mimo tylu złych rzeczy, które kiedykolwiek jej wyrządził. Mimo wszystkich łez, mimo cierpienia i bólu. To głęboko ukryte uczucie pojawiło się w niej, gdy widziała go zakrawawionego na posadzce. Za nic w świecie nie chciała stracić go znowu. Nie, kiedy wrócił do jej życia. Ale to tyle. On ma Astorię, kocha kogoś, zapewne jest szczęśliwy. Ustalili przecież, że ich uczucie się skończyło... Tak będzie lepiej. Oboje ułożyli sobie życie i ona powinna się tego trzymać.
- Może chciałbyś zjeść dzisiaj coś szczególnego? - zapytała w końcu, siląc się na uśmiech.
- Dzisiaj nie chciałbym po prostu być sam – szepnął i zamknął oczy.
- Draco... - zaczęła dziewczyna dokładnie dobierając słowa. - Co my robimy? Nie mogę tak po prostu spać w twoim łóżku pod nieobecność Astorii. Nie możesz tak po prostu wracać do mojego życia w ten sposób. Nie po tym wszystkim. Ja nie wiem, czy...
- Zamknij się, Granger i po prostu leż – przerwał jej marszcząc czoło.
Dziewczyna nie miała już ochoty na dalsze dyskusje. Po prostu zamknęła oczy i za wszelką cenę próbowała przywołać obaz Rona, aby choć na chwilę zagłuszyć swoje uczucia.
- Malfoy, jeżeli trzeci raz będę musiała myśleć, że nie żyjesz, to cię zabiję. Rozumiesz? - mruknęła niewyraźnie, znów zapadając w sen.
Draco w odpowiedzi zaśmiał się tylko cicho. Spojrzał na jej wątłe ciało i nagle zapragnął znów mocno ją do siebie przytulić, żeby chociaż na chwilę poczuć przy sobie jej ciepło. A może chodziło mu po prostu o ciepło drugiego człowieka? Czy gdyby leżała tu teraz Astoria, też odczuwałby taką chęć? Odgonił od siebie te myśli jak najdalej i przykrył się szczelniej. Ciepło kołdry musiało mu tego poranka wystarczyć.
Szukała właśnie jakiegoś ciekawego przepisu w magocznej ksiązce kucharskiej, gdy rozległo się donośne pukanie do drzwi. Serce podskoczyło jej na ten dźwięk do gardła, natychmiast przypomniała sobie o horrorze poprzedniej nocy. Ale przecież teraz był środek dni.
- Nikt nie przychodzi przecież z morderczymi zamiarami o trzynastej, Hermiono – zganiła się w myślach i odetchnęła głęboko. Wyjrzała przez wizjer i z ulgą zobaczyła twarz Zabiniego. Pospiesznie otworzyła drzwi i wpuściła go do środka.
- Jak on się czuje? - zapytał chłopak na wstępie.
- Jest chyba lepiej. Nawet zaczęły trzymać się go już żarty – mruknęła wywracając oczami.
- A wymyślił już, co zrobi z tymi dwoma i jednym trupem? Nadal zamieszkują przecież jego lochy.
Hermiona jakby zupełnie o tym
zapomniała i uświadomienie sobie że tak niedaleko niej są
mężczyźni, którzy chcieli ją zabić i zaatakowali Dracona
przyprawiło ją o mdłości. Wolała na razie o tym nie myśleć i
nie poinformowała też o tym Malfoy'a. Na szczęście sam z siebie
też o nich nie pytał. Może uznał, że problemem zajął się
Zabini?
- Nie... Nie rozmawialiśmy o tym jeszcze i szczerze mówiąc... Nie wiem jak zaczać tamet – wyjąkałą i spóściła wzrok.
- Zajmę się tym potem – westchnął Zabini. - Teraz mam na głowie coś o wiele ważniejszego i potrzebuję twojej pomocy, Hermiono.
- Mojej? - zapytała z wyraźną nutą zaskoczenia.
- Tak, Granger, twojej i tylko twojej. Będzie potrzebne ci pióro.
Wysoki, postawny mężczyzna opierał się o ceglaną ścianę obskunego budynku. Bardzo uważnie obserwował ciemną, brudną ulicę. Pierwszy raz zapuścił się w to miejsce i zaczynał żałować. Był w najgorszej dzielnicy miasta. Dzielnicy wyrzutków, przestępców i szlam. Chodnik i ulicę pokrywały warstwy śmieci i truchła ptaków oraz szczurów. Zawsząd unosił się zapach zgnilizny. Przybysz marszczył co chwilę nos, próbując zrobić cokolwiek, by pozbyć się tego mdlącego zapachu. Szare, obdrapane budynki nosiły po pobie ślady walki. Na niektórych ścianach dostrzec można było ślady krwi. Ale nie była to sprawka śmierciożerców i mężczyzna dobrze o tym wiedział. Oni się tutaj nie zapuszczali, omijali to miejsce z daleka. Więc te podłe kreatury musiały wyżynać się same...
Ta ulica zdecydowanie nie należała do ruchliwych. Była wyjątkowo wąska i ciemna, z mnóstwem odchodzących od niej uliczek prowadzących do nikąd. Wprost idealne miejsce do szemranych interesów i rozpłynięcia się we mgle.
Powoli zaczynał się już niecierpliwić. Jeżeli ktoś podał mu fałszywą informację, to słono za to zapłaci. Nie zamierzał stać w tej cholernej, szczurzej dzielnicy na darmo. W grubej, czarnej bluzie z kapturem było mu okropnie gorąco, ale zapewniała mu potrzebną anonimowość. Stał wściekły i już w umyśle planował zemstę na tym kretynie, który wprowadził go w błąd, gdy nagle na początku ulicy pojawił się chudy, przygarbiony mężczyzna. To musiał być on, o tej porze nikt normalny nie włóczył się tędy samotnie. Przestał mieć jakiekolwiek wątpliwości, gdy postać zatrzymała się zaraz przed nim.
- Witaj, Rollins – powiedział mężczyzna cicho.
- Witaj – odpowiedział czarodziej i ściągnął z głowy kaptur.
Reakcja przybysza była natychmiastowa. Wyjął różdżkę i wymierzył nią w czarnoskórego chłopaka.
- Czego chcesz, Blaise? - warknął.
- Przychodzę w pokoju – odpowiedział chłopak i uniósł ręce pokazując, że jest bezpronny.
- Nie wiem, co to za podstęp, ale żywego mnie nie dostaniecie! Więc lepiej powiedz od razu czego chcesz i sąkd wiedziałeś, że mam tu umówione spotkanie.
- Spokojnie. Przyszedłem sam i w dodatku nieuzbrojony. Nie chcę walczyć, chcę porozmawiać.
Stał nieruchomo, majac nadzieję, że czarodziej opuści zaraz różdżkę, ale nic takiego się nie stało. Cholera, czemu nie przemyślał tego lepiej? Powinien opracować sobie cały monolog o swoich motywach, a tak naprawdę nie miał nic. I jak na złość nic sensownego nie przychodziło mu teraz do głowy. Miał tylko swoją małą tajną broń ukrytą w kieszeni bluzy.
- Mam coś dla ciebie, muszę tylko po to sięgnąć. To bardzo ważne i dotyczy Hermiony Granger. Mam dla ciebie list od niej.
Mężczyzna zwarszczył czoło i nie spuszaczjąc wzroku z Zabiniego, kiwnął powoli głową.
- Żadnych gwałtownych ruchów – mruknął tylko w odpowiedzi.
Blaise bardzo powoli opuścił prawą rękę i skierował ją w stronę kieszeni. Odetchnął z ulgą gdy pod palcami wyczuł papier. Wyciągnął go w stronę mężczyzny.
- Accio list – mruknął czarodziej i były ślizgon poczuł jak kartka umyka mu z dłoni.
Jego wzrok szybko prześlizgiwał się po starannym, dziewczęcym piśmie.
- Nie... Nie rozmawialiśmy o tym jeszcze i szczerze mówiąc... Nie wiem jak zaczać tamet – wyjąkałą i spóściła wzrok.
- Zajmę się tym potem – westchnął Zabini. - Teraz mam na głowie coś o wiele ważniejszego i potrzebuję twojej pomocy, Hermiono.
- Mojej? - zapytała z wyraźną nutą zaskoczenia.
- Tak, Granger, twojej i tylko twojej. Będzie potrzebne ci pióro.
Wysoki, postawny mężczyzna opierał się o ceglaną ścianę obskunego budynku. Bardzo uważnie obserwował ciemną, brudną ulicę. Pierwszy raz zapuścił się w to miejsce i zaczynał żałować. Był w najgorszej dzielnicy miasta. Dzielnicy wyrzutków, przestępców i szlam. Chodnik i ulicę pokrywały warstwy śmieci i truchła ptaków oraz szczurów. Zawsząd unosił się zapach zgnilizny. Przybysz marszczył co chwilę nos, próbując zrobić cokolwiek, by pozbyć się tego mdlącego zapachu. Szare, obdrapane budynki nosiły po pobie ślady walki. Na niektórych ścianach dostrzec można było ślady krwi. Ale nie była to sprawka śmierciożerców i mężczyzna dobrze o tym wiedział. Oni się tutaj nie zapuszczali, omijali to miejsce z daleka. Więc te podłe kreatury musiały wyżynać się same...
Ta ulica zdecydowanie nie należała do ruchliwych. Była wyjątkowo wąska i ciemna, z mnóstwem odchodzących od niej uliczek prowadzących do nikąd. Wprost idealne miejsce do szemranych interesów i rozpłynięcia się we mgle.
Powoli zaczynał się już niecierpliwić. Jeżeli ktoś podał mu fałszywą informację, to słono za to zapłaci. Nie zamierzał stać w tej cholernej, szczurzej dzielnicy na darmo. W grubej, czarnej bluzie z kapturem było mu okropnie gorąco, ale zapewniała mu potrzebną anonimowość. Stał wściekły i już w umyśle planował zemstę na tym kretynie, który wprowadził go w błąd, gdy nagle na początku ulicy pojawił się chudy, przygarbiony mężczyzna. To musiał być on, o tej porze nikt normalny nie włóczył się tędy samotnie. Przestał mieć jakiekolwiek wątpliwości, gdy postać zatrzymała się zaraz przed nim.
- Witaj, Rollins – powiedział mężczyzna cicho.
- Witaj – odpowiedział czarodziej i ściągnął z głowy kaptur.
Reakcja przybysza była natychmiastowa. Wyjął różdżkę i wymierzył nią w czarnoskórego chłopaka.
- Czego chcesz, Blaise? - warknął.
- Przychodzę w pokoju – odpowiedział chłopak i uniósł ręce pokazując, że jest bezpronny.
- Nie wiem, co to za podstęp, ale żywego mnie nie dostaniecie! Więc lepiej powiedz od razu czego chcesz i sąkd wiedziałeś, że mam tu umówione spotkanie.
- Spokojnie. Przyszedłem sam i w dodatku nieuzbrojony. Nie chcę walczyć, chcę porozmawiać.
Stał nieruchomo, majac nadzieję, że czarodziej opuści zaraz różdżkę, ale nic takiego się nie stało. Cholera, czemu nie przemyślał tego lepiej? Powinien opracować sobie cały monolog o swoich motywach, a tak naprawdę nie miał nic. I jak na złość nic sensownego nie przychodziło mu teraz do głowy. Miał tylko swoją małą tajną broń ukrytą w kieszeni bluzy.
- Mam coś dla ciebie, muszę tylko po to sięgnąć. To bardzo ważne i dotyczy Hermiony Granger. Mam dla ciebie list od niej.
Mężczyzna zwarszczył czoło i nie spuszaczjąc wzroku z Zabiniego, kiwnął powoli głową.
- Żadnych gwałtownych ruchów – mruknął tylko w odpowiedzi.
Blaise bardzo powoli opuścił prawą rękę i skierował ją w stronę kieszeni. Odetchnął z ulgą gdy pod palcami wyczuł papier. Wyciągnął go w stronę mężczyzny.
- Accio list – mruknął czarodziej i były ślizgon poczuł jak kartka umyka mu z dłoni.
Jego wzrok szybko prześlizgiwał się po starannym, dziewczęcym piśmie.
Drogi Remusie,
Nie jestem do końca
wtajemniczona w to, czego chce od ciebie Blaise, ale wiem, że jest w
tym szczery. Można mu zaufać, jest tu moim przyjacielem i nie ma
złych intencji. Aby udowodnić Ci, że to ja jestem autorką tego
listu, chcę napisać Ci, że podczas ostatniej kolacji na której
byłam obecna, jedliśmy ciasto, które Molly pierwszy raz o dawna
zrobiła, bo świętowaliśmy urodziny Kingsley'a. To takie miłe
wspomnienie, które utrwaliło mi się w pamięci i mam nadzieję, że
ty również je pamiętasz.
Bardzo za wami wszystkimi
tęsknię i tak bardzo chciałabym się już z wami zobaczyć.
Traktują mnie tu dobrze i niczego mi nie brakuje. Nie musicie się
martwić o moje życie, jestem im najwodoczniej potrzebna. Nie róbcie
niczego głupiego. Uściskaj ode mnie rodziców, Ginny Harry'ego i
Rona.
Wasza Hermiona.
- To zdecydowanie jej pismo
– mruknął mężczyzna. - Czego chcesz, Blaise?
W końcu opuścił różdżkę i Zabini mógł poczuć się swobodniej.
- Potrzebuję spotkania z Dumbledorem. Jednego, krótkiego. Może być was ilu chcecie, ale tylko zaufane osoby. Ciebie było łatwiej wyśledzić niż jego, więc muszę w tej sprawie rozmawiać z tobą.
- W jakiej sprawie ma się odbyć to spotkanie? - Luin nie wyglądał na do końca przekonanego.
- Tutaj nie jest bezpiecznie o tym rozmawiać. Po prostu zaufaj mi i Hermionie.
W końcu opuścił różdżkę i Zabini mógł poczuć się swobodniej.
- Potrzebuję spotkania z Dumbledorem. Jednego, krótkiego. Może być was ilu chcecie, ale tylko zaufane osoby. Ciebie było łatwiej wyśledzić niż jego, więc muszę w tej sprawie rozmawiać z tobą.
- W jakiej sprawie ma się odbyć to spotkanie? - Luin nie wyglądał na do końca przekonanego.
- Tutaj nie jest bezpiecznie o tym rozmawiać. Po prostu zaufaj mi i Hermionie.
Hermiona od jakiegoś czasu
zastanawiała się, czy aby na pewno postępiła słusznie. Ufała
Zabiniemu i bardzo wierzyła w jego dobre intencje, ale po tych dwóch
latach już nie była pewna, kto jest jej przyjacielem, a kto
wrogiem. Mimo wszystko postanowiła zaryzykować i napisać ten
krótki list do Remusa. Czasem przecież warto uwierzyć w ludzi i
ich skrywane dobro.
Krew. Pełno krwi. Na niej, na jej ubraniach, na podłodze. A wokół niej same trupy. Każdy z nich ze zmasakrowaną, zalaną krwią twarzą. Patrzyła na to z paniką rosnącą w sercu i mdłościami. Robiło jej się gorąco i słabo, więc postanowiła zamknąć na chwilę oczy i poczekać, aż to zniknie. Aż te wszystkie zastygłe w przerażeniu twarze odejdą. Ale nic takiego się nie stało. Gdy je otworzyła, wciąż widziała masę nieznanych jej trupów. Świat zawirował wokół niej niebezpiecznie, gdy wśród nich dostrzegła rudą czuprynę.
- Ron – szepnęła prawie bezdźwięcznie i podbiegła do młodzieńca.
Lekko otwarte usta ukazywały luki po powybijanych zębach. Na całej twarzy miał zastygłą krew, a jego oczy patrzyły na nią pusto. Mimo wszystko Hermiona miała wrażenie, że patrzy dokłądnie na nią. Złapała go za rękę i zaczęła szlochać.
- Kochałem cię – szepnął nagle, a ona podskoczyła i wrzasnęła.
Krew. Pełno krwi. Na niej, na jej ubraniach, na podłodze. A wokół niej same trupy. Każdy z nich ze zmasakrowaną, zalaną krwią twarzą. Patrzyła na to z paniką rosnącą w sercu i mdłościami. Robiło jej się gorąco i słabo, więc postanowiła zamknąć na chwilę oczy i poczekać, aż to zniknie. Aż te wszystkie zastygłe w przerażeniu twarze odejdą. Ale nic takiego się nie stało. Gdy je otworzyła, wciąż widziała masę nieznanych jej trupów. Świat zawirował wokół niej niebezpiecznie, gdy wśród nich dostrzegła rudą czuprynę.
- Ron – szepnęła prawie bezdźwięcznie i podbiegła do młodzieńca.
Lekko otwarte usta ukazywały luki po powybijanych zębach. Na całej twarzy miał zastygłą krew, a jego oczy patrzyły na nią pusto. Mimo wszystko Hermiona miała wrażenie, że patrzy dokłądnie na nią. Złapała go za rękę i zaczęła szlochać.
- Kochałem cię – szepnął nagle, a ona podskoczyła i wrzasnęła.
Pragnęła po prostu uciec
stamtąd jak najprędzej. Rozejrzała się zdezorientowana po
ogromnej sali pełnej trupów i w końcu zauważyła wąski, ciemny
korytarz. Wbiegła w niego bez wahania i nawet nie zamierzałą sie
za siebie oglądać. Po chwili wyczerpujacego sprintu potknęła się
o coś i poczuła jak bezwładnie leci na ziemię. Spotkanie
marmurową z posadzką okazało się bolasne.
- Ufałam ci – usłyszała za sobą słaby szept Ginny i jej ciało przeszedł dreszcz.
Odwróciła się niepewnie, z sercem bojącym jak szalone. Zobaczyła ją od razu, z jej ciała wydobywał się pulsujący blask. Miała na sobie białą sukienkę prawie całowini przesiąkniętą krwią. Jej włosy były zlepione ciemną, lepką substancją, a on niej całej bił metaliczny zapach. Tylko umazana twarz była jakby nietknięta. Po chwili Hermiona z przerażeniem dostrzegła, że dziewczyna nie ma prawej dłoni. Kikut był poszarpany i można było zobaczyć kawałki ściegien i kości. Chyba jeszcze nigdy wcześniej przerażonej dziewczynie nie udało się tak szybko podnieść z ziemi. Rzuciła się pędem przez korytarz ile sił w nogach. Poświata bijąca od Ginny oświetlała delikatnie przestrzeń. Hermiona wolala jednak, żeby w ogóle jej nie było, ciemność była o wiele lepsza od tego, co widziała wokół siebie. Na posadzce co kilka matró leżały trupy... Nie, oni musili być wciąż żywi, szeptali coś do niej niewyraźnie. Ich głosy słyszała w swoim umyśle. Widziała opartego o ścianę Harry'ego z twarzą zastyglą w przerażeniu, swoich rodziców, którzy pozbawieni byli rąk, odciętą od reszty ciała głowę Mary.
- Kochałem cię – słyszałą w uszach głos Rona.
- Ufałam ci – szeptała Ginny.
- Potrzebowałem cię – dźwięczał głos Harry'ego.
- Byłaś okropną córką – ułyszała pełen wyrzutu głos matki.
Głosy mieszały się ze sobą, aż w końcu nie była w stanie odróżnić ich już od siebie. Zaczynały się nawzajem przekrzykiwać w jej umyśle. A ona wciaż nie przestawała biec. Chciała jak najdalej uciec od tego miejsca. Aż wreszcie zobaczyła ścianę... A pod nią jeszcze jednego trupa. To koniec – pomyślała. Rozpoznała go od raz gdy tylko zobaczyła jego platynowe włosy. Jej potrzaskane serce zabolało jeszcze bardziej. Wycieńczona upadła koło niego na kolana. Głowę miał wykręconą pod nienaturalnym kątem, twarz zwróconą w stronę ściany. Nie miał na sobie krwi, jego ubranie było jak zwykle nienaganne. Dotknęła jego piersi chcąc wyczuć serce, ale nie poczuła choćby najmniejszego bicia. Drżącą ręką dotknęła jego policzka, ale był zupełnie zimny. W tym momencie jego głowa zaczęła bardzo wolno odwracać się w jej stronę. Zastygła w przerażeniu, nie mogąc wykonać najmniejszego ruchu. Słyszała jak jego kości przeszkakują z nieprzyjemnym dla ucha dźwiękiem. Wreszcie spojrzał na nią pustymi oczami. Jego sine usta lekko się rozchyliły.
- Żałuję, że kiedyklwiek cię poznałem, szlamo – szepnął. - Odwróć się.
Natychmiast wykonała jego żądanie i krzyknęła. Kroczyli powoli w jej stronę. Wszyscy... Ron, Ginny, Harry, jej rodzice, Mary, Blaise.
- Odejdźcie! - wrzasnęła przerażonym głosem. - Nic wam nie zrobiłam!
Nagle poczuła jak lodowata dłoń Dracona zaciska się boleśnie na jej nadgarstku. Nie była w stanie się ruszyć z przerażenia. Mogła tylko krzyczeć i patrzeć jak postacie zbliżają się do niej...
Obudziła się pełna przerażenia i zlana potem. Długo zajęło jej, zanim do końca doszło do niej, że to był tylko koszmar. Jej serce nadal biło jak szalone i gdy tylko zamykała oczy, znów widziała zakrwawionych przyjaciół. Martwych... Przez kilka minut przewracała się z boku na bok. Przebudzenie nie dało jej wielkiej ulgi. Z jej oczu wciąż płynęły łzy. Wreszcie podjęła decyzję, która wiele ją kosztowała. Bardzo powoli wstała z łóżka i odkleiła od spoconego ciała ubrania. Wyszła po cichu z pokoju i ruszyła w stronę schodów. Serce nadal się nie uspokoiło, wydawało jej się, że w każdym ciemnym kącie czają się na nią upiory. Poczuła ukłócie strachu, gdy stopień zatrzeszczał pod jej ciężarem. Chciała jak najszybciej znaleźć sie już na górze. Droga dłużyła się jej niemiłosiernie i poczuła ogromną ulgę, gdy wreszcie staneła przed pokojem Dracona. Zawahała sie przez chwilę, ale jednak nacisnęła klamkę. Podeszła niepewnie do łóżka i stała przy nim przez chwilę.
- Granger? Coś się stało? - usłyszała w ciemności głos mężczyzny.
- Czy mogę dziś tu spać? - zapytała w odpowiedzi drżącym głosem.
Malfoy odsunął się tylko robiąc jej miejsce.
- Kładź się – powiedział po chwili, gdy nie wykonała żadnego ruchu.
Skorzystała z tego natychmiast. Położyła się obok niego, a on przysunął ją do siebie i objął ramieniem. Leżać wtulona w jego pierś i czując jego ciepło miała poewność, że nie dopadną ją już żadne demony.
- Ufałam ci – usłyszała za sobą słaby szept Ginny i jej ciało przeszedł dreszcz.
Odwróciła się niepewnie, z sercem bojącym jak szalone. Zobaczyła ją od razu, z jej ciała wydobywał się pulsujący blask. Miała na sobie białą sukienkę prawie całowini przesiąkniętą krwią. Jej włosy były zlepione ciemną, lepką substancją, a on niej całej bił metaliczny zapach. Tylko umazana twarz była jakby nietknięta. Po chwili Hermiona z przerażeniem dostrzegła, że dziewczyna nie ma prawej dłoni. Kikut był poszarpany i można było zobaczyć kawałki ściegien i kości. Chyba jeszcze nigdy wcześniej przerażonej dziewczynie nie udało się tak szybko podnieść z ziemi. Rzuciła się pędem przez korytarz ile sił w nogach. Poświata bijąca od Ginny oświetlała delikatnie przestrzeń. Hermiona wolala jednak, żeby w ogóle jej nie było, ciemność była o wiele lepsza od tego, co widziała wokół siebie. Na posadzce co kilka matró leżały trupy... Nie, oni musili być wciąż żywi, szeptali coś do niej niewyraźnie. Ich głosy słyszała w swoim umyśle. Widziała opartego o ścianę Harry'ego z twarzą zastyglą w przerażeniu, swoich rodziców, którzy pozbawieni byli rąk, odciętą od reszty ciała głowę Mary.
- Kochałem cię – słyszałą w uszach głos Rona.
- Ufałam ci – szeptała Ginny.
- Potrzebowałem cię – dźwięczał głos Harry'ego.
- Byłaś okropną córką – ułyszała pełen wyrzutu głos matki.
Głosy mieszały się ze sobą, aż w końcu nie była w stanie odróżnić ich już od siebie. Zaczynały się nawzajem przekrzykiwać w jej umyśle. A ona wciaż nie przestawała biec. Chciała jak najdalej uciec od tego miejsca. Aż wreszcie zobaczyła ścianę... A pod nią jeszcze jednego trupa. To koniec – pomyślała. Rozpoznała go od raz gdy tylko zobaczyła jego platynowe włosy. Jej potrzaskane serce zabolało jeszcze bardziej. Wycieńczona upadła koło niego na kolana. Głowę miał wykręconą pod nienaturalnym kątem, twarz zwróconą w stronę ściany. Nie miał na sobie krwi, jego ubranie było jak zwykle nienaganne. Dotknęła jego piersi chcąc wyczuć serce, ale nie poczuła choćby najmniejszego bicia. Drżącą ręką dotknęła jego policzka, ale był zupełnie zimny. W tym momencie jego głowa zaczęła bardzo wolno odwracać się w jej stronę. Zastygła w przerażeniu, nie mogąc wykonać najmniejszego ruchu. Słyszała jak jego kości przeszkakują z nieprzyjemnym dla ucha dźwiękiem. Wreszcie spojrzał na nią pustymi oczami. Jego sine usta lekko się rozchyliły.
- Żałuję, że kiedyklwiek cię poznałem, szlamo – szepnął. - Odwróć się.
Natychmiast wykonała jego żądanie i krzyknęła. Kroczyli powoli w jej stronę. Wszyscy... Ron, Ginny, Harry, jej rodzice, Mary, Blaise.
- Odejdźcie! - wrzasnęła przerażonym głosem. - Nic wam nie zrobiłam!
Nagle poczuła jak lodowata dłoń Dracona zaciska się boleśnie na jej nadgarstku. Nie była w stanie się ruszyć z przerażenia. Mogła tylko krzyczeć i patrzeć jak postacie zbliżają się do niej...
Obudziła się pełna przerażenia i zlana potem. Długo zajęło jej, zanim do końca doszło do niej, że to był tylko koszmar. Jej serce nadal biło jak szalone i gdy tylko zamykała oczy, znów widziała zakrwawionych przyjaciół. Martwych... Przez kilka minut przewracała się z boku na bok. Przebudzenie nie dało jej wielkiej ulgi. Z jej oczu wciąż płynęły łzy. Wreszcie podjęła decyzję, która wiele ją kosztowała. Bardzo powoli wstała z łóżka i odkleiła od spoconego ciała ubrania. Wyszła po cichu z pokoju i ruszyła w stronę schodów. Serce nadal się nie uspokoiło, wydawało jej się, że w każdym ciemnym kącie czają się na nią upiory. Poczuła ukłócie strachu, gdy stopień zatrzeszczał pod jej ciężarem. Chciała jak najszybciej znaleźć sie już na górze. Droga dłużyła się jej niemiłosiernie i poczuła ogromną ulgę, gdy wreszcie staneła przed pokojem Dracona. Zawahała sie przez chwilę, ale jednak nacisnęła klamkę. Podeszła niepewnie do łóżka i stała przy nim przez chwilę.
- Granger? Coś się stało? - usłyszała w ciemności głos mężczyzny.
- Czy mogę dziś tu spać? - zapytała w odpowiedzi drżącym głosem.
Malfoy odsunął się tylko robiąc jej miejsce.
- Kładź się – powiedział po chwili, gdy nie wykonała żadnego ruchu.
Skorzystała z tego natychmiast. Położyła się obok niego, a on przysunął ją do siebie i objął ramieniem. Leżać wtulona w jego pierś i czując jego ciepło miała poewność, że nie dopadną ją już żadne demony.