środa, 25 lutego 2015

Rozdział 4 - Nieprzemyślana decyzja.

37 komentarzy:


<MUZYKA>

      Uwiesiła mu się na ramieniu i pocałowała przelotnie w policzek.
        - Och, tak, Sophie, do ślubu już tylko dwa miesiące – zaśmiała się perliście, patrząc na przyjaciółkę.
      Czuł się jak przedmiot. Siedział na niewygodny krześle i miał ładnie wyglądać, aby Astoria mogła chwalić się nim przy przyjaciółce, której szczerze nie znosił. Sophie był wysoka i szczupła. Dorównywała urodą jego narzeczonej, ale była jej bardziej świadoma. Wyglądem zdobywała wszystko, czego potrzebowała do szczęścia. Z całego serca nie znosił jej próżności i przesadnej pewności siebie, ale była marną podróbką przyjaciółki Astorii, więc musiał ją znosić.
        - Wybrałaś już sukienkę? - zapytała wysokim głosem, uśmiechając się delikatnie.
        - Nie, kochana, jeszcze nie. Mam nadzieję, że mogę liczyć na twoją pomoc... - Astoria zaśmiała się szczerze, po czym pocałowała Dracona w policzek i wstała. - Muszę was na chwilę przeprosić. Kochanie, zajmij się naszym gościem – Astoria już od rana mówiła mu o jakiejś ważnej sprawie, którą będzie miała do załatwienia tego dnia i najwidoczniej musiała gdzieś wyjść. Często to robiła i nikogo już nie dziwiło, że musiała przerywać na chwilę spotkania towarzyskie, aby teleportować się do ministerstwa.
      Skinął beznamiętnie głową, spoglądając na Sophie. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego zadziornie i, pochylając po cukier do herbaty, dała mu idealny widok na swoje kształtne piersi. Dobrze wiedział, że zrobiła to specjalnie i nie omieszkał na nie spojrzeć. Robiła to już od dawna, ale w bardziej subtelny sposób. Najwidoczniej podniecała ją ta gra. Próbowała doprowadzić go do szaleństwa, podczas gdy Astoria była w pobliżu.
        - No więc... - zaczęła, przeciągając nienaturalnie wyrazy. - Zostaliśmy sami – znów ten uśmiech.
        - Jak widać – skrzywił się nieznacznie wypowiadając te słowa. Nie chciał jej ulegać i dawać tej satysfakcji. To on był zdobywcą, on dominował.
        - Miałeś się mną opiekować – uśmiechnęła się figlarnie i niby przypadkiem przejechała językiem po wargach. Uparcie utrzymywał z nią kontakt wzrokowy, aby nie dać jej tej satysfakcji. Aby nie pomyślała, że go onieśmiela.
        - Kawy? Herbaty? - zapytał bez przekonania. Ta idiotka naprawdę myślała, że go zdobędzie...          Śmiał się z niej w duchu, choć naprawdę chciał dać jej wygrać. Była zupełnie w jego typie. Wysoka, szczupła blondynka z długimi nogami. A gdyby tak... Po prostu jej ulec? Znów zacząć prowadzić grę, w której był najlepszy? Znów poczuć się młody i wolny, bez ciążących na nim obowiązków i wspomnień? - A może coś innego? - dodał, zanim zdążyła odpowiedzieć i uniósł szelmowsko brew.
        - Jakie mam opcje? - wymruczała.
        - Już żadne – odpowiedział spokojnym tonem, słysząc zbliżające się kroki Astorii. Dziewczyna weszła do pokoju szybkim krokiem. Zupełnie przebrana, najwidoczniej musiała gdzieś pilnie wyjść. Wszystko układało się idealnie.
        - Muszę jechać do ministerstwa i odebrać papiery dotyczące likwidacji kilku mniejszych miast na obrzeżach Londynu. To naprawdę duże zlecenie, ale nie martwcie się, wrócę za pół godziny. Wybaczcie, że tak to wyszło – powiedziała gorączkowym głosem, co zupełnie było do niej niepodobne i wyszła z domu.
      Teraz zostali w końcu sami, ale mieli mało czasu. I tylko dwie opcje. Mogli siedzieć tak dalej i grać na swoich zmysłach lub skupić się na czynach. Sophie natychmiast przejęła inicjatywę. Okrążyła stół i usiadła na nim wprost przed Draconem. Bardzo powoli rozsunęła nogi, aby mógł zobaczyć jej koronkową bieliznę. Astoria bardzo często robiła to samo, ale z lepszym skutkiem.
        - Przecież wiem, że mnie pragniesz – wyszeptała i pochyliła się tak, że jej biust był teraz dokładnie na wysokości jego oczu. Dopiero teraz, gdy starała się go uwieść w tak desperacki sposób, zauważył, jak bardzo jest żałosna. Nie znosił każdej części jej osobowości.
Przyciągnął ją do siebie i szepnął prosto do jej ucha.
        - Brzydzę się tobą – w jego głosie pobrzmiewała tylko mściwa satysfakcja.
Dziewczyna odsunęła się od niego szybko i zachichotała.
        - Spokojnie, Draco, tylko cię sprawdzałam – zaśmiała się.
        - Więc przekaż Astorii, z łaski swojej, że jej nie zdradzam – wstał gwałtownie, zdenerwowany zaistniałą sytuacją.
     Nie należał do wiernych mężczyzn, ale nie był głupi. A najwidoczniej Astoria go za takiego uważała. Nie będzie się przecież pieprzył z jej przyjaciółką.
        - Poproszę herbatę – odpowiedziała na zadane dawno pytanie.
        - To sobie zrób. Ja wychodzę, nie mam czasu na wasze szczeniackie podchody – warknął. Miał zaraz ważne zebranie w sprawie Granger. Podjął już odpowiednią decyzję, ale teraz musiał jeszcze stłumić swoje walczące sumienie.
        Bez słowa wyszedł z domu, trzaskając drzwiami.


      Ten dzień był inny. Czuła to, odkąd tylko otworzyła oczy. Przed nią i Megan stała tylko jedna miska wody i kromki chleba tylko dla jednej osoby. Przez chwilę, ledwo przytomna, rozglądała się za drugą porcją, ale nigdzie jej nie wypatrzyła. Więc to już dzisiaj? To jej ostatni dzień w tej celi? Przetarła oczy i rozmasowała obolały od leżenia na kamieniu bok.
      Znów całą noc męczyły ją koszmary oraz sny o Norze. Rzeczywistość zawsze powracała do niej boleśnie, gdy tylko otwierała oczy. Prawie czuła zapach ciasta marchewkowego, które mama piekła co niedzielę. To wspomnienie i woń ulatywały od niej wraz z resztkami snu. Dopiero, kiedy w zupełności powróciła do rzeczywistości, dotarło do niej co właśnie zobaczyła i na chwilę cała zesztywniała. Upewniła się jeszcze, czy zaspany wzrok nie wprowadził jej w błąd, ale była tylko jedna miska. To koniec... Zabiorą ją nie wiadomo gdzie. Nie łudziła się, że w nowym miejscu będzie jej lepiej, na dobrą sprawę była już trupem w momencie, gdy ją złapali. Będzie musiała umrzeć za działalność przeciw Voldemortowi i nie ma od tego odwrotu. Więc może planują ją zabić? Publiczna egzekucja Hermiony Granger... Może nawet pod osłoną eliksiru Wielosokowego, Ron przyszedłby zobaczyć ją po raz ostatni... Ta myśl przeraziła ją bardziej od własnej śmierci. To byłoby bardzo głupie i ryzykowne, ale Ron najpierw robił, a dopiero później myślał. Za nic w świecie nie chciałaby, żeby powiesili go zaraz przed nią...
      Megan spała nadal, zwinięta w kłębek i taka bezbronna. Przez ten czas, gdy Hermiona znajdowała się w lochu, bardzo się ze sobą zżyły i wspierały się nawzajem w tej trudnej sytuacji. Bez niej, była Gryfonka z pewnością nie miałaby takiej siły przetrwania i chęci życia. Czuła się głupio, użalając się nad sobą w obecności Megan, która tyle przeszła... Zrobiłaby wszystko, żeby wyciągnąć kobietę z więzienia, nawet za cenę swojego życia, które i tak nie miało potrwać już długo.
      Drzwi do celi otworzyły się gwałtownie i do środka weszło dwóch śmierciożerców. Granger wstrzymała oddech, znów przyszli po jakąś dziewczynę. Tylko którą? Może po nią, aby ją przenieść lub zaprowadzić na plac egzekucyjny? Była tego pewna, gdy spojrzeli w jej stronę. Zamknęła oczy i w myślach przywołała wspomnienie Rona i domu. A potem, zupełnie nieplanowanie, zobaczyła też Malfoy'a. Ale takiego, którego pamiętała z czasów, gdy byli razem, nie zimnego i obojętnego... Zachowała ten obraz w pamięci, szykując się na najgorsze.
      Przez chwilę rozważała obudzenie Megan, aby się z nią pożegnać, ale mężczyźni byli szybsi, podeszli do kobiety i jeden z nich kopnął ją w plecy. Hermiona krzyknęła, a wyrwana ze snu Megan spojrzała tylko na nich przerażonymi oczami. Podnieśli ją niedelikatnie.
        - Gdzie ją zabieracie? - warknęła Hermiona patrząc na nich nienawistnie, gdy zaczęli wlec kobietę w stronę wyjścia.
        - Na przesłuchanie – odpowiedział jeden z nich zdawkowo, a jego głos przypominał jej szczeknięcie psa. Krótki, ostry dźwięk.
      Hermiona wstrzymała powietrze. Megan i tak była słaba, a niektóre dziewczyny nie wracały już po pierwszym zabraniu ich na górę. Nie mogła im na to pozwolić, nie mogli zabrać jej jedynej osoby, która była tu dla niej życzliwa. Bez Megan straciłaby resztkę nadziei, która nadal jej pozostała.
        - Weźcie mnie! - krzyknęła i wstała szybko. Zakręciło jej się w głowie i prazie upadła, ale w porę odzyskała równowagę. Jej organizm domagał się pełnowartościowego posiłku. - Mnie nie wzięliście jeszcze nigdy! Weźcie mnie, błagam! Tylko ją zostawcie – nie przestając mówić podniesionym głosem, złapała śmierciożercę za ramię.
      Odepchnął ją brutalnie i Hermiona poczuła ćmiący ból z tyłu głowy, gdy uderzyła nią o ścianę. Świat zawirował i momentalnie zrobiło jej się niedobrze. Starała się jednak nadal myśleć trzeźwo. Zabranie Megan oznaczało dla niej śmierć. Hermiona mimo wszystko była silniejsza od niej i mogła wyjść z tego cało.
        - Nie odzywaj się – szepnęła Megan, patrząc na Hermionę błagalnie.
Śmierociżercy nie ruszyli się nawet o krok i wpatrywali się w byłą Gryfonkę, najwidoczniej rozważając, czy za jej zachowanie należy się kara.
     Widząc ich wahanie, Hermiona zobaczyła cień szansy. Ściszyła głos i powstrzymała swoje ciało od drżenia.
       - Wiem o wiele więcej od niej. Pomyślcie tylko o wszystkich sekretach, które w sobie trzymam. Nie chcecie ich poznać? - patrzyła prosto w oczy śmierciożercy stojącego bliżej niej, mając nadzieję, że go tym sprowokuje.
       - Odpierdol się – warknął drugi śmierciożerca i odepchnął Hermionę o wiele mocniej niż poprzednio. Nie miała nawet siły łapać równowagi, runęła na zimny kamień. Skrzywiła się z pulsującego bólu w biodrze.
        - Znasz polecenia, nie wolno nam jej tknąć – warknął ten, który przed chwilą odepchnął Hermionę. - Przynajmniej na razie – zaśmiał się gardłowo.
Dziewczyna chciała wstać i nadal walczyć o Megan, ale słabe ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Świadomość powoli z niej ulatywała i znów wydawało jej się, że bardzo wyraźnie czuje zapach marchewkowego ciasta mamy...


      Rudy chłopak znów wygładził nerwowo pościel obok siebie. Miał wrażenie, że pomieszczenie nadal pełne jest jej zapachu. Znów narastała w nim ta chorobliwa wściekłość. Na siebie, na Voldemorta, na Dumbledore'a i na cały świat. Nikt przecież nie potrafił jej uratować. Nawet on ze swoim sercem pełnym miłości. Stał się zgorzkniały i cała chęć walki przerodziła się u niego w niespożytkowaną, trawiącą go od środka nienawiść. Zabarykadował się w tym pomieszczeniu pełnym jej rzeczy i rozważał zemstę, która najprawdopodobniej nie będzie możliwa w wykonaniu. Chciał własnoręcznie zamordować Voldemorta za to wszystko, co teraz potencjalnie dzieje się z Hermioną, ale tylko Harry mógł tego dokonać.
      Wybraniec wrócił z misji i nadal ukrywał się w miejscu, którego adres znał tylko Dumbledore. Potter przybył do siedziby Zakonu Feniksa tylko raz. Przesiedzieli kilka godzin w zupełnej ciszy,zastanawiając się co robić dalej. To wszystko okazało się jednak bezsensowne, bo Dumbledore kategorycznie zabronił im jakiejkolwiek inicjatywy.
      Poczuł w sobie złość, gdy ktoś bez pukania wszedł do jego pokoju. Naruszył jego prywatne sanktuarium i przerwał ciszę.
     Ginny wyglądała gorzej niż zwykle. Oczy miała podkrążone i opuchnięte, a twarz zupełnie bez koloru, jakby nie spała przez co najmniej tydzień. Potargane włosy związała niedbale.
        - Myślałam nad tym całą noc i mam pewien pomysł – powiedziała bardzo cicho, jakby bała się, że ktoś ją podsłucha.
      Dziewczyna bardzo źle znosiła całą tę sytuację. Mało jadła i cały czas był nieobecna myślami. Żyła tylko planami uwolnienia przyjaciółki. Cały Zakon wracał jednak powoli do normy. Każdy w swoim sercu pochował już Hermionę, jakby była martwa, nawet Ron, choć byłaby ostatnią osobą, która by się do tego przyznała. Tylko nie ona. Zawsze optymistyczna Ginny starała się wymyślać co raz to nowsze plany odbicia przyjaciółki. Kiedy inni powoli wracali do normalnego życia, ona z dnia na dzień popadała w swoje prywatne szaleństwo. Gorzej nawet, niż jej brat, który nie chciał z nikim rozmawiać.
        - Jaki? - zapytał zupełnie bez entuzjazmu.
        - Banalny. Dlaczego nie możemy wejść tam po prostu pod osłoną peleryny-niewidki? - zapytała, nagle się ożywiając.
        - Bo mają zabezpieczenia?
        - Na pelerynę? Nigdy z czymś takim się nie spotkali. Znają zaklęcie kamaleona i eliksir wielosokowy. Jakoś się przemkniemy!
        - I jak zamierzasz ją stamtąd wyciągnąć? Pomyśl czasem, Ginny. Myślisz, że nie rozważałem już każdego sposobu? Dumbledore też nic nie robi. Pozwalają, aby ona gniła w lochu, lub była torturowana, lub... - nie dokończył, bo najwyraźniej zakończenie tego zdania nie mogło przejść mu przez gardło.
     Na jego oczach z Ginny uszła cała energia. Właśnie doszła do niej bezsensowność planu wymyślanego o czwartej nad ranem. Ron miał rację, był zupełnie niewykonalny. Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła. Kiedy znów spojrzała na brata, ten poklepał tylko miejsce obok siebie na łóżku. Kiwnęła głową i zwinęła się obok niego jak kot. Ziewnęła przeciągle, rozkoszując się miękkością pościeli. Ron bez słowa przykrył ją kocem, aby w spokoju mogła odespać ostatnią noc...


      Minęło już kilka godzin, odkąd Hermiona odzyskała przytomność, a po Megan nie było nawet śladu. Powoli przywykała do myśli, że straciła ja na zawsze. Że najprawdopodobniej jest już martwa i to przez nią... Przez ostatnią godzinę rozmyślała, dlaczego przypomnieli sobie o kobiecie po roku. Odpowiedź była prosta, ale Hermiona nie chciała dopuścić jej do swojej świadomości. Wciąż szukała innego wyjaśnienia, choć to ona nieświadomie przyczyniła się do śmierci kobiety. Swoja przyjaźnią i zaufaniem. Nie mogli tknąć jej fizyczności, bo zabronił im tego Czary Pan, ale mogli próbować zniszczyć jej psychikę. Zabrali jej jedyną osobę, która była jej przyjacielem w tym okropnym miejscu i już zawsze będzie miała ją na sumieniu. Jak mogła być tak głupia? Przecież spokojnie mogła się tego spodziewać. Ale ona ze swoją nietykalnością poczuła się zbyt pewnie i bezpiecznie, aby zwracać na to uwagę. A to miało swoją cenę, trochę zbyt wysoką jak na wytrzymałość Hermiony.
      Co chwilę nerwowo zerkała na swoją zupę i wodę. Głód wykręcał jej żołądek i miała wrażenie że jej język wysechł na wiór, ale obiecała, że nic nie tknie, aż nie przyniosą jej porannej porcji. Jeżeli Megan wróci, będzie potrzebowała tego bardziej od niej. Co chwilę łapała się jednak na tym, że bezmyślnie wyciąga rękę w kierunku miski z wodą. Pozwoliła wypić sobie jeden, maleńki łyk, tylko taki, by zwilżyć usta.
      Z wyczekiwaniem nasłuchiwała jakichkolwiek odgłosów na korytarzu, które świadczyłyby o obecności śmierciożerców. Podrywała się na każdy, nawet najmniejszy dźwięk z zewnątrz.
      Aż w końcu się doczekała. Szczęknął zamek, a pomieszczenie rozświetliło nagłe światło. Dwóch śmierciożerców niosło bezwładne ciało. Martwa – była to pierwsza myśl, która nasunęła się Hermionie. - Przynieśli mi jej martwe ciało, aby mnie nim torturować. Żeby nękała mnie w snach.Kiedy jednak zrzucili kobietę na ziemię, jęknęła cichutko, a serce Hermiony przystanęło. Jednak żyła. Dziewczyna podeszła do niej szybko, patrząc nienawistnie na oddalających się mężczyzn.
Kiedy bardzo delikatnie położyła jej głowę na swoich kolanach, usłyszała jak kobieta szepcze coś cicho. Schyliła głowę, by móc to usłyszeć.
        - Zabiłam go. Żyłby, gdyby nie ja. Zabiłam. Zabiłam. Zabiłam. Też nie powinnam żyć – jej oczy były zupełnie puste i rozbiegane.
      Hermiona wzdrygnęła się na myśl, co doprowadziło Megan do takiego stanu. Mimo wszystko cieszyła się, że kobieta żyje. Podniosła lekko jej głowę, aby pomóc napić się wody. Czuła teraz ulgę, że wytrzymała i zostawiła tyle pożywienia dla Megan.
      Powoli karmiła ją chlebem i zupą, co chwilę uspokajająco głaszcząc po włosach. Robiła to przez kilkanaście minut, aż dziewczyna nie odzyskała w końcu w pełni świadomości. Patrzyła teraz prosto na Hermionę trzeźwym wzrokiem. Jedno oko miała opuchnięte i sine, a pod nosem zaschniętą krew.
        - Dziękuję – szepnęła prawie bezdźwięcznie.
      Kiedy w końcu zasnęła, Hermiona oparła się o ścianę w na tyle niewygodnej pozycji, aby nie mogła zasnąć.Chciała czuwać przy Megan, na wypadek gdyby jej stan pogorszył się podczas snu. Była jej to winna. A ona ostatecznie mogła nie spać, wytrzyma, choć to z pewnością pozwoliłoby jej przeczekać aż do śniadania. Ale właśnie to był dług, który musiała spłacić i zamierzała się z tego wywiązać najlepiej, jak umiała...

      Nienawidził tego miejsca całym swoim skamieniałym sercem. Kojarzyło mu się z samymi najgorszymi rzeczami. Morderstwami, torturami, cierpieniem. Jednak to tutaj Voldemort organizował narady. A ta dotyczyła tej cholernej Granger. Wciąż walczył z wyrzutami sumienia, wiążącymi się z podjętą przez niego decyzją.
      Usiadł sztywno koło Notta. Zajmował to miejsce, od kiedy nie było Zabiniego. Miał stąd idealny widok na arenę i mógł do woli rozważać z Teodorem podjęte decyzje.
        - Co u Astorii? - jego energiczny głos wyrwał Dracona z zamyślenia.
        - Testuje moją wierność – skrzywił się na wspomnienie sytuacji sprzed kilku godzin. Nie był wierny, ale nie był też głupi, a Astoria najwyraźniej go za takiego miała.
      Nott zaśmiał się krótko i serdecznie.
        - A co u Mary? - Draco zapytał z czystej uprzejmości.
      Tak naprawdę, dziewczyna Teodra była ostatnią osobą, która go teraz interesowała. Nigdy nie przepadał za tym wychudzonym mieszańcem. Niestety Nott i Zabini nie podzielali jego niechęci do tej dziewczyny i musiał ją znosić zdecydowanie częściej niż miał na to ochotę. Powodem była chyba jej hipokryzja. Jej ojciec był szlamą, a jednak ona wyrażała się o mugolakach z większą pogardą, niż nie jeden czarodziej czystej krwi. Zdawała się udawać czystokrwistą czarownicę, choć wcale nią nie była. W rzeczywistości bliżej jej było statusem do Granger, niż nawet do Weasley'a.
      Nott nie zdążył odpowiedzieć, bo do sali wszedł Czarny Pan i wszystkie rozmowy natychmiast umilkły.
        - Moi przyjaciele – odezwał się cicho, ale jego głos poniósł się echem po sali. Było coś złowrogiego w słowie przyjaciele, gdy on je wypowiadał. Jakby niewypowiedziana groźba. Pamiętajcie, musicie być mi wierni, bo wsze marne życia są w moim posiadaniu. - Myślę że znacie powód naszego zebrania. Szlama, którą pojmaliśmy okazała się zupełnie nieprzydatna i pozostał mi dylemat co zrobić z nią dalej.
      Umilkł, dając tym samym chwilę na dyskusje. Śmierciożercy szeptali do siebie nawzajem pomysły, co jeden, to straszniejszy. A Draco siedział tylko spokojnie, obiecał sobie, że pozwoli toczyć się temu własnym życiem. Nawet, jeśli postanowią ją zabić, on sam nic nie wskóra. Tak naprawdę jest nikim i nie może nawet myśleć, ze coś znaczy. Wszystkie decyzje podejmuje Czarny Pan.
        - Zabić! - krzyknął ktoś z tłumu i poparło go kilka osób. - Skoro jest nieprzydatna, to najlepiej urządzić jakąś popisową egzekucję. Niech inni wiedzą co ich czeka i że wyłapujemy to robactwo.
Voldemort skinął powoli głową.
        - Doszły mnie słuchy, że Dumbledore chciałby ją odbić – zaśmiał się zimno. - Nie miałby żadnych szans, ale nie chcę ryzykować, że nasza twierdza przestanie mieć status niezdobytej. Chcę jak najszybciej pozbyć się tej szlamy. Lub urządzić obławę.
      Prawie wszyscy śmierciożercy byli jednak za publiczną egzekucją i słuchając tego Draco czuł jakiś dziwny ucisk w sercu.
        - Panie – z zaskoczeniem usłyszał swój własny głos i natychmiast wrzawa ucichła. - Jako jeden z nielicznych jestem za obławą. To może być dla nasz ogromna szansa. Póki mamy szlamę, oni są osłabieni możemy ich szantażować lub czekać, aż sami wpadną w nasze sidła. A szlamę proponuję przenieść gdzieś na wszelki wypadek.
      Z napięciem wpatrywał się w Voldemorta, ale jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
        - Bardzo dobrze, Draco, bardzo dobrze – odezwał się po chwili ciszy. - Gdzie proponujesz ją przenieść?
        - Do mnie – odpowiedział, nim zdążył się zastanowić. - Łączą mnie z nią osobiste porachunki. Utrzymałbym ją przy życiu i w miejscu, gdzie Zakon nie będzie jej szukał – schylił głowę w geście szacunku i czekał na odpowiedź.
        - Co stało się z poprzednią szlamą, która u ciebie mieszkała? - zapytał.
        - Nie żyje, panie – odpowiedział, mając wrażenie, że wszystko przekreślił tym jednym zdaniem.
        - Myślę, że mogę się na to zgodzić, ale masz ja utrzymać przy życiu, taka przyda nam się bardziej.
      Draco nie był pewien, czy odczuł ulgę. Był przerażony swoją nieprzemyślaną decyzją i konsekwencjami, jakie za sobą niosła. Miał siedzieć cicho, ale zachciało mu się ratować ten pieprzony świat.
- Dziękuję, panie – odpowiedział, znów lekko pochylając głowę.

____________________________________________________________
I jak się podobało? Dużo się nie działo, ale w następnym będzie już lepiej! :3

środa, 11 lutego 2015

Rozdział 3 - Pustka w miejscu serca.

33 komentarze:
Początek w narracji pierwszoosobowej bo taka pasowała mi tu najbardziej! :) Zapraszam!
_______________________________________________







        - Hermiona? Hermiona Granger? - usłyszałam niedaleko obcy głos, a śmiech Lavender ucichł. Szybko rozejrzałam się po celi w poszukiwaniu kobiety, która wypowiedziała moje imię. W końcu ją dostrzegłam, to musiała być ona. Siedziała kilka metrów ode mnie i patrzyła prosto w moje oczy. W bladym świetle, wpadającym przez małe okienko celi, dostrzegłam jej bladą, wyjątkowo chudą twarz i czarne splątane włosy. Głos miała łagodny i słaby, ale przez chwilę miałam wątpliwości, czy do niej podejść. Może w tym miejscu wszyscy byli szaleni?
        - Tak – odpowiedziałam jednak drżącym głosem. Na uginających się nogach podeszłam do kobiety i klęknęłam przy niej, choć w bezpiecznej odległości. Spojrzałam na nią niepewnie. Była wychudzona, ale jej twarz zachowała jeszcze resztki dawnej urody.
        - Jestem Megan – powiedziała jakby trochę ożywiona i wyciągnęła dłoń w moją stronę. Zawahałam się przez kilka sekund, ale niepewnie uścisnęłam jej rękę.
        - Co się stało z Lavender? - z zaskoczeniem usłyszałam swój niepewny głos. Obejrzałam się przez ramię, by znów spojrzeć na blondynkę.
        - Zabrali ją kilka razy na przesłuchania i nie wytrzymała psychicznie. I tak jest silna, dawno powinna nie żyć, ale ona robiła im na złość i za każdym razem wracała tutaj żywa, choć z co raz gorszym zdrowiem psychicznym. Teraz już się im znudziła, więc od miesiąca po nią nie przyszli.
      Poczułam nagły smutek na myśl o Lavender, nigdy za nią nie przepadałam, ale nikt nie zasłużył na taki los. Gniła w lochu bez szans na normalne życie, które jej odebrali. Nienawidziłam ich wszystkich za całe zło, którym terroryzowali ludzi. Byliśmy wobec nich bezsilni, bo nikt z nas nie zniżyłby się do ich poziomu. Do takiego okrucieństwa...
        - A ty ile tu jesteś? - zapytałam kobietę, ignorując, że moje pytanie mogło zostać odebrane jako niegrzeczne. Ciekawość była teraz silniejsza, a ja jak najwięcej chciałam dowiedzieć się o tym miejscu.
        - Rok – odpowiedziała kobieta ze smutnym uśmiechem. Przez chwilę przyglądałam się jej, zastanawiając się, jakim cudem żyje. W miesiąc zrobili z Lavender psychicznego wraka, a Megan wcale nie wyglądała na szaloną. Kobieta najwidoczniej zauważyła moje spojrzenie.
        - Znudziłam się im. Po dwóch przesłuchaniach. Kiedy mnie tu przywieźli nie chciałam żyć. Było mi obojętne co ze mną robili, byleby prowadziło to do śmierci. Jaką mieli uciechę z torturowania kogoś, kto tylko na to czekał?
      Nie odpowiadałam przez dłuższą chwilę, nie spodziewałam się takich słów. U mnie też bywało ciężko, gdy dowiedziałam się o śmierci Draco. Byłam pusta w środku, a serce miałam porozrywane na strzępy, ale nigdy nie chciałam umrzeć. Draco... Żył i był śmierciożercą. Jak mógł mi nie powiedzieć, jak mógł być tak bezduszny? Umierałam z tęsknoty, wystarczył tylko jeden znak... Głos Megan wyrwał mnie z zamyślenia.
        - To była moja wina – powiedziała smutno i z zaskoczeniem spostrzegłam, że płacze. - On wcale nie chciał wstąpić do podziemia, ale ja go namówiłam.
 Kobieta patrzyła w ścianę za mną oczami pełnymi smutku i bólu.
      Myślę, że była w tej celi bardzo samotna, a teraz w końcu znalazła kogoś, komu mogłaby opowiedzieć swoją historię. Nie wiem, czemu obdarzyła akurat mnie takim zaufaniem, ale jedyne, co mogłam dla niej zrobić kiedykolwiek, to wysłuchać. Jej historii, smutku, bólu, ciszy pełnej niewypowiedzianych emocji. Starałam się być dobrym słuchaczem, aby nigdy nie żałowała, że powierzyła swoje sekrety właśnie mnie. Chociaż słyszała ją połowa kobiet w celi, ona mówiła prosto do mnie, jakby tylko ja istniała.
        - Kochałam go całym sercem – zaczęła spokojnie. - Poznaliśmy się w Hogwarcie, jako dzieci. Wiem, że pokochałam go od pierwszego spojrzenia, taką dziecięcą, niewinną miłością. Nie był bogaty, czystej krwi, ani nawet przystojny. Był szlamą, jak ja. Ale za to miał w sobie dużo dobroci i empatii. I był tylko mój. Przy nim czułam się kimś wartościowym. Czułam się wyjątkowa, bo to właśnie mnie pokochał. Od razu po skończeniu szkoły wzięliśmy ślub i wyprowadziliśmy się z dala od ludzi. Nie byli nam potrzebni, mieliśmy przecież siebie. Był magomedykiem. Zawsze, gdy wracał z pracy, ja czekałam już z obiadem. Potem szliśmy na długi spacer po parku, który znajdował się niedaleko. Wracaliśmy zazwyczaj, gdy było już ciemno. Zimą lub gdy padało dnie spędzaliśmy przy kominku, z naszym kotem na kolanach. Czytając książki lub rozmawiając. Raz w tygodniu jeździliśmy mugolskim samochodem do miasteczka po zakupy na kolejne siedem dni. Zawsze w poniedziałki. Możesz uznać to za rutynę, ale my ją kochaliśmy. Myśleliśmy o dzieciach, choć jeszcze nie teraz, bo chcieliśmy się sobą nacieszyć. A potem przyszła wojna, która wywróciła nasze życie do góry nogami. J chciałam walczyć, a Mark, bo tak miał na imię mój mąż, nie chciał mnie narażać i wolał wyjechać. Nie był tchórzem, on po prostu mnie kochał i nie chciał, żeby stała mi się krzywda. Chroniłby mnie nawet za cenę swojego życia, a co dopiero honoru. Przekonałam go jednak, choć dopiero po miesiącu. Skontaktowaliśmy się z Zakonem. Nie patrz tak na mnie, Zakon ma wielu członków, których zna tylko Dumbledore. To dla bezpieczeństwa... Miesiące mijały, a przez nasz dom przewinęło się już kilkadziesiąt osób, które chwilowo potrzebowały schronienia. Pomagaliśmy im, choć zniszczyli nasz idealnie ułożony świat. Nie mogliśmy ich za to winić, te czasy wymagały poświęceń. Niektórzy poświęcali życie, a my tylko naszą prywatność i przestrzeń osobistą. Czułam się potrzebna i ważna. Mogłam robić coś dobrego dla innych ludzi pomagać Zakonowi... Śmierciożercy przyszli po nas pewnej chłodnej nocy. Najprawdopodobniej zdradził nas ktoś, komu wcześniej użyczyliśmy schronienia. Mało pamiętam z tamtej nocy, próbowałam wyprzeć te wspomnienia przez rok. Mark krzyczał, żebym uciekała, ale ja nie mogłam go zostawić. Pamiętam ich śmiech i zaklęcia które posyłali w naszą stronę. W końcu zapędzili nas w kąt. Mąż osłaniał mnie swoim ciałem, chociaż wiedzieliśmy, że nie ma ratunku. Wiedzieliśmy, co dzieje się ze zdrajcami, ale mimo wszystko liczyliśmy na szybką śmierć. Nie pamiętam nawet, kiedy straciliśmy nasze różdżki, ale w tym koncie byliśmy już bezbronni. Wydawało mi się, że Mark zasłania każdy milimetr mojego ciała, aby nie mogło ugodzić we mnie żadne zaklęcie. Odciągnęli go ode mnie siłą. Próbował walczyć bez różdżki, ale ich było zbyt wielu – na chwilę załamał się jej głos. Przymknęła oczy i westchnęła głęboko, by znów powrócić do swojej opowieści. - Nawet nie używali różdżek, po prostu go bili i kopali. A on tylko błagał o moje życie. Widziałam jak cierpi, ale nic nie mogłam zrobić. Rzuciłam się w końcu na jednego ze śmierciożerów, wbiłam mu paznokcie w policzek. Drapałam skórę jego twarzy, aż na moich rękach pojawiła się jego krew. To było tylko kilka sekund, a potem on uderzył mnie w twarz. Jednym zaklęciem skutecznie pozbawili mnie możliwości walki. Magiczna bariera odgradzała mnie od Marka. Wrzeszczałam jak oszalała jego imię i waliłam w nią pięściami, aż moje dłonie nie pokryły się czerwonymi plamami. Nie czułam bólu fizycznego, tylko rozpacz. W końcu osunęłam się na ziemię, szlochając cicho. Nie chciałam patrzeć jak go katują, ale on cały czas na mnie patrzył, więc nie miałam innego wyboru. Chciałam, by czuł moje wsparcie. Kiedy w końcu go zamordowali, wyłam niczym ranne zwierzę. Przynajmniej tak powiedział mi potem Draco Malfoy – na dźwięk tego imienia nieznacznie uniosłam wzrok, czując ukłucie w sercu. - Ja sama tego momentu nie pamiętam. Nie pamiętam, kiedy w jego stronę poleciało mordercze zaklęcie. Byłam wtedy zbyt zaślepiona bólem i szaleństwem. Zabrali mnie od razu tutaj. Siedziałam godzinami w tej celi i wpatrywałam się w swoje posiniaczone dłonie. Czekałam na śmierć czy tortury. To przeze mnie zginął, należały mi się te wszystkie okropieństwa, które oferowali śmierciożercy. Znudziło im się po dwóch razach. Jaka przyjemność była z torturowania kogoś, kto tego pragnął? Wysłali mnie do tej celi i zapomnieli na rok – Megan otarła łzy, kończąc swoją opowieść.
      Ja swoje też otarłam. Płakałam już, gdy opowiadała o swoim szczęściu. Bo właśnie to bolało najbardziej, nieuchronny przykry koniec. Szczęśliwe wspomnienia bywały bardziej bolesne od złych, bo przypominały o dobrych czasach, które minęły i nie było już odwrotu. Siedziałyśmy chwilę w ciszy, obie zatopione we własnych myślach.
        - Widziałam w tej celi tyle okrucieństw – odezwała się kobieta po chwili. - Byłam przerażona tym, ile brutalności może siedzieć w człowieku. Żyjemy w świecie magii, pełnym wilkołaków, wampirów i innym krwiożerczych stworzeń, ale to własnie ludzie okazali się prawdziwymi potworami.
      Kiwnęłam tylko głową, w duchu całkowicie zgadzając się z Megan. Wilkołakami rządził instynkt i pełnia. Wampirom krew jest potrzebna do życia i nie mają w tej kwestii żadnego wyboru. Ale czymże są obok człowieka, który uważa się za lepszego od nich? Którym nie włada natura lub instynkt? Który potrafi odróżniać dobro od zła? Jak w tym zestawieniu ludzkość wypada koło stworzeń nazywanych bestiami? Które chcą tępić, bo według nich są niebezpieczne. Tak naprawdę to ludzie są plagą tej ziemi. Uważają się królów świata i sami nadali sobie prawo do rządów. Poczułam nagłe obrzydzenie do własnej rasy, która niczym zaraza niszczyła wszystko, co napotkała na swojej drodze.
        - A jaka jest twoja historia, Hermiono Granger? - zapytała w końcu Megan wyrywając mnie z zamyślenia. Chciałam jej opowiedzieć wtedy o wszystkim. O Draconie, o stracie i bólu. Zrobiłabym to, gdybyśmy były same, ale w sali było zbyt wiele osób.
        - Z pewnością mniej smutna – odpowiedziałam tylko po chwili namysłu.


      Przepłakałam wtedy całą noc. Myśląc o okrucieństwie, historii Megan i własnym bólu. O Draconie, który okazał się żywy. Umierałam z tęsknoty za nim, ale co teraz mam myśleć? Nieoczekiwanie wrócił do mojego życia z całą swoją brutalnością, ani trochę nie uśmierzając bólu, który po sobie pozostawił. Czy wiadomość o tym, że żyje nie powinna przynieść mi ulgi i radości? Powinnam być szczęśliwa, że nic mu nie jest. A ja leżałam na twardej podłodze celi i rozpaczałam nad beznadzieją mojego istnienia.


      Minął tydzień, który w ponurym lochu wydawał się miesiącem. Hermiona powoli przywykła do panującego tu porządku. Codziennie rano każdy więzień dostawał kubek wody, jeżeli śmierciożercy mieli dobre humory, to nawet trochę więcej. Musiało to wystarczyć na dwadzieścia cztery godziny. Hermiona szybko nauczyła się tym dysponować. Piła łyk wody co kilka godzin, starając się, aby zawsze coś w tym kubku zostawało. Choćby pragnienie było nie wiadomo jak silne, ona nie pozwalała, aby jej kubek został całkowicie opróżniony. Jedzenie nie było wcale na wyższym poziomie. Miska zupy i kilka kromek chleba. Megan, po roku spędzonym w tej celi, wyglądała jak cień człowieka. Była wychudzona, policzki jej się zapadły, a włosy były w opłakanym stanie.
      Podczas tego tygodnia śmierciożercy zabrali na górę dwie dziewczyny. Wróciła tylko jedna, czego nikt, oprócz Hermiony zdawał się nie zauważać. Wszystkim tutaj były obojętne losy współwięźniów. Każdy w duchu cieszył się, że nie spotkało to jego. Oprócz Megan, która nadal skrycie pragnęła śmierci. Hermiona widziała to w momencie, kiedy kobieta myślała, że nikt na nią nie patrzy. Wgapiała się wtedy w ścianę pustymi oczami, w których powoli zbierały się łzy. Merlin świadkiem, że Hermiona wiele razy próbowała wytłumaczyć kobiecie, że nic nie było jej winą. Że podjęła słuszną decyzję. Megan kiwała tylko głową, ale była Gryfonka wiedziała, że nic do niej nie dociera.
       Na Hermionę śmierciożercy nie spojrzeli ani razu. Nie tkną cię, aż nie dostaną wyraźnego rozkazu. Jesteś zbyt cenna – powiedziała któregoś razu Megan.
      Aż w końcu ktoś się nią zainteresował. Do celi weszła tylko jedna postać. Długi płaszcz i maska skutecznie uniemożliwiały identyfikację. Zapaloną różdżką przyświecała sobie drogę. Zatrzymała się zaraz przy Hermionie. Dziewczyna skrzywiła się od intensywnego światła skierowanego prosto w jej oczy. Postać bardzo powoli zdjęła maskę i panna Granger na chwilę osłupiała. Mary Clarke wpatrywała się w nią z góry. Była Ślizgonką, która uczyła się w Hogwarcie w klasie wyżej. Odwieczną dziewczyną Teodora Notta. Harry i Ron często dziwili się z tego powodu. Teodor był przystojny i miał grono kilku ładnych fanek, ale on zawsze wolał Mary, która była anorektycznie chuda, miała prawie przeźroczystą skórę, piegi i niezbyt ładną twarz. Nie odzywała się do nikogo, oboje byli outsiderami.
        - Musiałam zobaczyć to na własne oczy, Hermiona Granger – odezwała się cichym i słabym głosem, w którym pobrzmiewała nutka wyższości.
        - To nie jest atrakcja w ZOO – warknęła Megan, patrząc w stronę dziewczyny nienawistnie.
        - Nie przypominam sobie, żebym prosiła cię o opinię, szlamo. Zamknij się, albo ci w tym pomogę – uniosła lekko różdżkę.
        - Więc jesteś śmierciożerczynią – prychnęła Hermiona aby odwrócić uwagę dziewczyny od swojej przyjaciółki. Mary anemicznym ruchem odsłoniła rękaw ukazując swoje przerażająco chude przedramię. Było czyste, bez najmniejszego śladu Mrocznego Znaku. - Więc skąd ta peleryna? - dziewczyna zaryzykowała kolejne pytanie.
        - To nie jest twoja sprawa. Przyszłam tylko upewnić się, że żyjesz. Czarny Pan nie ucieszyłby się z twojej śmierci, a pełno tu idiotów, którzy mogliby wziąć cię na przesłuchanie. Nie zadomawiaj się tutaj, niedługo cię przenoszą.
        - Gdzie? - zapytała Hermiona lekko drżącym głosem.
        - Nie mam obowiązku odpowiadać na twoje pytania, szlamo – Mary patrzyła na nią jeszcze chwilę, po czym założyła maskę i skierowała się w stronę drzwi.
       Hermiona siedziała chwilę w szoku. Gdzie ją przeniosą? Ani trochę nie podobało się jej w celi, ale wolała to, niż wielką niewiadomą.
        - Pewnie do Malfoy'a – odezwała się Megan cicho.
      Panna Granger natychmiast uniosła głowę i spojrzała na kobietę. Do Malfoy'a? Do którego? I dlaczego akurat tam? W jej głowie aż huczało od pojawiających się pytań.
        - On często zabiera stąd dziewczyny. Draco i Astoria mają wielki dom i żadnemu z nich nie chce się sprzątać. Skrzaty przestały być modne, odkąd pojawiliśmy się my, mugolaki... Astoria najwidoczniej stawia nas w hierarchii odrobinę wyżej od...
        - Astoria? - zapytała Hermiona gwałtownie, przerywając kobiecie.
        - Astoria Greengrass, jego narzeczona.
      To zdanie spadło na Hermionę niczym ogromny głaz i przygniotło swoim znaczeniem. Draco Malfoy ma narzeczoną... Kocha kogoś, kto nie jest nią... Tylko dlaczego to tak boli? Sama ma przecież narzeczonego. Ale to tylko dlatego, że była przekonana o śmierci Dracona. A on tak po prostu zaczął z kimś inny związek. Och tak, Astoria była piękna i co najważniejsze czystej krwi... Szybkim ruchem otarła łzy spływające po jej policzkach. Głupia, co ty sobie wyobrażałaś? Dlaczego jesteś tak słaba? Tak cholernie słaba... -szeptała do siebie w duchu. Serce bolało ją jak wtedy, gdy dowiedziała się o jego rzekomej śmierci. To przecież oczywiste, że ułożył sobie życie z kimś innym, ile mogłaś dla niego znaczyć, skoro udawał przed tobą martwego? Nie interesowało go twoje cierpienie. Łapczywie zaczęła łapać oddech, starając się nie udusić własnym smutkiem. Wdech i wydech...
Ze zgrozą napotkała pytające spojrzenie Megan.
        - Opowiedz mi swoją historię, Hermiono Granger – szepnęła do jej ucha, aby nikt w okolicy nie mógł ich usłyszeć. Tym razem kobieta wydawała się o wiele bardziej zainteresowana. Dziewczyna kiwnęła tylko głową.
        - Dobrze, ale najpierw dokończ mówić o Malfoy'u – mruknęła bez przekonania i wbiła wzrok w swoje dłonie.
        - Historia nie jest długa. Ma ulgi za specjalne zasługi, więc czasem bierze sobie do domu jakąś mugolaczkę w roli skrzata domowego. Ot, taka mugolska pokojówka. Każdej takiej dziewczynie wydaje się, że on jest bogiem, który ratuje ją z opresji. Dba o nie, nie przeczę. Podobno jest im u niego dobrze, oczywiście nie bez przesady... Żadnych wygód, ale mały pokoik, normalne, choć małe posiłki... Jednak nie ma nic za darmo, Hermiono. One bardzo dobrze wiedzą, że mają wybór. Wychodząc stąd zawierają z nim niepiśmienną umowę... Widzisz... Panicz Malfoy nie umie utrzymać rączek przy sobie. Nie myśl tylko, że cokolwiek robi bez ich zgody... Słyszałam, że on brzydzi się przemocą, a przynajmniej tą nieuzasadnioną – Megan wypluła ostatnie słowo. - Tego właśnie dotyczy ta umowa... Oddają mu siebie w zamian za możliwość w miarę normalnego życia. Każda z nich jest naiwna i myśli, że wielki arystokrata się w niej zakocha i będą żyli długo i szczęśliwie... Astoria rzecz jasna o niczym nie wie. Ale wszystko wychodzi bardzo szybko i przychodzą po kolejną dziewczynę.
        - Co się z nimi dzieje? - Hermiona zadała chyba najbardziej naiwne pytanie na świecie. Nie potrafiła pojąć słów, które przed chwilą usłyszała. Czy naprawdę Draconowi tak zaszkodziła odrobina władzy, jaką dostał? Chciała wierzyć, że to wszystko jest kłamstwem, ale czy naprawdę go znała? A może pozostało już tylko wyobrażenie o nim? Niewyraźne wspomnienie, które przestało mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością?
        - Umierają, ale okoliczności nie znam. Oby ciebie czekał tam lepszy los, Hermiono Granger...


      Jej krzyk wciąż odbijał się echem po marmurowych ścianach ogromnego gmachu. Klęczał na ziemnej posadzce, trzymając jej głowę na swoich kolanach. Patrzył prosto w jej oczy, z których powoli ulatywało życie. Czuł jak jago ubranie przesiąka szybko jej krwią. Chciał jakoś zatamować krwotok, ale było już za późno. Nie mógł jej pomóc, mógł tylko patrzeć. A to wszystko było tylko i wyłącznie jego winą. Powinien o nią dbać, chronić... Był za mną odpowiedzialny w każdym calu.
      Nie minęła chwila, gdy jej oczy stały się zupełnie puste. Drżącą dłonią zamknął jej powieki. Tuląc do siebie jej martwe ciało, zaniósł się szlochem, który odbił się echem po ścianach.
      Obudził się gwałtownie, próbując uspokoić przyspieszone bicie serca i oddech. To był tylko cholerny sen. Odruchowo spojrzał na śpiącą koło niego spokojnie dziewczynę. Może i mógłby się w niej kiedyś zakochać, ale już dawno wyzbył się całej miłości, którą w sobie miał. Nauczył się tego od ojca, gdy nie kocha się nikogo, życie staje się łatwiejsze. Nie musisz się martwić, cierpieć, jesteś tylko ty.
      Leżał przez chwilę w ciemności, ale potem doszedł do wniosku, że już nie da rady zasnąć. Przeklął w myślach i spojrzał na zegarek. Piąta rano... Wstał po cichu, żeby nie obudzić Astorii i ruszył do łazienki. Z westchnieniem opłukał twarz lodowatą wodą, aby zmyć senny koszmar, którego fragmenty wciąż stawały mu przed oczami. Spojrzał na swoje przemęczone odbicie w lustrze nad umywalką. Jebane sentymenty... To wszystko należało do jego przeszłości, której już dawno powinien się pozbyć doszczętnie. Więc dlaczego ona nadal, cała zakrwawiona, staje mu przed oczami, gdy tylko je zamyka? We śnie głaszcze jednak jej loki, które ostatnio widywał tylko w prostym, ciemniejszym wydaniu, i krzyczy przeprosiny, które już nic nie potrafią zmienić.
      Kątem oka zauważył w lustrze jakiś ruch i odwrócił się gwałtowanie. Astoria stała w drzwiach, mrużąc zaspane oczy. Z zaplecionego do snu warkocza powychodziły pojedyncze pasma, które założyła za ucho.
        - Czemu już nie śpisz? - zapytała i ziewnęła.
        - Mam dziś dużo pracy – odpowiedział nie dając zbić się z tropu.
      Kiwnęła tylko delikatnie głową, a po jej minie poznał, że do jej zaspanego umysłu nie do końca dotarł sens jego słów. Odwróciła się na pięcie, aby znów udać się do łóżka, ale zatrzymała się w pół kroku.
      - Pamiętaj, że mamy dziś wybrać weselne jedzenie – rzuciła jeszcze przez ramię i zaszyła się w ich sypialni.
      Właśnie... Ślub... Oparł ciężko głowę o zimną ścianę. Jak mógł dać się w to wpakować?
      Ojciec męczył go przez pół roku. Tłumaczył, że Astoria byłaby idealną kandydatką na żonę. Ze starego, poważanego rodu, a w dodatku piękna. Poruszał ten temat przy każdej okazji, wywierając nacisk na syna. Skoro tak ci się podoba, to sam się z nią ożeń – warknął któregoś razu Draco, kończąc tę dyskusję na dwa miesiące. Temat powrócił jednak przy okazji świąt bożonarodzeniowych. Jego ojciec z lubością ogłosił przy całej rodzinie, że jego syn niedługo się oświadczy . Teraz Draco nie miał już wyboru. Na szczęście Astoria okazała się też inteligentna, co przyjął z niemałą ulgą. Nie żerowała też na jego pieniądzach, Chociaż powinna właśnie kończyć ostatni rok nauki w Hogwarcie, Lucjusz Malfoy załatwił jej już teraz posadę w ministerstwie, o której tak marzyła. Była pracowita i dużo czasu spędzała w biurze. Miała też wady była cholernie zazdrosna i zaborcza. Potrafiła być też okrutna, gdy miała nad kimś władzę. Była osobą, której nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoliłby objąć rządów. Nie kochał jej i wiedział, że nie pokocha nigdy. Wydawała się idealna w każdym calu, ale nie dla niego. On już kiedyś kochał, a teraz czuł się za tę dziewczynę odpowiedzialny. Gniła teraz w tym cholernym lochu. Jutro ma się odbyć narada, co robić z nią dalej. Od tego zależy czy przeżyje. A on nadal nie miał pojęcia, co robić...

___________________________________________________

No i to koniec! Wprowadziłam Mary trochę wcześniej niż zamierzałam, jakie jest Wasze pierwsze wrażenie odnośni tej postaci? :)
Mrs Black bajkowe-szablony