sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział 16 - Przebudzenie.

10 komentarzy:
      Pierwszym co poczuła zaraz po przebudzeniu był intensywny zapach świeżo parzonej kawy. Zachęcona nim otworzyła zapuchnięte oczy i spojrzała na stolik obok wielkiego łoża. Kawa i jajecznica. To zapewne Draco zlecił skrzatowi przygotowanie jej śniadania. Była głodna jak wilk, a świadomość, że nie musi sama tego przyrządzać tylko dodała jej jeszcze trochę apetytu.
    - Jedz, bo wystygnie – Draco Malfoy stanął w drzwiach w samych bokserkach i z potarganymi włosami.
Całą siłą woli Hermiona oderwała od niego wzrok i przeniosła go na jedzenie.
    - Nie trzeba było fatygować Diabełka, sama mogłam to zrobić – mruknęła w odpowiedzi, uśmiechając się delikatnie.
    - Ja to usmażyłem, Granger.
Spojrzała na niego zaskoczona.
    - Wielki pan Malfoy umie obsługiwać patelnie? Nie poparzyłeś sobie swoich arystokratycznych, delikatnych dłoni? - zapytała z nieskrywaną złośliwością.
      Obdarzył ją chłodnym spojrzeniem, przeszedł przez pokój i położył się koło niej na łóżku. W jego zapachu było coś pociągającego. Nie wyczuła perfum, tylko zapach jego ciała, zapach domu. Zapragnęła wtulić się w jego ramiona, zatopić w tym zapachu i spędzić tak resztę dnia. Przez chwilę nawet była tego bliska, ale uświadomiła sobie, że to może działać tylko w nocy. Kiedy wokół nich panuje ciemność i intymna atmosfera, a myśli są inne, śmielsze. W dzień to byłoby coś nienaturalnego, krępującego. Usiadła na łóżku spuszczając nogi na podłogę i spojrzała znów na jedzenie.
    - Nie zastanawiaj się, tylko jedz. Przecież cię nie otruję – mruknął i zmierzwił swoje włosy powolnym, leniwym ruchem.
      Pochłonęła wszystko bez namysłu, choć w niedoprawionym jedzeniu dało się wyczuć, że Draco nie radzi sobie w kuchni. To sprawiło, że jeszcze bardziej doceniła ten gest.
Potem siedzieli chwilę w milczeniu. Dziewczyna czuła na sobie uporczywe spojrzenie Malfoy'a. Przyglądał jej się intensywnie, ale nie mówił nic. Wreszcie chrząknął.
    - Co się stało wczoraj w nocy, Granger? - zapytał cicho, jakby nie był pewien czy w ogóle powinni rozmawiać o tym co dzieje się nocami.
      I wtedy to wszystko do niej wróciło. Przerażenie, krew i szepty w jej głowie. Poczuła, że robi jej się słabo na samo wspomnienie. Łzy mimowolnie napłynęły jej do oczu. Nie była słabą osobą, już dawno przestała nią być, ale to było coś innego... Jak proroctwo, jakaś krwawa przepowiednia. Przecież widziała już raz zakrwawionego Malfoy'a, z które powoli uchodziło życie. A jeżeli następnego razu nie przeżyje? Jeżeli znów go straci? A Ginny? Harry? Ron? Rodzice? Jak długo uda im się żyć w ukryciu i ryzykować z każdym wyjściem na targ? Czy kiedyś Draco przyjdzie i poinformuje ją sucho o ich śmierci? A może pokażą jej ich zmasakrowane ciała, jako znak okrutnego triumfu? Mogła stawić czoła brutalności, poniżaniu, uzbrojonym śmierciożercom, ale nie była w stanie wygrać ze swoimi lękami.
    - Ja... Miałam po prostu koszmar – wyjąkała.
 Draco przysunął się do niej nieznacznie i oparł na łokciach.
    - I co w nim było, Granger?
      Obrazy same do niej wracały, choć wcale nie chciała ich widzieć. Krew. Pełno krwi. I wszystkie martwe osoby, kroczące powoli w jej kierunku. Zaciskające niewidzialną obrożę na jej gardle, odcinające dopływ powietrza. Ich przejmujące szepty wzbudzające panikę i dreszcze. Powykręcane bólem twarze... Od tego wszystkiego zakręciło jej się w głowie.
    - Krew – powiedziała w końcu po długiej chwili ciszy. - I trupy. Otaczały mnie, obwiniały. Byli tam wszyscy moi przyjaciele, rodzina. Byłeś tam też ty.
Łzy spływały szybko po jej policzkach. Całą siłą woli starała się nie zacząć szlochać. Co mogłoby być żałośniejsze? Jest dorosłą kobietą, nie małą dziewczynką. Koszmary nie powinny wzbudzać w niej takich emocji.
      Jednak gdy zmieszany Draco położył dłoń na jej ramieniu, nie wytrzymała. Jej ciało zatrzęsło się gwałtownie od płaczu. Chłopak zdecydował się wstać i przyciągnąć do siebie dziewczynę. Pozwolił by wtuliła się w niego całą sobą. Głaskał ją spokojnie po włosach.
    - Hej, Granger – powiedział najłagodniej jak umiał. - Przecież wszyscy jesteśmy żywi i mamy się dobrze.
    - Nie, moja mama jest chora. Żaden magomedyk nie chce jej przyjąć. Dostałam to w liście od Ginny – zaszlochała.
    - Czemu nie powiedziałaś? Zajmę się tym, a teraz spokojnie. Przecież nic się nie dzieje – mówił jak do małego dziecka.
      Po jego słowach wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Trzęsła się już mniej, atak paniki powoli mijał. Teraz szlochała już tylko cicho, próbując unormować oddech.
    - Nie musisz się niczego bać – mówił dalej, widząc, że jego słowa skutkują. - Jestem tutaj, a póki tak jest, nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić. A musisz wiedzieć, że nigdzie się nie wybieram i tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Będę tutaj, żeby cię chronić. Nieważne, czy będą to koszmary, śmierciożercy czy sam Voldemort.
      Oderwała się od niego na chwilę, żeby spojrzeć mu w oczy. Były czerwone i opuchnięte, lekko wilgotne, ale nie zbierały się w nich żadne nowe łzy.
    - To z twoich ust brzmi niedorzecznie – mruknęła tylko i spuściła wzrok.
    - Granger, spójrz na mnie i posłuchaj bardzo uważnie. Twoje bezpieczeństwo było moim priorytetem przez ostatnie dwa lata i nic się w tej sprawie nie zmieniło. Czuję się za ciebie odpowiedzialny, biorąc pod uwagę to wszystko, co było kiedyś między nami. I nie zostawię cię ot tak. Zrobiłem to już raz i nigdy nie żałowałem niczego bardziej, niż złamania ci serca.
Odsunęła się od niego powoli i otarła policzki.
    - Dziękuję – powiedziała tylko z bladym uśmiechem i wstała. Uznała, że ta sytuacja zmierza w bardzo dziwnym, zbym intymnym, jak na początek dnia kierunku. Im szybciej ją przerwie, tym lepiej oboje na tym wyjdą. Tak, to było w tym momencie najlepsze wyjście z możliwych. Wzięła talerz, kubek po kawie i sztućce, a potem zdecydowanym krokiem wyszła z pokoju nie odwracając się za siebie. Tak będzie lepiej, łatwiej.


      Ta myśl w głowie Blaise'a rodziła się od dawna. Ten cały system był chory, spaczony, rasistowski. Ktoś będzie musiał wreszcie to przerwać, a on miał na to zalążki planu. Teraz będzie musiał znaleźć kilka osób, którym będzie mógł zaufać, takich samych szaleńców jak on. Była jeszcze Mary, ale nie chciał jej w to wplątywać. Chociaż ona usilnie dawała mu do zrozumienia, że jest gotowa walczyć, on odsuwał ją od tego jak mógł. Musiał znaleźć sobie mocnego sojusznika w środku. Miał też nadzieję, że kiedy spotka się z Dumbledore'm i przedstawi mu swoją propozycje, pozyska do walki kolejnych czarodziejów. Przecież muszą się zgodzić, to ich jedyna szansa. Przecież nie mogą wiecznie żyć w ukryciu jak szczury. No i pozostaje jeszcze znalezienie sobie wspólnika, a na myśl przychodziła mu tylko jedna osoba. Draco Malfoy musiał się przecież zgodzić. Przecież dla niego też jedyną nadzieją na szczęście jest zniszczenie tego wszystkiego. Póki to trwa będzie mógł żyć obok Hermiony, ale nie z nią.
    - Co planujesz? - z zamyślenia wyrwał go głos Mary.
      Ostatnio większość wolnego czasu spędzała w jego posiadłości. Nott pił coraz częściej i stawał się agresywny. Blaise starał się przekonać ją, żeby zamieszkała tutaj, przecież w jego ogromnym, pustym domu znalazłoby się dla niej sporo miejsca, ale ona zawzięcie odmawiała. Bała się. Tak samo, jak obawiała się powrotów do własnego domu i mężczyzny, którego kocha.
    - Mary, daj sobie spokój. Masz zbyt wiele do stracenia – próbował zbyć ją jak najbardziej.
      Przerabiali tę rozmowę miliony razy. Za każdym razem próbowała poznać choć część jego planu i mu pomóc, ale on był nieugięty. Za bardzo się o nią martwił.
    - Muszę spotkać się z Draconem jeszcze dzisiaj – mruknął tylko. - Zostań tutaj, ja niedługo wrócę.
      Chciał od niej uciec jak najszybciej. Od jej pytań i intensywnych spojrzeń. A w dodatku czekała go trudna rozmowa z Dumbledore'm i musiał się do niej odpowiednio przygotować, a do tego potrzebował pomocy przyjaciela.
      Rozważał użycie kominka, ale uznał, że nie chce wpakować się tak bez ostrzeżenia do jego mieszkania. Teleportował się więc pod jego rezydencję. Przeszedł zdecydowanym krokiem przez całą tę zieleń otaczającą dom Dracona i mocno zapukał do drzwi. Nie musiał długo czekać. Otworzył mu sam gospodarz z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
    - Musimy porozmawiać – wypalił Balise bez większych wstępów.
      Draco kiwnął lekko głową i wpuścił przyjaciela do środka. Zaprowadził go od razu do salonu i rozsiadł się na fotelu.
    - Granger czyta u siebie, nie będzie nam przeszkadzać.
    - Draco, sprawa jest delikatna – Balaise nie był do końca pewien jak powinien zacząć tę rozmowę.
    - Po prostu powiedz – chłopak wywrócił oczami zniecierpliwiony.
    - Poprosiłem Dumbledore'a o spotkanie i czekam na jego odpowiedź – wydusił z siebie na jednym wydechu. - Draco, ja nie wiem, jaki dokładnie jest twój stosunek do tego wszystkiego, ale Anglia zmierza do zuepłnej destrukcji, a ja mam już dość patrzenia na to wszystko. Jeżeli trzeba będzie, to poniosę ofiarę, żeby pokazać innym, że powinni walczyć. Bo ja mam już dość, do cholery, życia w strachu.
    - Blaise, dobrze wiesz, że to szaleństwo – odpowiedział wypranym z emocji tonem.
    - Może i tak, ale jak myślisz, ile jeszcze uda ci się ukrywać tu Granger? Ile czasu minie, aż uznają, że jej obecność nic nowego nie wnosi i wyciągną ją na publiczną egzekucję? A ty będziesz musiał na to patrzeć, dobrze o tym wiesz. Nie będziesz mógł odwrócić wzroku, żeby nie nabrali podejrzeń. Kto wie, może każą ci ją torturować? Zabije ją Voldemort, to pewne, ale ile razy wcześniej rzucą na nią jakaś klątwę, ile razy zgwałcą? - mówił cicho, żeby mieć pewność, że Granger nie usłyszy ich z drugiego końca salonu. - A ja nie chcę już tak żyć, nie chcę martwić się o Ginny, o Mary, o moich bliskich. Ale nie poradzę sobie sam, nie jestem głupi. Potrzebuję sojusznika i Zakonu. Zaufanych ludzi. A ja wiem, że ty masz jakieś układy z Dumbeldorem. To przecież on nigdy nie podsyłał Zakonowi informacji o tobie, żeby Granger nie dowiedziała się, że żyjesz.
    - Jak ty to sobie niby wyobrażasz?
    - Najpierw do niego napisz i poproś o spotkanie jak najszybciej, tobie ufa, nie będzie bał się podstępu.
      Nastała chwila ciszy. Draco schował twarz w dłoniach i westchnął. Blaise nie chciał go popędzać, w końcu nie jest to łatwa decyzja.
    - Nie mówię, że się zgadzam na całe to szaleństwo, ale zgadzam się na spotkanie z Dumbledorem. Zawołam zaraz Granger, żeby przyniosła mi pergamin z gabinetu, a my przedyskutujemy treść listu – głos miał oficjalny, jakby zwracał się do interesanta, nie przyjaciela.                    


      Wszedł bardzo cicho do kuchni i spojrzał na dziewczynę stojącą przy blacie i krojącą mięso. Chyba chciała odwdzięczyć się za śniadanie, bo na stole leżały kawałki wołowiny, a z garnka unosił się zapach czegoś, co najprawdopodobniej było sosem. Czegoś takiego nie jadł już dawno. Zazwyczaj nie starała się jakoś szczególnie,a monotonia która zapanowała od wyjazdu Astorii robiła się nie do zniesienia. Przecież ile dni pod rząd można jeść drób?
    - Powinienem przynieść wino? - zapytał z nutką rozbawienia.
      Dziewczyna podskoczyła nieznacznie, najwidoczniej nie usłyszała, jak skradał sie do kuchni i do tej pory nie zdawała sobie sprawy z jego obecności.
    - Wino? Nie widzę takie potrzeby – odpowiedziała z uśmiechem.
    - Kolacja to trochę zbyt mało, żeby wkupić się w moje łaski – zaśmiał się i podszedł do niej.
    - A kto chciałby się w nie wkupywać? - zaśmiała się.
Stanął obok niej i przyjrzał się rozłożonym na stole składnikom.
    - Świętujemy coś dzisiaj? - zapytał patrząc podejrzliwie na wołowinę.
      Dziewczyna wbiła wzrok w blat. Zrobiła się nagle pochmurna i jakby zażenowana. Nie umiała ukrywać poczucia winy.
    - No? Co? - zapytał, a jego dobry nastrój jakby wyparował.
    - Ja... Ja nie chciałam, Draco, naprawdę. Kazałeś mi iść do swojego gabinetu po ten list, a ja... Ja znalazłam też inny. Nie szperałam w twoich rzeczach, przysięgam. Ja tylko... Sama nie wiem, czemu to przeczytałam, przepraszam.
    - Co przeczytałaś? - warknął, a mięśnie na jego twarzy napięły się niebezpiecznie.
      Czy naprawdę była tak wścibska, że nie mogła powstrzymać się od przegrzebania mu rzeczy, czy tak głupia, że mu się do tego przyznawała.
    - List. Do Dumbledore'a. Z prośbą o opisanie stanu mojej mamy ze wszystkimi objawami, bo chcesz skonsultować to z magomedykiem. Ja naprawdę to doceniam i ci za to dziękuję! - nadal patrzyła uparcie w blat i zrobiła się całą czerwona ze wstydu.
      Czyli znalazła tylko to... Kamień spadł mu z serca. Jakoś nie wyobrażał sobie, żeby Hermiona mogła przejrzeć podpisane przez niego i gotowe do wysłania wyroki śmierci lub inne nieprzeznaczone dla niej rzeczy.
    - Nie powinnaś dotykać moich rzeczy – prawie krzyknął.
      Nie chciał sprawić jej przykrości, ale musiał wyraźnie zaznaczyć granice. Podświadomie bał się też, że mogła znaleźć tam listę gości na ślub jego i Astorii, która leżała przecież tak blisko tego listu. A to były rzeczy, którymi nie chciał się z nią dzielić. Zrobił zdecydowany krok w jej stronę i stanął tak blisko, że praktycznie nie było między nimi przestrzeni.
    - Ja naprawdę przepraszam! Leżał niedokończony na biurku, zobaczyłam tam swoje nazwisko i sama nie wiem... - teraz dla odmiany patrzyła prosto na niego.
    - I uznałaś, że skoro widnieje tam twoje nazwisko, to możesz sobie to bezkarnie przeczytać? - teraz nie krył już złości.
    - Naprawdę przepraszam.
      Hermiona położyła mu delikatnie dłoń na policzku. Niepewnie, jakby bała się, że ją odtrąci lub wpadnie w szał. A on tylko stał. Patrzył prostu w jej orzechowe oczy i nie wykonywał żadnego ruchu. Widział jak jej piersi unoszą się i opadają nienaturalnie szybko. Jej twarz zachowała spokój, ale zdradzała ją reszta jej ciała, przyspieszony oddech. W tej ciszy prawie mógł usłyszeć jak szybko bije jej serce. A potem zrobił coś nieprzemyślanego. Wabiony jej dotykiem i zapachem zapragnął więcej, choćby miała go odtrącić, choćby miał żałować tego do końca życia. Pokonał dzielące ich kilkanaście centymetrów i przylgnął wargami do jej ust. Prawie mógł wyczuć jej zaskoczenie, ale teraz nie było już odwrotu. Wszystko albo nic. Złapał ją zdecydowanie w talii i z zaskoczeniem poczuł, że wargi dziewczyny rozchylają się nieznacznie, pozwalając mu na więcej. I wtedy poczuł coś dziwnego, jakby odnalazł coś, co zgubił bardzo dawno temu, a życie bez tego było jakby niekompletne. To tych ust poszukiwał u innych dziewczyn. U Astorii, w gronie mugolaczek, które przewinęły się przez ten dom i u kilku pięknych arystokratek. Ale żadne z nich nie przypominały tych. Nie były tak miękkie, tak słodkie... A teraz, gdy w końcu znów je odnalazł, za żadne skarby nie chciał się od nich oddalić.
      Zdecydowanym ruchem złapał ją pod uda i podniósł, sadzając delikatnie na stole. Teraz była dokładnie na jego wysokości. Przez tę chwilę ich usta rozłączyły się i kiedy Draco, zachęcony powodzeniem, znów próbował ją pocałować, odsunęła się nieznacznie.
    - A Astoria? - zapytała, choć nie wyglądała, jakby chciała poznać odpowiedź na to pytanie.
    - Pieprzyć Astorię – odpowiedział krótko i znów przylgnął do jej ust.
      A może to wcale nie była kwestia jej ust? Może to nie one odgrywały taką rolę, tylko to, do kogo należały? Czy smakowałyby tak samo słodko, gdyby nic do niej nie czuł? Gdyby jej nie... Odgonił od siebie te myśli. Teraz chciał po prostu ją całować, czerpać z tej chwili jak najwięcej. Położył dłoń na jej udzie i delikatnie je ścisnął. Dotyk jej gładkiej skóry podziałał na niego jak afrodyzjak. Zaczął całować ją mocniej, namiętniej, a fakt, że oddawała pocałunek z taką samą intensywnością tylko go zachęcał. Pragnął jej jak nigdy dotąd. Chciał zerwać z niej ubrania i uprawiać seks na tym cholernym, zabytkowym stole. Powstrzymywał się całą siłą woli, aby nie posunąć się dalej, więc zaciskał tylko mocniej dłoń na jej udzie i przyciągał ją do siebie jeszcze bliżej.
      Wreszcie Hermiona odsunęła się od niego nieznacznie, żeby zaczerpnąć oddech. Napięcie między nimi było wręcz namacalne.
    - Chyba jednak powinieneś przynieść to wino – zachichotała.
      Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi i odsunął na tyle, żeby mogła zejść na podłogę. Chciał pocałować ją znowu, ale uznał, że wystarczy. Napięcie opadło, impuls minął. Ruszył w kierunku drzwi, żeby znaleźć w swoich zbiorach najlepsze wino, jakie posiadał.
    - Naprawdę ją kochasz? - usłyszał za sobą jej cichy głos.
      Odwrócił się, żeby spojrzeć w jej stronę. Wyglądała jak ktoś, komu wyrwało się nieprzemyślane pytanie, a teraz tego żałuje. Jak ktoś, kto wcale nie chce poznać odpowiedzi, ale z własnej winy będzie musiał ją usłyszeć. Jak poranione zwierze, które pogodzone z losem czeka na kolejny cios. Wyglądała nad wyraz smutno.
      Chciał odpowiedzieć jej, że kochał tylko raz w swoim życiu i od tego czasu nie był w stanie poczuć choćby szybszego bicia serca na widok jekiejść kobiety, które nie byłoby spowodowane podnieceniem. Że nie potrafiłby kochać kogoś tak wyrachowanego, okrutnego i innego od stojącej przed nim w tej chwili dziewczyny. Ale milczał. Nie mogło przejść mu to przez gardło, więc zdobył się na coś o wiele prostszego.
    - W tych czasach nie ma już pojęcia miłości, Granger. Jest za to rozsądek, a potomek rodu Malfoy'ów musi mieć nienaganny rodowód – uśmiechnął się gorzko.
Chciał już wyjść, ale zatrzymało go coś jeszcze.
    - A co z Weasley'em?
      Skoro już weszli na drogę rozmowy o ich związkach, postanowił nie pozostawać jej dłużny. Ale poczuł się głupio. Jakby w jakikolwiek sposób widział w nim konkurencję.
    - Albo wiesz co? - zreflektował się szybko. - Nie odpowiadaj. To ja jestem tym podłym i niewartym zaufania w naszym układzie. Miałaś prawo o to zapytać, ale ja znam cię zbyt dobrze, Granger. Nigdy nie zdradziłabyś ukochanej osoby.
      Posłał jej ostatni uśmiech i wyszedł szybko z kuchni, zanim zmieniłby zdanie i jednak rzucił sie na nią, by znowu poczuć smak jej ust i ciepło ciała.


      Sophie przemierzała szybko drogę do rezydencji Malfoy'a. Astoria  nadal nie wróciła, więc może to był idealny moment na atak? Pójdzie tam i uwiedzie go. Nie od razu, potrzebowała planu. Przecież nie wparuje tam jak idiotka i nie rozbierze się przed nim. Wszystko powoli, stopniowo. Przyjdzie tam i uda zaskoczoną nieobecnością Astorii. Naprawdę jeszcze nie wróciła? Musiałam pomylić daty, a mogłabym przysiąc, że to dzisiaj! A potem wprosi się na herbatkę, może uda jej się namówić go nawet na coś mocniejszego. Jeżeli nie uda jej się dziś, to przynajmniej stworzy do tego jakąś ładną bazę. Od czegoś trzeba przecież zacząć.
      Kiedy była już przed drzwiami coś ją natchnęło. Jakaś intuicja kazała jej zajrzeć przez kuchenne okno znajdujące się zaraz obok nich. A ona zawsze ufała swojej intuicji, jeszcze nigdy jej nie zawiodła. I tak było też tym razem. Z pewnym zainteresowaniem i satysfakcją obserwowała jak Draco Malfoy całuje tę szlamę. Och, coś pięknego! Coś, co wreszcie pozwoli jej ruszyć to wszystko z miejsca. I pozbędzie się Granger, a to ucieszy Notta.
      Zrezygnowała z pukania do drzwi. Wyglądało na to, że miała do zrobienia coś ważniejszego do zrobienia. Miała do wysłania pewien list z załączoną do niego fiolką ze wspomnieniem. Uśmiechnęła się do siebie. Już lepiej to wszystko potoczyć się nie mogło.


      Kolację zjedli praktycznie w milczeniu, powoli popijając wino. Hermiona nie przepadała za alkoholem, ale postanowiła zrobić wyjątek. Nie odzywali się do siebie, bo wszystko wydawało się nie na miejscu po wydarzeniu w kuchni. Oboje wiedzieli, że powinni o tym porozmawiać, ale nie nie chcieli zaczynać tej konwersacji, a przy okazji żadnej innej.
    - To jest naprawdę dobre – zdecydował się wreszcie odezwać i pochwalić przygotowany przez dziewczynę posiłek.
    - Dziękuję – odpowiedziała i wypiła spory łyk wina.
      Uznała, że na trzeźwo nie da sobie z tym rady, więc postanowiła wypić tyle, żeby choć trochę swobodniej się poczuć. Wisiała nad nimi jedna z bardziej stresujących rozmów w jej życiu. Bo co mógłby jej powiedzieć? Że wszystko jest fajnie, ale za dwa dni wraca Astoria i to się skończyć? Że przecież nie porzuci dla szlamy swojego idealnego życia? Że to wszystko i tak nie mogłoby się udać? Sama bardzo dobrze to wiedziała, ale nie chciała tego usłyszeć z jego ust.
      Gdy wreszcie zjedli zostało im już tylko wino.
    - Zostaniesz u mnie w pokoju do powrotu Astorii? - zapytał w końcu.
    - Mam własny, ale dziękuję za propozycję – odpowiedziała zdawkowym tonem.
    - Twój wybór, Granger. Ale muszę przyznać, że będziesz musiała bardziej się postarać, jeżeli chodzi o odkupienie swoich win, kolacja nie wystarczy. A teraz przejdźmy do prawdopodobniej najważniejszej dzisiaj sprawy. Powiedz mi wszystko, co wiesz o Zakonie.
      Spojrzała na niego zaskoczona.
    - Jeżeli uważasz, że pomogę ci... - zaczęła oburzonym tonem.
    - Daj spokój, Granger - przerwał jej. - Ilu was jest? Ilu zdolnych i chętnych do walki?

________________________________________

Powinnam dostać order w dziedzinie nieogarnięcia, napisałam ten rozdział kilka miesięcy temu :D

Mrs Black bajkowe-szablony