<MUZYKA>
Uwiesiła mu się na ramieniu i pocałowała przelotnie w policzek.
- Och, tak, Sophie, do ślubu już tylko dwa miesiące – zaśmiała się perliście, patrząc na przyjaciółkę.
Czuł się jak przedmiot. Siedział na niewygodny krześle i miał ładnie wyglądać, aby Astoria mogła chwalić się nim przy przyjaciółce, której szczerze nie znosił. Sophie był wysoka i szczupła. Dorównywała urodą jego narzeczonej, ale była jej bardziej świadoma. Wyglądem zdobywała wszystko, czego potrzebowała do szczęścia. Z całego serca nie znosił jej próżności i przesadnej pewności siebie, ale była marną podróbką przyjaciółki Astorii, więc musiał ją znosić.
- Wybrałaś już sukienkę? - zapytała wysokim głosem, uśmiechając się delikatnie.
- Nie, kochana, jeszcze nie. Mam nadzieję, że mogę liczyć na twoją pomoc... - Astoria zaśmiała się szczerze, po czym pocałowała Dracona w policzek i wstała. - Muszę was na chwilę przeprosić. Kochanie, zajmij się naszym gościem – Astoria już od rana mówiła mu o jakiejś ważnej sprawie, którą będzie miała do załatwienia tego dnia i najwidoczniej musiała gdzieś wyjść. Często to robiła i nikogo już nie dziwiło, że musiała przerywać na chwilę spotkania towarzyskie, aby teleportować się do ministerstwa.
Skinął beznamiętnie głową, spoglądając na Sophie. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego zadziornie i, pochylając po cukier do herbaty, dała mu idealny widok na swoje kształtne piersi. Dobrze wiedział, że zrobiła to specjalnie i nie omieszkał na nie spojrzeć. Robiła to już od dawna, ale w bardziej subtelny sposób. Najwidoczniej podniecała ją ta gra. Próbowała doprowadzić go do szaleństwa, podczas gdy Astoria była w pobliżu.
- No więc... - zaczęła, przeciągając nienaturalnie wyrazy. - Zostaliśmy sami – znów ten uśmiech.
- Jak widać – skrzywił się nieznacznie wypowiadając te słowa. Nie chciał jej ulegać i dawać tej satysfakcji. To on był zdobywcą, on dominował.
- Miałeś się mną opiekować – uśmiechnęła się figlarnie i niby przypadkiem przejechała językiem po wargach. Uparcie utrzymywał z nią kontakt wzrokowy, aby nie dać jej tej satysfakcji. Aby nie pomyślała, że go onieśmiela.
- Kawy? Herbaty? - zapytał bez przekonania. Ta idiotka naprawdę myślała, że go zdobędzie... Śmiał się z niej w duchu, choć naprawdę chciał dać jej wygrać. Była zupełnie w jego typie. Wysoka, szczupła blondynka z długimi nogami. A gdyby tak... Po prostu jej ulec? Znów zacząć prowadzić grę, w której był najlepszy? Znów poczuć się młody i wolny, bez ciążących na nim obowiązków i wspomnień? - A może coś innego? - dodał, zanim zdążyła odpowiedzieć i uniósł szelmowsko brew.
- Jakie mam opcje? - wymruczała.
- Już żadne – odpowiedział spokojnym tonem, słysząc zbliżające się kroki Astorii. Dziewczyna weszła do pokoju szybkim krokiem. Zupełnie przebrana, najwidoczniej musiała gdzieś pilnie wyjść. Wszystko układało się idealnie.
- Muszę jechać do ministerstwa i odebrać papiery dotyczące likwidacji kilku mniejszych miast na obrzeżach Londynu. To naprawdę duże zlecenie, ale nie martwcie się, wrócę za pół godziny. Wybaczcie, że tak to wyszło – powiedziała gorączkowym głosem, co zupełnie było do niej niepodobne i wyszła z domu.
Teraz zostali w końcu sami, ale mieli mało czasu. I tylko dwie opcje. Mogli siedzieć tak dalej i grać na swoich zmysłach lub skupić się na czynach. Sophie natychmiast przejęła inicjatywę. Okrążyła stół i usiadła na nim wprost przed Draconem. Bardzo powoli rozsunęła nogi, aby mógł zobaczyć jej koronkową bieliznę. Astoria bardzo często robiła to samo, ale z lepszym skutkiem.
- Przecież wiem, że mnie pragniesz – wyszeptała i pochyliła się tak, że jej biust był teraz dokładnie na wysokości jego oczu. Dopiero teraz, gdy starała się go uwieść w tak desperacki sposób, zauważył, jak bardzo jest żałosna. Nie znosił każdej części jej osobowości.
Przyciągnął ją do siebie i szepnął prosto do jej ucha.
- Brzydzę się tobą – w jego głosie pobrzmiewała tylko mściwa satysfakcja.
Dziewczyna odsunęła się od niego szybko i zachichotała.
- Spokojnie, Draco, tylko cię sprawdzałam – zaśmiała się.
- Więc przekaż Astorii, z łaski swojej, że jej nie zdradzam – wstał gwałtownie, zdenerwowany zaistniałą sytuacją.
Nie należał do wiernych mężczyzn, ale nie był głupi. A najwidoczniej Astoria go za takiego uważała. Nie będzie się przecież pieprzył z jej przyjaciółką.
- Poproszę herbatę – odpowiedziała na zadane dawno pytanie.
- To sobie zrób. Ja wychodzę, nie mam czasu na wasze szczeniackie podchody – warknął. Miał zaraz ważne zebranie w sprawie Granger. Podjął już odpowiednią decyzję, ale teraz musiał jeszcze stłumić swoje walczące sumienie.
Bez słowa wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.
Ten dzień był inny. Czuła to, odkąd tylko otworzyła oczy. Przed nią i Megan stała tylko jedna miska wody i kromki chleba tylko dla jednej osoby. Przez chwilę, ledwo przytomna, rozglądała się za drugą porcją, ale nigdzie jej nie wypatrzyła. Więc to już dzisiaj? To jej ostatni dzień w tej celi? Przetarła oczy i rozmasowała obolały od leżenia na kamieniu bok.
Znów całą noc męczyły ją koszmary oraz sny o Norze. Rzeczywistość zawsze powracała do niej boleśnie, gdy tylko otwierała oczy. Prawie czuła zapach ciasta marchewkowego, które mama piekła co niedzielę. To wspomnienie i woń ulatywały od niej wraz z resztkami snu. Dopiero, kiedy w zupełności powróciła do rzeczywistości, dotarło do niej co właśnie zobaczyła i na chwilę cała zesztywniała. Upewniła się jeszcze, czy zaspany wzrok nie wprowadził jej w błąd, ale była tylko jedna miska. To koniec... Zabiorą ją nie wiadomo gdzie. Nie łudziła się, że w nowym miejscu będzie jej lepiej, na dobrą sprawę była już trupem w momencie, gdy ją złapali. Będzie musiała umrzeć za działalność przeciw Voldemortowi i nie ma od tego odwrotu. Więc może planują ją zabić? Publiczna egzekucja Hermiony Granger... Może nawet pod osłoną eliksiru Wielosokowego, Ron przyszedłby zobaczyć ją po raz ostatni... Ta myśl przeraziła ją bardziej od własnej śmierci. To byłoby bardzo głupie i ryzykowne, ale Ron najpierw robił, a dopiero później myślał. Za nic w świecie nie chciałaby, żeby powiesili go zaraz przed nią...
Megan spała nadal, zwinięta w kłębek i taka bezbronna. Przez ten czas, gdy Hermiona znajdowała się w lochu, bardzo się ze sobą zżyły i wspierały się nawzajem w tej trudnej sytuacji. Bez niej, była Gryfonka z pewnością nie miałaby takiej siły przetrwania i chęci życia. Czuła się głupio, użalając się nad sobą w obecności Megan, która tyle przeszła... Zrobiłaby wszystko, żeby wyciągnąć kobietę z więzienia, nawet za cenę swojego życia, które i tak nie miało potrwać już długo.
Drzwi do celi otworzyły się gwałtownie i do środka weszło dwóch śmierciożerców. Granger wstrzymała oddech, znów przyszli po jakąś dziewczynę. Tylko którą? Może po nią, aby ją przenieść lub zaprowadzić na plac egzekucyjny? Była tego pewna, gdy spojrzeli w jej stronę. Zamknęła oczy i w myślach przywołała wspomnienie Rona i domu. A potem, zupełnie nieplanowanie, zobaczyła też Malfoy'a. Ale takiego, którego pamiętała z czasów, gdy byli razem, nie zimnego i obojętnego... Zachowała ten obraz w pamięci, szykując się na najgorsze.
Przez chwilę rozważała obudzenie Megan, aby się z nią pożegnać, ale mężczyźni byli szybsi, podeszli do kobiety i jeden z nich kopnął ją w plecy. Hermiona krzyknęła, a wyrwana ze snu Megan spojrzała tylko na nich przerażonymi oczami. Podnieśli ją niedelikatnie.
- Gdzie ją zabieracie? - warknęła Hermiona patrząc na nich nienawistnie, gdy zaczęli wlec kobietę w stronę wyjścia.
- Na przesłuchanie – odpowiedział jeden z nich zdawkowo, a jego głos przypominał jej szczeknięcie psa. Krótki, ostry dźwięk.
Hermiona wstrzymała powietrze. Megan i tak była słaba, a niektóre dziewczyny nie wracały już po pierwszym zabraniu ich na górę. Nie mogła im na to pozwolić, nie mogli zabrać jej jedynej osoby, która była tu dla niej życzliwa. Bez Megan straciłaby resztkę nadziei, która nadal jej pozostała.
- Weźcie mnie! - krzyknęła i wstała szybko. Zakręciło jej się w głowie i prazie upadła, ale w porę odzyskała równowagę. Jej organizm domagał się pełnowartościowego posiłku. - Mnie nie wzięliście jeszcze nigdy! Weźcie mnie, błagam! Tylko ją zostawcie – nie przestając mówić podniesionym głosem, złapała śmierciożercę za ramię.
Odepchnął ją brutalnie i Hermiona poczuła ćmiący ból z tyłu głowy, gdy uderzyła nią o ścianę. Świat zawirował i momentalnie zrobiło jej się niedobrze. Starała się jednak nadal myśleć trzeźwo. Zabranie Megan oznaczało dla niej śmierć. Hermiona mimo wszystko była silniejsza od niej i mogła wyjść z tego cało.
- Nie odzywaj się – szepnęła Megan, patrząc na Hermionę błagalnie.
Śmierociżercy nie ruszyli się nawet o krok i wpatrywali się w byłą Gryfonkę, najwidoczniej rozważając, czy za jej zachowanie należy się kara.
Widząc ich wahanie, Hermiona zobaczyła cień szansy. Ściszyła głos i powstrzymała swoje ciało od drżenia.
- Wiem o wiele więcej od niej. Pomyślcie tylko o wszystkich sekretach, które w sobie trzymam. Nie chcecie ich poznać? - patrzyła prosto w oczy śmierciożercy stojącego bliżej niej, mając nadzieję, że go tym sprowokuje.
- Odpierdol się – warknął drugi śmierciożerca i odepchnął Hermionę o wiele mocniej niż poprzednio. Nie miała nawet siły łapać równowagi, runęła na zimny kamień. Skrzywiła się z pulsującego bólu w biodrze.
- Znasz polecenia, nie wolno nam jej tknąć – warknął ten, który przed chwilą odepchnął Hermionę. - Przynajmniej na razie – zaśmiał się gardłowo.
Dziewczyna chciała wstać i nadal walczyć o Megan, ale słabe ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Świadomość powoli z niej ulatywała i znów wydawało jej się, że bardzo wyraźnie czuje zapach marchewkowego ciasta mamy...
Rudy chłopak znów wygładził nerwowo pościel obok siebie. Miał wrażenie, że pomieszczenie nadal pełne jest jej zapachu. Znów narastała w nim ta chorobliwa wściekłość. Na siebie, na Voldemorta, na Dumbledore'a i na cały świat. Nikt przecież nie potrafił jej uratować. Nawet on ze swoim sercem pełnym miłości. Stał się zgorzkniały i cała chęć walki przerodziła się u niego w niespożytkowaną, trawiącą go od środka nienawiść. Zabarykadował się w tym pomieszczeniu pełnym jej rzeczy i rozważał zemstę, która najprawdopodobniej nie będzie możliwa w wykonaniu. Chciał własnoręcznie zamordować Voldemorta za to wszystko, co teraz potencjalnie dzieje się z Hermioną, ale tylko Harry mógł tego dokonać.
Wybraniec wrócił z misji i nadal ukrywał się w miejscu, którego adres znał tylko Dumbledore. Potter przybył do siedziby Zakonu Feniksa tylko raz. Przesiedzieli kilka godzin w zupełnej ciszy,zastanawiając się co robić dalej. To wszystko okazało się jednak bezsensowne, bo Dumbledore kategorycznie zabronił im jakiejkolwiek inicjatywy.
Poczuł w sobie złość, gdy ktoś bez pukania wszedł do jego pokoju. Naruszył jego prywatne sanktuarium i przerwał ciszę.
Ginny wyglądała gorzej niż zwykle. Oczy miała podkrążone i opuchnięte, a twarz zupełnie bez koloru, jakby nie spała przez co najmniej tydzień. Potargane włosy związała niedbale.
- Myślałam nad tym całą noc i mam pewien pomysł – powiedziała bardzo cicho, jakby bała się, że ktoś ją podsłucha.
Dziewczyna bardzo źle znosiła całą tę sytuację. Mało jadła i cały czas był nieobecna myślami. Żyła tylko planami uwolnienia przyjaciółki. Cały Zakon wracał jednak powoli do normy. Każdy w swoim sercu pochował już Hermionę, jakby była martwa, nawet Ron, choć byłaby ostatnią osobą, która by się do tego przyznała. Tylko nie ona. Zawsze optymistyczna Ginny starała się wymyślać co raz to nowsze plany odbicia przyjaciółki. Kiedy inni powoli wracali do normalnego życia, ona z dnia na dzień popadała w swoje prywatne szaleństwo. Gorzej nawet, niż jej brat, który nie chciał z nikim rozmawiać.
- Jaki? - zapytał zupełnie bez entuzjazmu.
- Banalny. Dlaczego nie możemy wejść tam po prostu pod osłoną peleryny-niewidki? - zapytała, nagle się ożywiając.
- Bo mają zabezpieczenia?
- Na pelerynę? Nigdy z czymś takim się nie spotkali. Znają zaklęcie kamaleona i eliksir wielosokowy. Jakoś się przemkniemy!
- I jak zamierzasz ją stamtąd wyciągnąć? Pomyśl czasem, Ginny. Myślisz, że nie rozważałem już każdego sposobu? Dumbledore też nic nie robi. Pozwalają, aby ona gniła w lochu, lub była torturowana, lub... - nie dokończył, bo najwyraźniej zakończenie tego zdania nie mogło przejść mu przez gardło.
Na jego oczach z Ginny uszła cała energia. Właśnie doszła do niej bezsensowność planu wymyślanego o czwartej nad ranem. Ron miał rację, był zupełnie niewykonalny. Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła. Kiedy znów spojrzała na brata, ten poklepał tylko miejsce obok siebie na łóżku. Kiwnęła głową i zwinęła się obok niego jak kot. Ziewnęła przeciągle, rozkoszując się miękkością pościeli. Ron bez słowa przykrył ją kocem, aby w spokoju mogła odespać ostatnią noc...
Minęło już kilka godzin, odkąd Hermiona odzyskała przytomność, a po Megan nie było nawet śladu. Powoli przywykała do myśli, że straciła ja na zawsze. Że najprawdopodobniej jest już martwa i to przez nią... Przez ostatnią godzinę rozmyślała, dlaczego przypomnieli sobie o kobiecie po roku. Odpowiedź była prosta, ale Hermiona nie chciała dopuścić jej do swojej świadomości. Wciąż szukała innego wyjaśnienia, choć to ona nieświadomie przyczyniła się do śmierci kobiety. Swoja przyjaźnią i zaufaniem. Nie mogli tknąć jej fizyczności, bo zabronił im tego Czary Pan, ale mogli próbować zniszczyć jej psychikę. Zabrali jej jedyną osobę, która była jej przyjacielem w tym okropnym miejscu i już zawsze będzie miała ją na sumieniu. Jak mogła być tak głupia? Przecież spokojnie mogła się tego spodziewać. Ale ona ze swoją nietykalnością poczuła się zbyt pewnie i bezpiecznie, aby zwracać na to uwagę. A to miało swoją cenę, trochę zbyt wysoką jak na wytrzymałość Hermiony.
Co chwilę nerwowo zerkała na swoją zupę i wodę. Głód wykręcał jej żołądek i miała wrażenie że jej język wysechł na wiór, ale obiecała, że nic nie tknie, aż nie przyniosą jej porannej porcji. Jeżeli Megan wróci, będzie potrzebowała tego bardziej od niej. Co chwilę łapała się jednak na tym, że bezmyślnie wyciąga rękę w kierunku miski z wodą. Pozwoliła wypić sobie jeden, maleńki łyk, tylko taki, by zwilżyć usta.
Z wyczekiwaniem nasłuchiwała jakichkolwiek odgłosów na korytarzu, które świadczyłyby o obecności śmierciożerców. Podrywała się na każdy, nawet najmniejszy dźwięk z zewnątrz.
Aż w końcu się doczekała. Szczęknął zamek, a pomieszczenie rozświetliło nagłe światło. Dwóch śmierciożerców niosło bezwładne ciało. Martwa – była to pierwsza myśl, która nasunęła się Hermionie. - Przynieśli mi jej martwe ciało, aby mnie nim torturować. Żeby nękała mnie w snach.Kiedy jednak zrzucili kobietę na ziemię, jęknęła cichutko, a serce Hermiony przystanęło. Jednak żyła. Dziewczyna podeszła do niej szybko, patrząc nienawistnie na oddalających się mężczyzn.
Kiedy bardzo delikatnie położyła jej głowę na swoich kolanach, usłyszała jak kobieta szepcze coś cicho. Schyliła głowę, by móc to usłyszeć.
- Zabiłam go. Żyłby, gdyby nie ja. Zabiłam. Zabiłam. Zabiłam. Też nie powinnam żyć – jej oczy były zupełnie puste i rozbiegane.
Hermiona wzdrygnęła się na myśl, co doprowadziło Megan do takiego stanu. Mimo wszystko cieszyła się, że kobieta żyje. Podniosła lekko jej głowę, aby pomóc napić się wody. Czuła teraz ulgę, że wytrzymała i zostawiła tyle pożywienia dla Megan.
Powoli karmiła ją chlebem i zupą, co chwilę uspokajająco głaszcząc po włosach. Robiła to przez kilkanaście minut, aż dziewczyna nie odzyskała w końcu w pełni świadomości. Patrzyła teraz prosto na Hermionę trzeźwym wzrokiem. Jedno oko miała opuchnięte i sine, a pod nosem zaschniętą krew.
- Dziękuję – szepnęła prawie bezdźwięcznie.
Kiedy w końcu zasnęła, Hermiona oparła się o ścianę w na tyle niewygodnej pozycji, aby nie mogła zasnąć.Chciała czuwać przy Megan, na wypadek gdyby jej stan pogorszył się podczas snu. Była jej to winna. A ona ostatecznie mogła nie spać, wytrzyma, choć to z pewnością pozwoliłoby jej przeczekać aż do śniadania. Ale właśnie to był dług, który musiała spłacić i zamierzała się z tego wywiązać najlepiej, jak umiała...
Nienawidził tego miejsca całym swoim skamieniałym sercem. Kojarzyło mu się z samymi najgorszymi rzeczami. Morderstwami, torturami, cierpieniem. Jednak to tutaj Voldemort organizował narady. A ta dotyczyła tej cholernej Granger. Wciąż walczył z wyrzutami sumienia, wiążącymi się z podjętą przez niego decyzją.
Usiadł sztywno koło Notta. Zajmował to miejsce, od kiedy nie było Zabiniego. Miał stąd idealny widok na arenę i mógł do woli rozważać z Teodorem podjęte decyzje.
- Co u Astorii? - jego energiczny głos wyrwał Dracona z zamyślenia.
- Testuje moją wierność – skrzywił się na wspomnienie sytuacji sprzed kilku godzin. Nie był wierny, ale nie był też głupi, a Astoria najwyraźniej go za takiego miała.
Nott zaśmiał się krótko i serdecznie.
- A co u Mary? - Draco zapytał z czystej uprzejmości.
Tak naprawdę, dziewczyna Teodra była ostatnią osobą, która go teraz interesowała. Nigdy nie przepadał za tym wychudzonym mieszańcem. Niestety Nott i Zabini nie podzielali jego niechęci do tej dziewczyny i musiał ją znosić zdecydowanie częściej niż miał na to ochotę. Powodem była chyba jej hipokryzja. Jej ojciec był szlamą, a jednak ona wyrażała się o mugolakach z większą pogardą, niż nie jeden czarodziej czystej krwi. Zdawała się udawać czystokrwistą czarownicę, choć wcale nią nie była. W rzeczywistości bliżej jej było statusem do Granger, niż nawet do Weasley'a.
Nott nie zdążył odpowiedzieć, bo do sali wszedł Czarny Pan i wszystkie rozmowy natychmiast umilkły.
- Moi przyjaciele – odezwał się cicho, ale jego głos poniósł się echem po sali. Było coś złowrogiego w słowie przyjaciele, gdy on je wypowiadał. Jakby niewypowiedziana groźba. Pamiętajcie, musicie być mi wierni, bo wsze marne życia są w moim posiadaniu. - Myślę że znacie powód naszego zebrania. Szlama, którą pojmaliśmy okazała się zupełnie nieprzydatna i pozostał mi dylemat co zrobić z nią dalej.
Umilkł, dając tym samym chwilę na dyskusje. Śmierciożercy szeptali do siebie nawzajem pomysły, co jeden, to straszniejszy. A Draco siedział tylko spokojnie, obiecał sobie, że pozwoli toczyć się temu własnym życiem. Nawet, jeśli postanowią ją zabić, on sam nic nie wskóra. Tak naprawdę jest nikim i nie może nawet myśleć, ze coś znaczy. Wszystkie decyzje podejmuje Czarny Pan.
- Zabić! - krzyknął ktoś z tłumu i poparło go kilka osób. - Skoro jest nieprzydatna, to najlepiej urządzić jakąś popisową egzekucję. Niech inni wiedzą co ich czeka i że wyłapujemy to robactwo.
Voldemort skinął powoli głową.
- Doszły mnie słuchy, że Dumbledore chciałby ją odbić – zaśmiał się zimno. - Nie miałby żadnych szans, ale nie chcę ryzykować, że nasza twierdza przestanie mieć status niezdobytej. Chcę jak najszybciej pozbyć się tej szlamy. Lub urządzić obławę.
Prawie wszyscy śmierciożercy byli jednak za publiczną egzekucją i słuchając tego Draco czuł jakiś dziwny ucisk w sercu.
- Panie – z zaskoczeniem usłyszał swój własny głos i natychmiast wrzawa ucichła. - Jako jeden z nielicznych jestem za obławą. To może być dla nasz ogromna szansa. Póki mamy szlamę, oni są osłabieni możemy ich szantażować lub czekać, aż sami wpadną w nasze sidła. A szlamę proponuję przenieść gdzieś na wszelki wypadek.
Z napięciem wpatrywał się w Voldemorta, ale jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
- Bardzo dobrze, Draco, bardzo dobrze – odezwał się po chwili ciszy. - Gdzie proponujesz ją przenieść?
- Do mnie – odpowiedział, nim zdążył się zastanowić. - Łączą mnie z nią osobiste porachunki. Utrzymałbym ją przy życiu i w miejscu, gdzie Zakon nie będzie jej szukał – schylił głowę w geście szacunku i czekał na odpowiedź.
- Co stało się z poprzednią szlamą, która u ciebie mieszkała? - zapytał.
- Nie żyje, panie – odpowiedział, mając wrażenie, że wszystko przekreślił tym jednym zdaniem.
- Myślę, że mogę się na to zgodzić, ale masz ja utrzymać przy życiu, taka przyda nam się bardziej.
Draco nie był pewien, czy odczuł ulgę. Był przerażony swoją nieprzemyślaną decyzją i konsekwencjami, jakie za sobą niosła. Miał siedzieć cicho, ale zachciało mu się ratować ten pieprzony świat.
- Dziękuję, panie – odpowiedział, znów lekko pochylając głowę.
____________________________________________________________
I jak się podobało? Dużo się nie działo, ale w następnym będzie już lepiej! :3