No i w końcu jestem! I to z taką dawką weny, że nawet sobie nie wyobrażacie. :)
__________________________________________________________________________
- Draco! - do ich przytłumionych alkoholem zmysłów dotarł wysoki, kobiecy głos.
Odskoczyli od siebie natychmiast. Po twarzy chłopaka, Hermiona mogła spokojnie wywnioskować, że wytrzeźwiał prawie w zupełności. Niepewnie spojrzeli za siebie. Hermiona przebiegł ciepły dreszcz ulgi. Patrzyła na wysoką, blondwłosą kobietę, nie młodą szatynkę. Narcyza Malfoy stała spokojnie w progu i wpatrywała się w nich z ziemnym spokojem. Jej twarz nie zdradzała najmniejszych emocji. Zaszczyciła Hermionę tylko krótkim, wyniosłym spojrzeniem, pod mocą którego dziewczyna natychmiast zechciała stać się niewidzialna. Mimo wszystko cieszyła się, że nie była to nieprzewidywalna Astorią. Mimo tego, że sadystyczne zapędy dziewczyny kończyły się w momencie, gdy nie otaczało ją stadko znajomych, w tym momencie raczej nie miałaby zahamowań. I choć Narcyza przerażała ją emanującą od niej dumą i wyższością, raczej nie podniosłaby różdżki na niewinną dziewczynę. Hermiona nadal miała w pamięci sytuację, gdy pani Malfoy pomogła jej w wydostaniu się z lochu w jej domu.
- Wybaczcie, że przeszkadzam – mruknęła Narcyza z wymuszoną uprzejmością.
I Draco, i Hermiona poderwali się z podłogi jak na komendę. Przezornie stanęli kilka metrów od siebie. Żadne z nich nie odważyło się odezwać chociażby słowem, ale oboje zerkali niepewnie na kobietę.
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać – zwróciła się do swojego syna, nie zmieniając swojego sztucznego tonu nawet o odrobinę. - A ty, panno Granger, myślę, że masz coś do roboty w tym domu. Zostaw nas samych.
Hermiona pospiesznie wyminęła Narcyzę w drzwiach i poszła do swojego pokoju. Dopiero teraz poczuła, jak niedobrze jej jest od wypitego alkoholu.
Gdy zostali sami, czuć było między nimi nerwowe napięcie. Draco starał się wytrzeźwieć w ekspresowym tempie, chociaż dobrze wiedział, że to niewykonalne.
- Co ona tu robi? - zapytała w końcu Narcyza nie siląc się już na uprzejmość.
- Zabiliby ją, gdybym jej tu nie przyjął. Co, według ciebie, miałem zrobić w takiej sytuacji?
- Cokolwiek, tylko nie to – warknęła kobieta. - Wiesz jak ryzykujesz? Pomyśl o Astorii i waszej przyszłości!
- Myślę, cały czas o tym myślę. Ale nie potrafię ot tak zerwać z przeszłością! - zniżył głos prawie do szeptu. - Nie potrafię skazać na śmierć osobę, którą kiedyś kochałem.
- To co widziałam przed chwilą...
- Nic nie widziałaś - przerwał jej Draco warknięciem. - Uzasadniona alkoholem chwila słabości. To już więcej się nie powtórzy. Gdzie twoja chęć, abym był szczęśliwy i podążał za głosem swojego serca? - zapytał z przekąsem.
- Byłam pewna, że ta mugolaczka już od dawna nie żyje! Że jest tylko wspomnieniem bezpiecznych czasów, młodzieńczej miłości, nie częścią twojego życia! Gdyby ktoś się dowiedział... Czekałaby cię egzekucja, a do tego nie mogę dopuścić. To mój matczyny obowiązek. Ta dziewczyna ma stąd zniknąć. Nie chcę jej tu więcej wiedzieć albo uwierz mi, na Merlina, że Astoria sama się nią zajmie, choćbym miała skłamać!
Draco poczuł nagłe uderzenie wściekłości. Policzki paliły go żywym ogniem i patrzył na matkę nienawistnie.
- Nie posuniesz się do tego... - wysyczał.
- Nie wiesz, jak wiele jestem w stanie zrobić, aby cię chronić. I ile niewinnych żyć poświęcić – powiedziała pewnym, zimnym tonem.
- Wynoś się! - nawet jego zaskoczył ten nagły wybuch. - Wynoś się i nawet nie próbuj do niej zbliżyć! Nie potrzebuję twojego szantażu, ani twoich cholernych rad. Sam się w tym gubię, ale jeden cholerny raz czuję, że postępuję dobrze, więc nie odbieraj mi tego uczucia.
Narcyza patrzyła na niego bez słowa. Jakaś cześć jej, chciała go przeprosić i spróbować przemówić do rozsądku w inny sposób, ale nie pozwoliła jej na to urażona duma. Odwróciła się na pęcie i ruszyła w stronę wyjścia. Mijając krzątającą się po kuchni dziewczynę, obrzuciła ją tylko krótkim, pogardliwym spojrzeniem.
Z bijącym sercem przemierzała targ. Nie była tchórzem, co to, to nie! Po prostu samotne przechadzki po tym placu napawały ją strachem, szczególnie po tym, co stało się Hermionie. Ale ktoś w końcu musiał robić zakupy, a ona nadawała się do tego idealnie. Była drobna, zwinna i nie rzucała się w oczy. Potrafiła też kilka przydatnych oraz paskudnych zaklęć, w sam raz do kamuflażu lub obrony. Tak... Ona i Hermiona zawsze były dwoma najlepszymi wyborami. A teraz została w tym sama.
Szybko schowała niesforny, rudy kosmyk, który zaczął wystawać spod kaptura jej czarnej bluzy. To mogło być zbyt charakterystyczne. Nie chciała jednak farbować włosów, były częścią jej i w pewien sposób znakiem przynależności do swojej rodziny. Kiedy upewniła się, że wszystko jest już na swoim miejscu, podeszła szybko do Colina, sprzedawcy warzyw.
- Nadal żadnych informacji? - zapytał mężczyzna pakując zakupy.
Ginny pokręciła tylko energicznie głową. Mężczyzna pytał o Hermionę za każdym razem. W końcu łapali ją, gdy wracała od jego żony, której uratowała wcześniej życie. Staruszek w pewien sposób czuł się odpowiedzialny za jej zniknięcie.
- A jak żona? - zapytała dziewczyna uśmiechając się szeroko.
Wymuszony uśmiech, tak daleki od serca zmrożonego strachem i żalem.
- Już całkowicie dobrze, ale nadal nie chcę żeby wychodziła z domu. Jeżeli znów trafi na śmierciożerców... - zawiesił głos.
Podał jej zakupy trzęsącą się ręką i przyjął zapłatę.
- Reszty nie trzeba – powiedziała łagodnym tonem i oddaliła się, nim starzec zdążył zaprotestować.
Wraz z powrotem Harry'ego, w Zakonie zaczęło się trochę lepiej powodzić. Znów mogli, w miarę możliwości, zacząć opiekować się biedniejszymi osobami. Za wszystko, co robił Colin, zasługiwał na choć dwa sykle więcej, niż wynosił rachunek.
Na szczęście tego dnia wysłali ją tylko po warzywa, więc mogła już spokojnie wracać do domu. Kupiła jeszcze tylko kilka jabłek u kobiety, gdzie zazwyczaj zjawiała się Hermiona. Teraz ona przejęła na targu jej miejsce i starała się robić zakupy u starych znajomych przyjaciółki, aby trochę ich wspomóc.
Wszystko tutaj wydawało się takie jałowe, a Ginny była tylko marną podróbką Hermiony. Wykonywała wszystkie czynności mechanicznie, bez typowego dla jej przyjaciółki hartu ducha i szczerej chęci wspierania tych ludzi. A oni z pewnością wyczuwali, jak bardzo Ginny jest tu nie na miejscu.
Wreszcie wyszła z tego cholernego targu i zaczęła przemierzać szare, zamglone ulice. Pogoda jej nie dopisywała. Chociaż jej instynkt samozachowawczy kazał jej się co chwilę odwracać, aby skontrolować, czy nikt za nią nie idzie, wiedziała, że może to tylko wzbudzić podejrzenia. Patrzyła więc prosto przed siebie, trzymając na wodzy swój strach i skupiając całą swoją uwagę, żeby nie zaglądać w każdy możliwy kąt. Przynajmniej już za chwilę będzie w bezpiecznej siedzibie Zakonu. Może nawet uda się jej przekonać Dumbledore'a, aby mogła pójść wraz z nim na spotkanie z Malfoy'em. To mogła być jej jedyna szansa, aby wypytać o Hermionę...
Nagle usłyszała gdzieś za sobą cichy trzask, jakby ktoś się deportował. Odwróciła się gwałtownie, usiłując uspokoić zszargane nerwy. Nikogo nie mogła dostrzec, ale była pewna, że może wyczuć jego obecność. Wytężyła wzrok, aby zobaczyć choć minimalny ruch. Tylko mgła i nic poza tym... Niepewnie odwróciła się i ruszyła w swoją stronę. Serce biło jej jak oszalałe. Ktoś ją obserwował, czuła to... Na wszelki wypadek wyciągnęła różdżkę.
- Halo... - rzuciła cicho w przestrzeń.
Odpowiedziała jej tylko cisza. Jak mogła być tak głupia... Zwykły, ludzki odruch, jak mogła pomyśleć, że odezwie się ktokolwiek? Zapewne to wszystko tylko się jej zdawało. To tylko efekt przemęczenia i stresu.
- Idiotka – mruknęła do siebie z irytacją.
Przecież już za chwilkę będzie w domu... Jak zwykle nic się jej nie stanie i zaraz będzie mogła podzielić się z Harrym swoimi głupimi lękami.
A potem, dosłownie zaraz koło jej ucha, rozległ się szmer. To już nie mogło się jej wydawać. Odwróciła się szybko, dysząc z przerażenia. Dłoń zaczynała pobolewać ją od kurczowego trzymania różdżki gotowej do powalenia napastnika jednym zaklęciem. Ale otaczała ją tylko cicha, smętna mgła i powoli zapadający wieczór. Okręciła się jeszcze wokół własnej osi, szukając źródła poprzednich dźwięków. To tylko wybujała wyobraźnia... Gdy lekko się uspokoiła i upewniła, że jest sama, chciała już tylko znaleźć się w domu. Miała zamiar od razu puścić się pędem, ignorując zasady bezpieczeństwa. Już chciała się odwrócić i iść w swoją stronę... I wtedy poczuła nagłe szarpnięcie, a żołądek podskoczył jej aż do gardła. Ktoś zdecydowanym ruchem przycisnął jej dłoń do ust, by nie mogła krzyczeć, a potem gwałtownie pociągnął w stronę ślepego zaułku... W ostatnim przebłysku logiki, rozejrzała się po pustej, cichej ulicy. Nie było nikogo, kto mógłby spróbować jej pomóc. To był już koniec...
No i wreszcie, dopiął swego. Malfoy w konfrontacji z nim nie będzie miał najmniejszych szans. Po kilku godzinach bycia namolnym, przekonał w końcu Dumbledore'a, by mógł pójść wraz z nim. W końcu był już dorosły, nie mogli mu niczego zakazać. A on po prostu musi dowiedzieć się, co się dzieje z Hermioną, sam musi o wszystko zapytać. I ewentualnie zmiażdżyć Malfoy'a, jeżeli okaże się, że źle ją traktuje...
Tylko gdzie ten cholerny dupek? Czekali z Dumbledorem już od dobrych piętnastu minut, patrząc wyczekująco w ciemność. No ale czego mogli się spodziewać? Raczej nie można oczekiwać punktualności od ludzi tego pokroju. Przecież uważają się za najważniejszych i wszyscy inni się nie liczą.
I wreszcie usłyszeli niedaleki cichy trzask teleportacji. Draco Malfoy stanął przed nimi wyprostowany, patrząc prosto w oczy starca. Miał na sobie drogi garnitur, co tylko pogłębiło wściekłość Rona. Śmierciożercy pławili się w luksusie, podczas gdy normalni, dobrzy ludzie umierali z głodu.
- Co on tu robi? - warknął Malfoy, ruchem głowy wskazując na rudzielca.
- Pan Weasley postanowił mi towarzyszyć. Przynajmniej przez chwilę.
- Niech będzie – warknął młody mężczyzna.
Widać było po jego minie, jak bardzo ta niespodzianka jet mu nie na rękę. Być może liczył na pojedynek z Dumbledorem, ale Ron popsuł mu plany? Jeżeli tak, to on może walczyć, z wielką chęcią. Bez problemu da radę byłemu Ślizgonowi!
- Dawaj pudełko - z zamyśleń wyrwał Rona zimny głos.
Chłopak popatrzył na to, co trzymał w swoich dłoniach. To należy do Hermiony... Tam może być coś ważnego! A on nie dał rady tego otworzyć. Nie działały żadne zaklęcia, ani próby otworzenia tego siłą. Małe pudełeczko wydawało się pancerne, chronione silną magią.
- Uważam, że nie powinniśmy mu tego oddawać, profesorze – Ron nie zaszczycił blondyna nawet spojrzeniem,
- Słuchaj – warknął Malfoy, nim Dumbledore zdążył odpowiedzieć. - Robię Granger przysługę, bo podobno potrzebuje tego cholernego pudełeczka. Nie muszę wcale go od ciebie brać, to nie leży w moim interesie, tylko twojej narzeczonej. Więc rób co chcesz, Weasley.
- Od kiedy niby zrobiłeś się dla niej taki łaskawy? – prychnął rudzielec.
- Od kiedy ona zrobiła dla mnie kilka miłych rzeczy. Wątpię, żebyś miał pojęcie o czym mówię, Weasley'owie nie są raczej stworzeni do takich rzeczy, a na pewno nie ty.
Ron załapał tę delikatną aluzję i poczuł uderzenie gorąca. Nie wierzył, żeby Hermiona dała mu się dobrowolnie dotknąć, ale jeżeli do czegoś ją zmusił... Wyciągnął różdżkę.
- Jeżeli choć włos spadnie jej z głowy w twoim domu...
- To co? - przerwał mu blondyn. - Nie martw się Weasley, ja jestem prawdziwym facetem i umiem zadbać o kobietę pod każdym względem. Nawet o twoją, Wieprzeleju. Myślisz, że tęskni za życiem przy twoim boku? Ja uważam, że nie. W końcu ma co jeść, ma też wygodne łóżko. Jako służąca u mnie ma więcej wygód, niż miałaby będąc twoją żoną. Przyjemności też ma więcej.
Ron nie wytrzymał i rzucił się na chłopaka z pięściami. Malfoy ugodził w jego słaby punkt, ciągłe uczucie bycia gorszym od innych. Kiedy jego pięść była już tylko kilka centymetrów od tej wypielęgnowanej twarzy, nagła siła odrzuciła ich od siebie n odległość kilku metrów.
- Dosyć! - zagrzmiał Dumbledore. - Nie będę już tego znosił. Ronaldzie, zostaw nam pudełko i odejdź, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia z panem Malfoy'em.
- Ale... - zaczął wściekły rudzielec.
- Twój czas na zadawanie pytań o pannę Granger się skończył – ton głosu starca nie znosił najmniejszego sprzeciwu.
Obolały chłopak podniósł się wolno z ziemi, obrzucił blondyna wściekłym spojrzeniem i odszedł przeklinając pod nosem.
- To było niepotrzebne – powiedział profesor karcącym tonem, podając młodemu mężczyźnie pudełko.
- Wiem, ale trudno mi było się powstrzymać. Mam wszystko o co mnie prosiłeś – powiedział zmienionym głosem, jakby próbował tym usprawiedliwić swoje dziecinne zachowanie.
Tak, inaczej tego nazwać nie mógł. Po jaką cholerę wdawał się w te głupie gierki słowne? Chciał sprawić, żeby Weasley poczuł się zazdrosny?
Szybkim, sprawnym ruchem wręczył starcowi zapieczętowaną kopertę.
- Pamiętaj, jeżeli ktoś się o tym dowie, będę skończony – warknął.
Dumbledore przemilczał ten jawny brak szacunku ze strony młodego Malfoy'a.
- Twoje tajemnice są ze mną bezpieczne, Draco – odpowiedział tylko.
Skinęli głowami w ramach krótkiego pożegnania i każdy odszedł w swoją stronę.
Hermionę bardzo zaskoczyła jej obecność w kuchni. Co prawda słyszała trzaskające drzwi i stukot obcasów o podłogę, ale raczej spodziewała się, że Astoria jak zwykle rozsiądzie się z książką na kanapie w salonie. No cóż... Chcąc nie chcąc musiała przygotować kolację, nawet z dość rozpraszającym gościem wyglądającym przez okno. Oparta o parapet i paląca mugolskiego papierosa dziewczyna nawet nie zauważyła obecności Hermiony. A przynajmniej nic na to nie wskazywało. Nie wykonała nawet najmniejszego ruchu, tylko spokojnie wydmuchiwała dym z płuc. Panna Granger niby przypadkiem lekko stuknęła garnkiem o garnek, aby jakoś zaakcentować swoją obecność. Astoria podskoczyła gwałtownie i ze świstem wciągnęła powietrze do płuc. Odwróciła się szybko i Hermiona spostrzegła, że dziewczyna miała oczy pełne łez. Rozpuściła już długie włosy, które zazwyczaj do pracy spinała w kok. Przebrała się też w dresy i zwykłą podkoszulkę. Zmyła mocny makijaż. Wyglądała teraz jak normalna nastolatka, nie narzeczona śmierciożercy, która potrafi torturować bez choćby mrugnięcia okiem.
- Ach, to ty – warknęła cicho, w pośpiechu osuszając policzki ze śladów swojego smutku. - Byłabym wdzięczna, gdybyś nie mówiła o tym Draconowi – uniosła lekko papierosa. - On nie pochwala tych mugolskich wynalazków, ale akurat to ich jedyny dobry pomysł – mruknęła.
Hermiona w odpowiedzi pokiwała tylko głową i zabrała się powoli do szykowania kolacji. Niezbyt interesował ją powód smutku Astorii, a już z pewnością nie było jej szkoda arystokratycznej dziewczyny. Starała się po prostu ignorować jej obecność, co nie było łatwe, bo cały czas drażnił ją papierosowy dym.
- Jeżeli jesteś jedną z tych idiotek, która myśli, że przez łóżko Dracona odzyska wolność, to musisz wiedzieć, że to nigdy nie kończy się dla nich dobrze – powiedziała niespodziewanie dziewczyna.
Hermiona spojrzała na nią zaskoczona. O co chodziło Astorii? Czyżby się o czymś dowiedziała? Nie! To niemożliwe!
- Ostrzegasz tak wszystkie dziewczyny? - zapytała z przekąsem Hermiona wybierając najbezpieczniejszą opcję.
- Nie. Mimo tego, kim jesteś, zawsze cię szanowałam, Hermiono Granger. Twoją inteligencję i wiedzę, ściślej mówiąc. Trochę szkoda by cię było, dla takiej głupiej śmierci – głos miała jakiś obcy. Smutny i melancholijny.
To wyznanie zbiło Hermionę z tropu. Co niby miała na to odpowiedzieć? Ładnie podziękować? A może to jakiś podstęp? Postanowiła być czujna.
- Spokojnie, nie przespałabym się z człowiekiem, który mnie więzi i traktuje jak śmiecia. Mam swój honor... - prychnęła.
Jakoś nie mogła się zmusić do choćby krztyny sympatii do Astorii...
Zapadła cisza, podczas której Hermiona powróciła wreszcie do krojenia warzyw. Po jej głowie krążyło jednak pewne pytanie, które musiała zadać. Chociaż wiedziała, jak bardzo zaboli ją odpowiedź.
- Jak wiele było tych naiwnych dziewczyn? - zdecydowała się przerwać ciszę.
- Kilkanaście – odpowiedziała Astoria bez zastanowienia.
- Więc dlaczego z nim jesteś? - wypaliła Hermiona.
- Rodzice uważają, że to idealna partia dla mnie. Zresztą... - zawahała się przez chwilę. - Myślę, że go kocham.
Organizm Hermiony natychmiast zareagował niemiłym uciskiem w sercu. Za to wyraz twarzy Astorii zmienił się natychmiast. Zgasiła resztkę papierosa i szybkim krokiem skierowała się w stronę wyjścia.
- Dzisiaj kolacja ma byś smaczna, tej wczorajszej nie dało się zjeść – warknęła w stronę osłupiałej Hermiony.
Co tu się właśnie stało? Minęła chwila, zanim Hermiona powróciła do swojej czynności. Najwidoczniej coś się stało Astorii, być może Draco znów ją zdradził? Pewne było jedno, od środka zżerało ją coś, czym musiała się z kimś podzielić, a Hermiona była najbliżej... W tym momencie dziewczyna zobaczyła w niej nie tylko diabła bez serca, ale też zwykłą, nastoletnią dziewczynę, zagubioną w nowej rzeczywistości.
__________________________________________________________________________
- Draco! - do ich przytłumionych alkoholem zmysłów dotarł wysoki, kobiecy głos.
Odskoczyli od siebie natychmiast. Po twarzy chłopaka, Hermiona mogła spokojnie wywnioskować, że wytrzeźwiał prawie w zupełności. Niepewnie spojrzeli za siebie. Hermiona przebiegł ciepły dreszcz ulgi. Patrzyła na wysoką, blondwłosą kobietę, nie młodą szatynkę. Narcyza Malfoy stała spokojnie w progu i wpatrywała się w nich z ziemnym spokojem. Jej twarz nie zdradzała najmniejszych emocji. Zaszczyciła Hermionę tylko krótkim, wyniosłym spojrzeniem, pod mocą którego dziewczyna natychmiast zechciała stać się niewidzialna. Mimo wszystko cieszyła się, że nie była to nieprzewidywalna Astorią. Mimo tego, że sadystyczne zapędy dziewczyny kończyły się w momencie, gdy nie otaczało ją stadko znajomych, w tym momencie raczej nie miałaby zahamowań. I choć Narcyza przerażała ją emanującą od niej dumą i wyższością, raczej nie podniosłaby różdżki na niewinną dziewczynę. Hermiona nadal miała w pamięci sytuację, gdy pani Malfoy pomogła jej w wydostaniu się z lochu w jej domu.
- Wybaczcie, że przeszkadzam – mruknęła Narcyza z wymuszoną uprzejmością.
I Draco, i Hermiona poderwali się z podłogi jak na komendę. Przezornie stanęli kilka metrów od siebie. Żadne z nich nie odważyło się odezwać chociażby słowem, ale oboje zerkali niepewnie na kobietę.
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać – zwróciła się do swojego syna, nie zmieniając swojego sztucznego tonu nawet o odrobinę. - A ty, panno Granger, myślę, że masz coś do roboty w tym domu. Zostaw nas samych.
Hermiona pospiesznie wyminęła Narcyzę w drzwiach i poszła do swojego pokoju. Dopiero teraz poczuła, jak niedobrze jej jest od wypitego alkoholu.
Gdy zostali sami, czuć było między nimi nerwowe napięcie. Draco starał się wytrzeźwieć w ekspresowym tempie, chociaż dobrze wiedział, że to niewykonalne.
- Co ona tu robi? - zapytała w końcu Narcyza nie siląc się już na uprzejmość.
- Zabiliby ją, gdybym jej tu nie przyjął. Co, według ciebie, miałem zrobić w takiej sytuacji?
- Cokolwiek, tylko nie to – warknęła kobieta. - Wiesz jak ryzykujesz? Pomyśl o Astorii i waszej przyszłości!
- Myślę, cały czas o tym myślę. Ale nie potrafię ot tak zerwać z przeszłością! - zniżył głos prawie do szeptu. - Nie potrafię skazać na śmierć osobę, którą kiedyś kochałem.
- To co widziałam przed chwilą...
- Nic nie widziałaś - przerwał jej Draco warknięciem. - Uzasadniona alkoholem chwila słabości. To już więcej się nie powtórzy. Gdzie twoja chęć, abym był szczęśliwy i podążał za głosem swojego serca? - zapytał z przekąsem.
- Byłam pewna, że ta mugolaczka już od dawna nie żyje! Że jest tylko wspomnieniem bezpiecznych czasów, młodzieńczej miłości, nie częścią twojego życia! Gdyby ktoś się dowiedział... Czekałaby cię egzekucja, a do tego nie mogę dopuścić. To mój matczyny obowiązek. Ta dziewczyna ma stąd zniknąć. Nie chcę jej tu więcej wiedzieć albo uwierz mi, na Merlina, że Astoria sama się nią zajmie, choćbym miała skłamać!
Draco poczuł nagłe uderzenie wściekłości. Policzki paliły go żywym ogniem i patrzył na matkę nienawistnie.
- Nie posuniesz się do tego... - wysyczał.
- Nie wiesz, jak wiele jestem w stanie zrobić, aby cię chronić. I ile niewinnych żyć poświęcić – powiedziała pewnym, zimnym tonem.
- Wynoś się! - nawet jego zaskoczył ten nagły wybuch. - Wynoś się i nawet nie próbuj do niej zbliżyć! Nie potrzebuję twojego szantażu, ani twoich cholernych rad. Sam się w tym gubię, ale jeden cholerny raz czuję, że postępuję dobrze, więc nie odbieraj mi tego uczucia.
Narcyza patrzyła na niego bez słowa. Jakaś cześć jej, chciała go przeprosić i spróbować przemówić do rozsądku w inny sposób, ale nie pozwoliła jej na to urażona duma. Odwróciła się na pęcie i ruszyła w stronę wyjścia. Mijając krzątającą się po kuchni dziewczynę, obrzuciła ją tylko krótkim, pogardliwym spojrzeniem.
Z bijącym sercem przemierzała targ. Nie była tchórzem, co to, to nie! Po prostu samotne przechadzki po tym placu napawały ją strachem, szczególnie po tym, co stało się Hermionie. Ale ktoś w końcu musiał robić zakupy, a ona nadawała się do tego idealnie. Była drobna, zwinna i nie rzucała się w oczy. Potrafiła też kilka przydatnych oraz paskudnych zaklęć, w sam raz do kamuflażu lub obrony. Tak... Ona i Hermiona zawsze były dwoma najlepszymi wyborami. A teraz została w tym sama.
Szybko schowała niesforny, rudy kosmyk, który zaczął wystawać spod kaptura jej czarnej bluzy. To mogło być zbyt charakterystyczne. Nie chciała jednak farbować włosów, były częścią jej i w pewien sposób znakiem przynależności do swojej rodziny. Kiedy upewniła się, że wszystko jest już na swoim miejscu, podeszła szybko do Colina, sprzedawcy warzyw.
- Nadal żadnych informacji? - zapytał mężczyzna pakując zakupy.
Ginny pokręciła tylko energicznie głową. Mężczyzna pytał o Hermionę za każdym razem. W końcu łapali ją, gdy wracała od jego żony, której uratowała wcześniej życie. Staruszek w pewien sposób czuł się odpowiedzialny za jej zniknięcie.
- A jak żona? - zapytała dziewczyna uśmiechając się szeroko.
Wymuszony uśmiech, tak daleki od serca zmrożonego strachem i żalem.
- Już całkowicie dobrze, ale nadal nie chcę żeby wychodziła z domu. Jeżeli znów trafi na śmierciożerców... - zawiesił głos.
Podał jej zakupy trzęsącą się ręką i przyjął zapłatę.
- Reszty nie trzeba – powiedziała łagodnym tonem i oddaliła się, nim starzec zdążył zaprotestować.
Wraz z powrotem Harry'ego, w Zakonie zaczęło się trochę lepiej powodzić. Znów mogli, w miarę możliwości, zacząć opiekować się biedniejszymi osobami. Za wszystko, co robił Colin, zasługiwał na choć dwa sykle więcej, niż wynosił rachunek.
Na szczęście tego dnia wysłali ją tylko po warzywa, więc mogła już spokojnie wracać do domu. Kupiła jeszcze tylko kilka jabłek u kobiety, gdzie zazwyczaj zjawiała się Hermiona. Teraz ona przejęła na targu jej miejsce i starała się robić zakupy u starych znajomych przyjaciółki, aby trochę ich wspomóc.
Wszystko tutaj wydawało się takie jałowe, a Ginny była tylko marną podróbką Hermiony. Wykonywała wszystkie czynności mechanicznie, bez typowego dla jej przyjaciółki hartu ducha i szczerej chęci wspierania tych ludzi. A oni z pewnością wyczuwali, jak bardzo Ginny jest tu nie na miejscu.
Wreszcie wyszła z tego cholernego targu i zaczęła przemierzać szare, zamglone ulice. Pogoda jej nie dopisywała. Chociaż jej instynkt samozachowawczy kazał jej się co chwilę odwracać, aby skontrolować, czy nikt za nią nie idzie, wiedziała, że może to tylko wzbudzić podejrzenia. Patrzyła więc prosto przed siebie, trzymając na wodzy swój strach i skupiając całą swoją uwagę, żeby nie zaglądać w każdy możliwy kąt. Przynajmniej już za chwilę będzie w bezpiecznej siedzibie Zakonu. Może nawet uda się jej przekonać Dumbledore'a, aby mogła pójść wraz z nim na spotkanie z Malfoy'em. To mogła być jej jedyna szansa, aby wypytać o Hermionę...
Nagle usłyszała gdzieś za sobą cichy trzask, jakby ktoś się deportował. Odwróciła się gwałtownie, usiłując uspokoić zszargane nerwy. Nikogo nie mogła dostrzec, ale była pewna, że może wyczuć jego obecność. Wytężyła wzrok, aby zobaczyć choć minimalny ruch. Tylko mgła i nic poza tym... Niepewnie odwróciła się i ruszyła w swoją stronę. Serce biło jej jak oszalałe. Ktoś ją obserwował, czuła to... Na wszelki wypadek wyciągnęła różdżkę.
- Halo... - rzuciła cicho w przestrzeń.
Odpowiedziała jej tylko cisza. Jak mogła być tak głupia... Zwykły, ludzki odruch, jak mogła pomyśleć, że odezwie się ktokolwiek? Zapewne to wszystko tylko się jej zdawało. To tylko efekt przemęczenia i stresu.
- Idiotka – mruknęła do siebie z irytacją.
Przecież już za chwilkę będzie w domu... Jak zwykle nic się jej nie stanie i zaraz będzie mogła podzielić się z Harrym swoimi głupimi lękami.
A potem, dosłownie zaraz koło jej ucha, rozległ się szmer. To już nie mogło się jej wydawać. Odwróciła się szybko, dysząc z przerażenia. Dłoń zaczynała pobolewać ją od kurczowego trzymania różdżki gotowej do powalenia napastnika jednym zaklęciem. Ale otaczała ją tylko cicha, smętna mgła i powoli zapadający wieczór. Okręciła się jeszcze wokół własnej osi, szukając źródła poprzednich dźwięków. To tylko wybujała wyobraźnia... Gdy lekko się uspokoiła i upewniła, że jest sama, chciała już tylko znaleźć się w domu. Miała zamiar od razu puścić się pędem, ignorując zasady bezpieczeństwa. Już chciała się odwrócić i iść w swoją stronę... I wtedy poczuła nagłe szarpnięcie, a żołądek podskoczył jej aż do gardła. Ktoś zdecydowanym ruchem przycisnął jej dłoń do ust, by nie mogła krzyczeć, a potem gwałtownie pociągnął w stronę ślepego zaułku... W ostatnim przebłysku logiki, rozejrzała się po pustej, cichej ulicy. Nie było nikogo, kto mógłby spróbować jej pomóc. To był już koniec...
No i wreszcie, dopiął swego. Malfoy w konfrontacji z nim nie będzie miał najmniejszych szans. Po kilku godzinach bycia namolnym, przekonał w końcu Dumbledore'a, by mógł pójść wraz z nim. W końcu był już dorosły, nie mogli mu niczego zakazać. A on po prostu musi dowiedzieć się, co się dzieje z Hermioną, sam musi o wszystko zapytać. I ewentualnie zmiażdżyć Malfoy'a, jeżeli okaże się, że źle ją traktuje...
Tylko gdzie ten cholerny dupek? Czekali z Dumbledorem już od dobrych piętnastu minut, patrząc wyczekująco w ciemność. No ale czego mogli się spodziewać? Raczej nie można oczekiwać punktualności od ludzi tego pokroju. Przecież uważają się za najważniejszych i wszyscy inni się nie liczą.
I wreszcie usłyszeli niedaleki cichy trzask teleportacji. Draco Malfoy stanął przed nimi wyprostowany, patrząc prosto w oczy starca. Miał na sobie drogi garnitur, co tylko pogłębiło wściekłość Rona. Śmierciożercy pławili się w luksusie, podczas gdy normalni, dobrzy ludzie umierali z głodu.
- Co on tu robi? - warknął Malfoy, ruchem głowy wskazując na rudzielca.
- Pan Weasley postanowił mi towarzyszyć. Przynajmniej przez chwilę.
- Niech będzie – warknął młody mężczyzna.
Widać było po jego minie, jak bardzo ta niespodzianka jet mu nie na rękę. Być może liczył na pojedynek z Dumbledorem, ale Ron popsuł mu plany? Jeżeli tak, to on może walczyć, z wielką chęcią. Bez problemu da radę byłemu Ślizgonowi!
- Dawaj pudełko - z zamyśleń wyrwał Rona zimny głos.
Chłopak popatrzył na to, co trzymał w swoich dłoniach. To należy do Hermiony... Tam może być coś ważnego! A on nie dał rady tego otworzyć. Nie działały żadne zaklęcia, ani próby otworzenia tego siłą. Małe pudełeczko wydawało się pancerne, chronione silną magią.
- Uważam, że nie powinniśmy mu tego oddawać, profesorze – Ron nie zaszczycił blondyna nawet spojrzeniem,
- Słuchaj – warknął Malfoy, nim Dumbledore zdążył odpowiedzieć. - Robię Granger przysługę, bo podobno potrzebuje tego cholernego pudełeczka. Nie muszę wcale go od ciebie brać, to nie leży w moim interesie, tylko twojej narzeczonej. Więc rób co chcesz, Weasley.
- Od kiedy niby zrobiłeś się dla niej taki łaskawy? – prychnął rudzielec.
- Od kiedy ona zrobiła dla mnie kilka miłych rzeczy. Wątpię, żebyś miał pojęcie o czym mówię, Weasley'owie nie są raczej stworzeni do takich rzeczy, a na pewno nie ty.
Ron załapał tę delikatną aluzję i poczuł uderzenie gorąca. Nie wierzył, żeby Hermiona dała mu się dobrowolnie dotknąć, ale jeżeli do czegoś ją zmusił... Wyciągnął różdżkę.
- Jeżeli choć włos spadnie jej z głowy w twoim domu...
- To co? - przerwał mu blondyn. - Nie martw się Weasley, ja jestem prawdziwym facetem i umiem zadbać o kobietę pod każdym względem. Nawet o twoją, Wieprzeleju. Myślisz, że tęskni za życiem przy twoim boku? Ja uważam, że nie. W końcu ma co jeść, ma też wygodne łóżko. Jako służąca u mnie ma więcej wygód, niż miałaby będąc twoją żoną. Przyjemności też ma więcej.
Ron nie wytrzymał i rzucił się na chłopaka z pięściami. Malfoy ugodził w jego słaby punkt, ciągłe uczucie bycia gorszym od innych. Kiedy jego pięść była już tylko kilka centymetrów od tej wypielęgnowanej twarzy, nagła siła odrzuciła ich od siebie n odległość kilku metrów.
- Dosyć! - zagrzmiał Dumbledore. - Nie będę już tego znosił. Ronaldzie, zostaw nam pudełko i odejdź, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia z panem Malfoy'em.
- Ale... - zaczął wściekły rudzielec.
- Twój czas na zadawanie pytań o pannę Granger się skończył – ton głosu starca nie znosił najmniejszego sprzeciwu.
Obolały chłopak podniósł się wolno z ziemi, obrzucił blondyna wściekłym spojrzeniem i odszedł przeklinając pod nosem.
- To było niepotrzebne – powiedział profesor karcącym tonem, podając młodemu mężczyźnie pudełko.
- Wiem, ale trudno mi było się powstrzymać. Mam wszystko o co mnie prosiłeś – powiedział zmienionym głosem, jakby próbował tym usprawiedliwić swoje dziecinne zachowanie.
Tak, inaczej tego nazwać nie mógł. Po jaką cholerę wdawał się w te głupie gierki słowne? Chciał sprawić, żeby Weasley poczuł się zazdrosny?
Szybkim, sprawnym ruchem wręczył starcowi zapieczętowaną kopertę.
- Pamiętaj, jeżeli ktoś się o tym dowie, będę skończony – warknął.
Dumbledore przemilczał ten jawny brak szacunku ze strony młodego Malfoy'a.
- Twoje tajemnice są ze mną bezpieczne, Draco – odpowiedział tylko.
Skinęli głowami w ramach krótkiego pożegnania i każdy odszedł w swoją stronę.
Hermionę bardzo zaskoczyła jej obecność w kuchni. Co prawda słyszała trzaskające drzwi i stukot obcasów o podłogę, ale raczej spodziewała się, że Astoria jak zwykle rozsiądzie się z książką na kanapie w salonie. No cóż... Chcąc nie chcąc musiała przygotować kolację, nawet z dość rozpraszającym gościem wyglądającym przez okno. Oparta o parapet i paląca mugolskiego papierosa dziewczyna nawet nie zauważyła obecności Hermiony. A przynajmniej nic na to nie wskazywało. Nie wykonała nawet najmniejszego ruchu, tylko spokojnie wydmuchiwała dym z płuc. Panna Granger niby przypadkiem lekko stuknęła garnkiem o garnek, aby jakoś zaakcentować swoją obecność. Astoria podskoczyła gwałtownie i ze świstem wciągnęła powietrze do płuc. Odwróciła się szybko i Hermiona spostrzegła, że dziewczyna miała oczy pełne łez. Rozpuściła już długie włosy, które zazwyczaj do pracy spinała w kok. Przebrała się też w dresy i zwykłą podkoszulkę. Zmyła mocny makijaż. Wyglądała teraz jak normalna nastolatka, nie narzeczona śmierciożercy, która potrafi torturować bez choćby mrugnięcia okiem.
- Ach, to ty – warknęła cicho, w pośpiechu osuszając policzki ze śladów swojego smutku. - Byłabym wdzięczna, gdybyś nie mówiła o tym Draconowi – uniosła lekko papierosa. - On nie pochwala tych mugolskich wynalazków, ale akurat to ich jedyny dobry pomysł – mruknęła.
Hermiona w odpowiedzi pokiwała tylko głową i zabrała się powoli do szykowania kolacji. Niezbyt interesował ją powód smutku Astorii, a już z pewnością nie było jej szkoda arystokratycznej dziewczyny. Starała się po prostu ignorować jej obecność, co nie było łatwe, bo cały czas drażnił ją papierosowy dym.
- Jeżeli jesteś jedną z tych idiotek, która myśli, że przez łóżko Dracona odzyska wolność, to musisz wiedzieć, że to nigdy nie kończy się dla nich dobrze – powiedziała niespodziewanie dziewczyna.
Hermiona spojrzała na nią zaskoczona. O co chodziło Astorii? Czyżby się o czymś dowiedziała? Nie! To niemożliwe!
- Ostrzegasz tak wszystkie dziewczyny? - zapytała z przekąsem Hermiona wybierając najbezpieczniejszą opcję.
- Nie. Mimo tego, kim jesteś, zawsze cię szanowałam, Hermiono Granger. Twoją inteligencję i wiedzę, ściślej mówiąc. Trochę szkoda by cię było, dla takiej głupiej śmierci – głos miała jakiś obcy. Smutny i melancholijny.
To wyznanie zbiło Hermionę z tropu. Co niby miała na to odpowiedzieć? Ładnie podziękować? A może to jakiś podstęp? Postanowiła być czujna.
- Spokojnie, nie przespałabym się z człowiekiem, który mnie więzi i traktuje jak śmiecia. Mam swój honor... - prychnęła.
Jakoś nie mogła się zmusić do choćby krztyny sympatii do Astorii...
Zapadła cisza, podczas której Hermiona powróciła wreszcie do krojenia warzyw. Po jej głowie krążyło jednak pewne pytanie, które musiała zadać. Chociaż wiedziała, jak bardzo zaboli ją odpowiedź.
- Jak wiele było tych naiwnych dziewczyn? - zdecydowała się przerwać ciszę.
- Kilkanaście – odpowiedziała Astoria bez zastanowienia.
- Więc dlaczego z nim jesteś? - wypaliła Hermiona.
- Rodzice uważają, że to idealna partia dla mnie. Zresztą... - zawahała się przez chwilę. - Myślę, że go kocham.
Organizm Hermiony natychmiast zareagował niemiłym uciskiem w sercu. Za to wyraz twarzy Astorii zmienił się natychmiast. Zgasiła resztkę papierosa i szybkim krokiem skierowała się w stronę wyjścia.
- Dzisiaj kolacja ma byś smaczna, tej wczorajszej nie dało się zjeść – warknęła w stronę osłupiałej Hermiony.
Co tu się właśnie stało? Minęła chwila, zanim Hermiona powróciła do swojej czynności. Najwidoczniej coś się stało Astorii, być może Draco znów ją zdradził? Pewne było jedno, od środka zżerało ją coś, czym musiała się z kimś podzielić, a Hermiona była najbliżej... W tym momencie dziewczyna zobaczyła w niej nie tylko diabła bez serca, ale też zwykłą, nastoletnią dziewczynę, zagubioną w nowej rzeczywistości.