czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział 2 - Rozdrapane rany.

38 komentarzy:
Prędzej czy później wszyscy musimy rozstać się z przeszłością. 

<MUZYKA>



       Uwielbiała noc. Była jej sprzymierzeńcem i przyjaciółką. Po jej osłoną mogła bezpiecznie przemierzać miasto. Czuła się wreszcie wolna, choć nadal musiała uważać. Ciemny kaptur przysłaniał jej twarz. Naciągała go jeszcze bardziej, gdy mijała jakiś przechodniów. Patrole nie zdarzały się teraz tak często. W bardziej zaludnionych miejscach wybierała jednak nadal pelerynę-niewidkę. Tym razem o niej zapomniała. Zwykłe przeoczenie, pośpiech. Chociaż przeglądała zawartość swojej torby już kilka razy, nadal jej nie znalazła. Przynajmniej udało jej się zanieść żonie Colina wszystkie potrzebne eliksiry i kobieta bardzo powoli dochodziła do siebie.
      Ta noc była chłodna, dokładnie takie uwielbiała. Mogła zatopić się w ogromnej, czarnej bluzie, zupełnie zakrywającej jej kształty. Mogła się choć na chwilkę ukryć przed światem i ludźmi. Była teraz tylko cieniem, niepostrzeżenie przenikającym obok budynków. W żadnym z okien nie paliły się światła, a miasto było ciemne, jak nigdy. Było teraz idealnym schronieniem. Zdawała się być zupełnie niewidzialna, ludzie mijali ją bez choćby jednego spojrzenia. A ona była już coraz bliżej bezpiecznego domu. A raczej miejsca, który od dwóch lat go imitował. Jej dom spłonął, a jedyna osoba, przy której czuła się zupełnie bezpiecznie, nie żyła. Hermiona nie wiedziała nawet gdzie go pochowano, ale może to i lepiej... Zakradałby się tam nocami, aby płakać przy jego grobie. Nie powinna, ona już dawno go pochowała. W swoim sercu, pamięci i myślach.
      Krzyk. A po nim kolejny, głośniejszy, należący do innej osoby. Szybkie kroki i niespokojny oddech. Ktoś biegł w ich stronę.
        - Śmierciożercy! Śmierciożercy! Uciekajcie! - wrzasnęła kobieta, a zaraz za nią błysnęło zielone światło. Upadła martwa na ziemię, a zza rogu wyszło kilka zamaskowanych postaci. W jednej sekundzie wybuchła panika, jakiej Hermiona jeszcze nie widziała. Ludzie wrzeszczeli i uciekali w popłochu w różne strony. Jakaś matka przycisnęła mocno swoje dziecko do piersi i rzuciła się między budynki. Ją dopadli pierwszą. Klątwa Cruciatus powaliła ją na ziemię. Słysząc jej krzyki Hermiona pragnęła tylko zniknąć z tamtego miejsca. Pamiętała słowa Rona. I tak nie pomożesz tym ludziom. Jesteś sama, a śmierciożerów jest wielu. Będziesz tylko kolejną ofiarą. Naciągnęła mocniej kaptur i chciała skręcić między domy. Serce waliło jej jak oszalałe. To koniec – myślała przerażona. Mało komu udaje się wyjść z obławy. Powód jest prosty, śmierciożercy otaczali teren niewidzialną barierą, każde zetknięcie z nią, raziło prądem. Szybko przeanalizowała trzy istniejące opcje. Jeśli dotknie bariery, najprawdopodobniej skaże się na kalectwo. Jeśli się ujawni, czeka ją śmierć. Może spróbować się ukryć i przeczekać to wszystko. Nielicznym się udawało. Jak tchórz – podpowiedziało coś w jej umyśle. - I tak umrzesz. Tylko dlaczego kryjąc się i uciekając? Umrzyj jak Gryfonka, jak Hermiona Granger. Wzięła głęboki oddech. To prawie jak decyzja o samobójstwie, choć bardzo bolesnym. Mogła nadal pozostać tylko cieniem, ale najprawdopodobniej przeszukają teren i znajdą ją. A potem usłyszała krzyk kobiety błagającej o życie jej dziecka. Hermiona nie uważała się za bohaterkę, ale chciała po prostu pomóc tym ludziom. Walczyć. Pomyślała jeszcze raz o Draconie. Chciała, aby był ostatnim, co zobaczy przed pojmaniem. Cokolwiek nie działoby się dalej.
      Nagle mordercze zaklęcie świsnęło zaraz nad jej głową, wyrywając ją z zamyślenia. Zauważyli ją. Cokolwiek by teraz zrobiła, nie ucieknie już. Byleby tylko zginęła w walce. Niech zabiją ją teraz szybkim zaklęciem i nieświadomie pozbawią Voldemorta szansy torturowania jej. Ścisnęła mocniej różdżkę i rzuciła zaklęcie oszołamiające prosto w śmierciożercę stojącego nad młodą dziewczyną. Usłyszała za sobą krzyk i odwróciła się. Potężny Cruciatus trafił prosto w jej pierś. Zabrakło jej tchu, gdy porażona bólem upadła na ziemię. Ból trwał tylko kilka sekund, które wystarczyły, aby wszyscy usłyszeli jej krzyk. Próbowała wstać, ale wokół niej zgromadziło się już kilku śmierciożerców. Podczas upadku kaptur spadł z jej głowy i wszyscy mogli teraz dostrzec jej twarz.
        - Proszę, proszę... Dwa lata nieuchwytności – usłyszała znajomy głos, w którym dosłyszała nutę szaleństwa. Ktoś brutalnie postawił ją na nogi i przyłożył nóż do gardła, ktoś inny zabrał jej różdżkę. Bellatrix wpatrywała się w nią z wyższością.
        - Zabierzemy ją do Czarnego Pana, będzie szczęśliwy. Może ona będzie wiedziała gdzie jest Potter – odezwała się znowu.
      Hermiona pomyślała, że tak właśnie wygląda koniec jej życia. Właśnie w tej ciemnej uliczce, w otoczeniu trupów i rannych ludzi. Znów pomyślała o Draconie. Jak wyglądała jego śmierć? Czy cierpiał? Czy bał się tak samo, jak ona teraz? Zabiorą ją przed oblicze Voldemorta, będą torturować. I tak nie wyjdzie w tego żywa. Poczuła, że w jej oczach zbierają się łzy. Zamknęła je szybko, aby śmierciożercy nic nie zobaczyli. Już i tak jest trupem. Co ma do stracenia, skoro jej śmierć to tylko kwestia czasu?
        - Możecie uważać się za panów świata, ale są ludzie potężniejsi od was. Voldemort jest tchórzem. Nadchodzi kres jego rządów, a wy pójdziecie na dno razem z nim – krzyczała, aby każdy dokładnie słyszał jej słowa. Usilnie powstrzymywała drżenie głosu. Bellatrix zaczęła się śmiać, ale Hermiona wiedziała swoje. Zakon rósł w siłę, Dumbledore i Harry mieli moc pokonania Voldemorta, chociaż potrzebowali czasu.
      Nie mogła słychać już tego szyderczego śmiechu, który brzmiał w jej uszach. Nikt inny się nie odzywał, słyszała teraz już tylko ten dźwięk. Upewniła się, że śmierciożerca wystarczająco oddalił nóż od jej szyi i zrobiła jedyną rzecz, która mogła zrobić na nich większe wrażenie, niż jej słowa. Jesteś trupem, zrób to – powiedziała sobie w myślach. Zebrała ślinę w usta i opluła stojącą naprzeciw niej śmierciożerczynię. Efekt był natychmiastowy, na ulicy zapanowała pełna napięcia cisza. Bellatrix umilkła i teraz wpatrywała się w Hermionę szaleńczym wzrokiem.
        - Jak śmiałaś... - powiedziała pełnym jadu głosem. I wtedy padł pierwszy cios w twarz, który powalił Hermionę na ziemię. Policzek zapiekł ją żywym ogniem. Kopnięcie w żebra... Jedno, drugie... Po chwili straciła rachubę. Spodziewała się tego. Musiała jednak okazać im bunt. Mogli ich stłamsić, upokorzyć, ale nigdy ich nie pokonają. Zakon będzie walczył, aż do ostatniego człowieka.
      Po chwili bolało ją już całe ciało, a uderzenia nie mijały. Krew zalewała jej oczy, wypływała z nosa i ust. Po chwili zupełnie jej to zobojętniało. Zamknęła oczy...


        - Pobudka, nie staniesz tak przed obliczem Voldemorta – dziewczyna zerwała się gwałtownie, gdy poczuła na swojej skórze lodowatą wodę. Zaczęła kaszleć i krztusić się, gdy płyn dostał się do jej nosa i ust. Ciecz którą wypluwała, była zabarwiona krwią. Bolał ją każdy, najmniejszy fragment ciała. Aż bała się na nie spojrzeć. Ile była nieprzytomna? Godzinę? Próbowała jak najszybciej rozeznać się w sytuacji. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, było ciemne i ciasne. Leżała na ziemi, wyłożonej słomą. Cela? Naprzeciw niej stał człowiek, który cuchnął alkoholem i potem. Nie zamierzał najwidoczniej czekać, aż dziewczyna dojdzie do siebie, bo podniósł ją brutalnie, łapiąc za materiał bluzy. Zgięła się z bólu, gdy tylko stanęła na własnych nogach. Nie żałowała jednak tego, co zrobiła. Każdy przejaw buntu był dobry, nawet tak głupi. Przed celą czekały jeszcze dwie, odziane w czarne płaszcze i zamaskowane, postacie. Zdecydowanie spowalniała pochód, wlokąc się za śmierciożercami. Nie wyglądali jednak, jakby w jakikolwiek sposób im to przeszkadzało. Przecież i tak zostało jej już mało życia, za chwilę stanie przed obliczem Lorda Voldemorta...


      Po policzkach rudej dziewczyny powoli spływały łzy. Ile można było tak czekać? Wpatrywać się w okno i tracąc nadzieję z każdą mijającą godziną? I jeszcze ta głupia sprzeczka. Czy nie nauczyły się, żeby nigdy nie kłócić się przed wyjściem? Ludzie często nie wracają, potem zostaje tylko smutek i wyrzuty sumienia.
        - Wróci – usłyszała głos brata za swoimi plecami. Chociaż mówił spokojnym tonem, głos drżał mu nieznacznie.
        - Wiem – odpowiedziała i szybko otarła policzki z łez.
      Wszyscy mieszkający w Zakonie mieli prostą umowę. Północ była godziną do której wszyscy wracali. Każdy tego przestrzegał, bo spóźnienia były oznaką czegoś złego, niepokojącego. Teraz była już czwarta nad ranem, a po Hermionie nie było najmniejszego śladu.
        - A jeśli ją złapali? - przerwała nerwową ciszę panującą w pomieszczeniu.
W tym momencie cicho trzasnęły drzwi i wszyscy poderwali się z miejsca. Tylko matka Hermiony, która mieszkała tu wraz z mężem, drzemała na kanapie pod wpływem eliksiry Słodkiego Snu dolanego do herbaty. Na policzkach miała wciąż świeże ślady łez. Do salonu wszedł jednak profesor Dumbledore, a zaraz za nim profesor McGonagall, która widząc ich pełne nadziei twarze, pokręciła tylko smutno głową.
        - Znaleźliśmy świadka, który widział jak zabierali ją podczas obławy. Całą resztę ludzi wypuścili, była dla nich zbyt wielką atrakcją. Kilka osób potwierdziło tę wersję wydarzeń. Najprawdopodobniej przebywa teraz w kwaterze Voldemorta.
        - Musimy ją stamtąd uwolnić! Zorganizować jakąś akcję – powiedział Ron bojowym tonem.
        - Zrobię co w mojej mocy, by ją stamtąd wyciągnąć, ale wy nie możecie się w to wtrącać. To zbyt niebezpieczne, aby wysyłać na taką misję dzieci – głos Dumbledore'a był spokojny, ale stanowczy.
        - Nie będę tu siedział, gdy Hermiona cierpi – wrzasnął Ron i uderzył pięścią w stół. Ginny aż podskoczyła, na ten niespodziewany dźwięk.
        - Grzeczniej! Spójrz, do kogo mówisz – upomniała go pani Weasley zirytowanym tonem.
Były dyrektor głowy skinął jednak tylko głową i uśmiechnął się smutno do Rona.
        - To, że poświęcisz swoje życie, nie pomoże jej. Proszę tylko o trochę zaufania i czasu, zrobię co w mojej mocy, aby ją uratować.
Ron nie wyglądał na ani trochę uspokojonego tymi słowami. Cały drżał z wściekłości. Ginny siedziała za to otępiała, wpatrując się bezwiednie w okno. To nic nie zmienia, oni muszą mieć własny plan. Nie mogą czekać i polegać na bezpiecznych rozwiązaniach. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a oni nie pozwolą umrzeć przyjaciółce. Zbyt wielu dobrych ludzi już zginęło, a ona nie zasługiwała na taki los. Jeszcze dziś porozmawia o tym z Ronem i ułożą jakiś rozsądny plan.
        - Czy Harry wie? - z zaskoczeniem usłyszała swój własny głos.
        - Niestety pan Potter ma teraz bardzo ważną misję i nie przebywa teraz w naszym zasięgu – tym razem odpowiedziała McGonagall.
        - On ma prawo wiedzieć, to jego przyjaciółka – warknął Ron patrząc w swoje dłonie i próbując uspokoić emocje.
        - Poinformujemy go o tym, gdy tylko będzie to możliwe.
Ginny wystarczyło tylko jedno spojrzenie w oczy brata, by wiedzieć, że myśli dokładnie to samo, co ona. On też chce działać na własną rękę i nie dać Hermionie zgnić w lochach lub umrzeć podczas tortur. Dumbledore może mówić co chce, ale oni są jej przyjaciółmi i nie zostawią tak tego wszystkiego. Muszą tylko działaś szybko, najlepiej już jutro obmyślić plan...


      Sala była ogromna i od razu skojarzyła jej się z cyrkiem. Sądząc po scenach rozgrywanych na arenie, raczej tym ze starożytnego Rzymu. Kiedy tylko weszli, została brutalnie powalona na kolana. Zadarła głowę, aby rozejrzeć się po zgromadzonych śmierciożercach. Najwyższy rząd znajdował się około czterech metrów nad posadzką. Szybko odszukała wzrokiem Voldemorta. Siedział na honorowym miejscu, które przypominało kamienny tron. Kiedy wstał, umilkły nagle wszystkie szmery. Wszystkie zamaskowane twarze wpatrywały się prosto w nią. Zamknęła oczy i wsłuchała się w szaleńcze bicie swojego serca.
        - Spójrzcie, kto do nas zawitał – usłyszała syczący, wyniosły głos i jej ciałem wstrząsnął niekontrolowany dreszcz. Po sali przebiegł szmer rozbawienia, który ucichł, gdy tylko Czarny Pan wykonał krótki gest ręką.
Jak dobrze, że przed wyjściem skorzystała z myślodsiewni...
      Nie było gestów ani słów, był tylko ból. Przenikał do jej umysłu jak trucizna. I krzyk, jej krzyk. Boleśnie rozdzierający ciszę. W jej umyśle brzmiał tylko głos Voldemorta, jakby szeptał do jej ucha. Jesteś słaba... Słaba jak wszyscy. Twój umysł jest taki słaby. Chciała teraz umrzeć. Pozbyć się tego głosu i bólu. Nagle wszystko ustało. Leżała na zimnym kamieniu, dysząc ciężko i odpoczywając po torturze.
        - Jesteś taka słaba – tym razem Voldemort powtórzył to do wszystkich. - Ale nic nie wiesz, zostawiłaś wszystkie swoje ważne wspomnienia. Sprytne.
Po wtargnięciu do jej umysłu, nadal bolało ją całe ciało. Chociaż miała nadzieję, ze to już koniec tortur, nie była naiwna i w napięciu czekała na resztę.
        - Zastanawiam się, co z tobą zrobić. Jesteś nieprzydatna, wątpię, abyś miała jakiekolwiek ważne informacje. Jednak szkoda cię mordować. Szukaliśmy cię dwa lata, możesz się jeszcze przydać.
Po co mówił jej to wszystko? Aby ją przestraszyć czy dać złudną nadzieję? I tak wiedziała, że jest już trupem. Byleby zabili ją szybko. Nie muszą marnować na nią miejsca w przeludnionych celach.
        - Z resztą... – ciągnął Voldemort syczącym głosem. - Jest tutaj ktoś, kto z pewnością chciałby uregulować z tobą stare rachunki z czasów szkolnych. Będziesz dziś jego nagrodą za zasługi. Z pewnością torturowanie cię będzie dla niego przyjemnością.
      Kto? Goyle? Crabbe? Oby tylko nie Blaise Zabini. Mieli ze sobą dobre stosunki z szkole, był ukochanym Ginny, ale teraz nie miałby wyboru. Musiałby torturować ją przed obliczem Lorda Voldemorta. Wstrzymała oddech, czekając aż usłyszy nazwisko lub zobaczy twarz tego człowieka.
        - Draco, podejdź tu, proszę.
W pierwszym momencie to imię zabrzmiało obco. Zamrugała powiekami, nic nie rozumiejąc. Przecież Draco nie żył. Blaise napisał o tym w swoim liście do Ginny, a przez dwa lata nie słyszała o nim ani słowa. Czy to jakiś okrutny żart? Czy Voldemort poznał prawdę o ich przeszłości i postanowił dręczyć ją psychicznie?
      A potem jeden ze zgromadzonych śmierciożerców podniósł się ze swojego miejsca i bardzo powoli ruszył w stronę Czarnego Pana. Pokłonił się nisko na znak szacunku.
        - Oto twoja nagroda, możesz teraz do niej zejść. Mam nadzieję, że podoba ci się mój dar.
        - Tak, Panie.
      Na dźwięk tego głosu jej serce przystanęło. Znała ten głos bardzo dobrze, choć teraz z pewnością zmężniał. To niemożliwe. On przecież nie żyje. Głos można przecież podrobić. Cóż za okrutny żart... Jak w zwolnionym tempie widziała, jak młody mężczyzna ściąga maskę... I wtedy runął cały jej świat. Pogrzebała go w swoich myślach, pogodziła się z jego śmiercią. Nie mogła mieć już wątpliwości. Schodził do niej po kamiennych stopniach, a jego twarz nie miała najmniejszego wyrazu. Była jak maska. Zimna i wyrachowana, ze stalowym błyskiem w oczach.
      Hermiona błagała w duchu Merlina, aby to wszystko okazało się zwykłym snem. Powinna się cieszyć? Pochowała go już dawno, a on teraz staje przed nią cały i zdrowy. Udawał martwego i nie odezwał się nawet słowem. Nie mogła mieć wątpliwości, nie żywił do niej żadnych głębszych uczuć. Wpatrywała się jak spetryfikowana, nie mogąc uwierzyć, że jest prawdziwy. Chciała go dotknąć, by mieć pewność. Choćby przez ułamek sekundy...
      Z kamienną twarzą stanął naprzeciw niej. Była wobec niego bezbronna i taka krucha. Cała posiniaczona z zakrwawioną twarzą. Czekała na jego ruch, patrząc cały czas w jego szare oczy. Jak mogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś mnie tak zniszczyć? Jak mogłeś nie powiedzieć o tym, że żyjesz? Naprawdę aż tak mało dla ciebie znaczyłam? Wystarczyło słowo, jedno, cholerne słowo. Kochałam cię, rozpaczałam jak szalona. Pisałam głupie listy bez adresata. Czy nadal jesteś tym, kim byłeś? Co działo się u ciebie przez te dwa lata? Czy nadal pamiętasz kim byłam, kim jestem? Krzyczała do niego w myślach. Obelgi, prośby, wyznania. Byli teraz tak daleko od bezpiecznego Hogwartu, w którym byli tak szczęśliwi. A Draco najprawdopodobniej nie był już tym samym człowiekiem, którego znała. Widziała to po jego twarzy zupełnie bez wyrazu i pustce w oczach, gdy na nią patrzył. Czy tylko tym dla ciebie teraz jestem? Przeszłością? Czy już zapomniałeś o wszystkim, co było między nami? Czy kiedykolwiek byłam dla ciebie kimś wyjątkowym?
      Mięśnie na jego dłoni napięły się nadnaturalnie, gdy mocniej ścisnął różdżkę, jakby za chwilę miał ją złamać. Potem padło, jedno krótkie słowo i ból. Nie chciała krzyczeć, nie w tym momencie, ale zupełnie straciła kontrolę nad swoim ciałem. Wiła się na posadzce i krzyczała, wciąż starając się uchwycić choć na chwilę spojrzenie tych szarych oczu. Mogłaby umrzeć, wpatrując się w nie. Tak strasznie za mini tęskniła, choć teraz były zimne i pełne pogardy. Pogarda. Ten wyraz na jego twarzy zabolał ją nawet bardziej, niż sama klątwa. Złamał jej posklejane niedawno serce. Zamknęła oczy, aby już dłużej tego nie oglądać. Starała się wyłączyć umysł i odciąć od bólu fizycznego, ale to było na nic. Nadal czuła, jakby stała w ogniu, a ktoś łamał jej kość po kości. Umrzeć. Nic więcej, po prostu umrzeć. Jak można przeżyć taki ból?
      Kiedy wszystko ustało, leżała na ziemi, a ostatnie łzy swobodnie skapywały na posadzkę. Z trudem otworzyła oczy i jak przez mgłę zobaczyła odchodzącego od niej Dracona. Znowu... Już kiedyś wpatrywała się w jego plecy, gdy odchodził, ale to było dawno. W dzień jego domniemanej śmierci. Czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy? Chociaż bolało ją całe ciało i marzyła tylko o tym, żeby zamknąć powieki, starała się wpatrywać w niego dopóki mogła. Nie wiedziała nawet czy dożyje do następnego dnia, a chciała, aby on był ostatnim, co zobaczyła przed śmiercią. Ktoś podniósł ją gwałtownie na nogi, na co jęknęła z bólu. Nikt nawet nie próbował być dla niej delikatny.                Sprowadzili ją znów do lochów. Śmierciożerca wepchnął ją brutalnie do celi i zatrzasnął drzwi. Dziewczyna upadła na kolana, ale, mimo bólu, szybko wstała i rozejrzała się po pomieszczeniu. Przez kraty wpadało do środka trochę światła i Hermiona prawie natychmiast poznała siedzącą koło niej dziewczynę. Blond loki nie przypominały już swojej dawnej faktury, były teraz brudne i w nieładzie opadały na piersi jej właścicielki. Niebieskie oczy były prawie zupełnie puste.
        - Lavender? - zapytała cicho Hermiona.
        - Och, widzę, że w końcu cię złapali – powiedziała patrząc w ścianę, dziwnym, nieobecnym głosem.
        - Wszyscy myślą, że nie żyjesz! Niedługo nas stąd wyciągną, na pewno. Ile tu już jesteś?
        - Zbyt długo...
        - Posłuchaj, wyciągną nas stąd.
Na te słowa Lavender zaczęła się śmiać. Co raz głośniej i bardziej przerażająco, na ten dźwięk Herminę przeszedł dreszcz.
        - Nikt nas nie uratuje. Witamy w piekle, Hermiono – wciąż zanosiła się histerycznym śmiechem.

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 1 - Nowe życie.

31 komentarzy:
Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość.

<MUZYKA>



      Niska brunetka smażyła jajecznicę nucąc jakąś spokojną melodię. Starała się, żeby jajka były w idealnym stopniu wysmażone, dokładnie takie, jakie lubił. Wpatrywała się w patelnie uważnie, czekając na odpowiedni moment. Znów jednak pogrążyła się w świecie własnych myśli. Świat przestał być już bezpiecznym miejscem, ale jakoś trzeba było starać się żyć normalnie. Mimo ciągłego strachu i faktu, że całe miasto jest obwieszone plakatami z jej podobizną i nagrodą za przyprowadzenie jej żywej przed oblicze Voldemorta, dziewczyna nie zamierzała zamykać się w pokoju. Spędziła w nim prawie cały rok. Rozpaczy smutku i nienawiści. Ale teraz było inaczej, wszystko zaczęło się układać, a niewyraźne wspomnienia prawie całkowicie zatarły w jej umyśle.
      Jeszcze raz zerknęła na swoją dłoń. Pierścionek był czysto prowizoryczny, zrobiony z przetransmutowanego kapsla od piwa. Jej to jednak wystarczało w zupełności. To były ciężkie czasy, ale każdy starał się żyć w miarę normalnie. Zdjęła jajecznicę z ognia i przełożyła ją na talerz. Przegrzebała jeszcze lodówkę w poszukiwanie warzyw, ale nawet o nie było teraz trudno. Unikali używania magii jak tylko mogli, byli wtedy łatwiejsi do namierzenia. Czarodziejom czystej krwi nie było z tym łatwo, ale Hermiona czuła się jak u siebie w rodzinnym domu. Wróciła do przyrządzania danie, wrzuciła do niego resztkę szczypiorku, który udało jej się zdobyć kilka dni temu.
        - Co tak pachnie? - dotarło do jej uszu wołanie Kingsley'a Shacklebolta. Mężczyzna stanął w drzwiach i uśmiechnął się do dziewczyny.
        - To dla Rona – wyjaśniła lakonicznie.
      Lubili stwarzać pozory, to przynosiło im ulgę, wszystkim. Żyli nadzieją, że ich życie się odmieni, a Lord Voldemort poniesie porażkę, ale była to tylko drobna iskierka. Pod pozornym szczęściem kryły się choroby, które niszczyły ich od środka. Strach, smutek, tęsknota. Każdy ich doświadczał, ale nikt o tym nie mówił. To pozorne szczęście było najgorsze, niektórych rzeczy nie da się tak po prostu udawać. Jest kłamstwem, które powtarzają aż do skutku. Aż nie stanie się iluzją prawdy.                
     Rzeczywistość była inna, znaczniej bardziej bolesna. Voldermort tępił czarodziejów z niemagicznych rodzin i mugoli. Torturował, żeby dowiedzieć się o miejscu przebywania Herry'ego Pottera. Wiedział to tylko Dumbledore, był strażnikiem jego tajemnicy, ale dla wielkiego Lorda ta informacja była niedostępna. Sama Hermiona nie widziała przyjaciela od prawie roku. Przygotowywali teraz plan przejęcia władzy, który był na razie tylko szkicem. Potrzebowali kogoś w szeregach śmierciożerców, bo nie mieli wiarygodnego źródła informacji. Ukrywali się więc na razie i czekali na stosowniejszą okazję. W konspiracji pozyskiwali nowych członków, którzy musieli zgodzić się na podanie im Veritaserum i zadanie kilku pytań. Nie mogli pozwolić sobie na najmniejszy błąd, bo wszystko ległoby w gruzach. Nadal lizali rany po bitwie i było ich zbyt mało, by stanąć do kolejnej. Stali się wyrzutkami społeczeństwa, a ich zdjęcia widniały w całym Londynie i najprawdopodobniej Wielkiej Brytanii. Największa nagroda była rzecz jasna za Herry'ego. Ona i Ron byli kolejny na tej długiej liście. Nikt jednak nie szukał ich uporczywie, nie ścigał aż tak. Spisali ich na straty i nie liczyli z ich siłą. A ona wciąż rosła, powoli i systematycznie...
      Przez drzwi wychyliła się ruda postać, która ziewała przeciągle. Ginny nie zadała sobie trudu, by ubrać się w coś, co nie było piżamą. Nie przeszkadzała jej obecność innych. W tym domu było ich tak wiele. Hermiona dzieliła mały pokój z Ronem, Ginny i Luną.
        - Znów źle spałaś? - ruda dziewczyna przyjrzała się zatroskana przyjaciółce. - Nadal męczą cię koszmary?
        - Nie, Ginny... To nie tak... - była Gryfonka pokręciła energicznie głową.
Była Gryfonka... Hogwart już nie istniał, a na pewno nie taki, jakim zapamiętała go dziewczyna. Teraz były już tam tylko dwa domu. Slytherin i bez nazwy. Do tego pierwszego trafiali tylko uczniowie czysto krwiści, bez żadnej skazy krwi. Drugi był znacznie większy, ale trudniej było przejść przez selekcję. Trafiały tam dzieci z czystą krwią w 3/4. Jedno z rodziców musiało być czystej krwi, a drugie mieć jednego z rodziców ze starego, nieskażonego rodu. Z półkrwi było trochę łatwiej. Jedno z rodziców musiało być czarodziejem czystej krwi, ale drugie nie mogło być mugolem lub mugolakiem. Życiorysy sprawdzano bardzo skrupulatnie i teraz edukacja była już tylko dla wybranych jednostek. Takich, które mogły zostać w przyszłości idealnymi poplecznikami Lorda Voldemorta.
        - Miałaś mnie obudzić, jeśli znów będziesz miała napady paniki! Jak mam ci pomagać, skoro śpię? - mruknęła z wyrzutem.
        - Przepraszam, Ginny, ale muszę zanieść Ronowi jajecznicę, póki nie wystygła do końca - nerwowym ruchem złapała talerz, trąciła łokciem szklankę z sokiem, która rozprysła się o posadzkę. Rzuciła się natychmiast, by to posprzątać, ale Ginny zacisnęła dłoń na jej ramieniu.
        - Idź, ja to naprawię – powiedziała i wyciągnęła różdżkę.
Hermiona z ulgą wzięła jedzenie i wyszła z kuchni. Spojrzała na swoje trzęsące się dłonie. Nie wiedziała, czy to z przemęczenia, czy zdenerwowania. W tych czasach nikt nie mógł czuć się bezpiecznie, a kiedy zapadała cisza, w domu dawało się wyczuć napiętą atmosferę. Wystarczył jeden niespodziewany dźwięk, a wszyscy podrywali się przestraszeni, że śmierciożercy jakoś odnaleźli ich kryjówkę.
      Ostatnio nie sypiała najlepiej. Od dwóch lat, ściślej mówiąc. Kiedy gasło światło, ją osaczała nieuzasadniona panika. Zagryzała wtedy swoją dłoń, a powieki zaciskała najmocniej, jak umiała. Czekała, aż minie... Nie to było jednak najgorsze. Tak często budziła się w środku nocy, zalana łzami i spocona. Z opanowującym ją lękiem. Bała się odwrócić, wykonać jakikolwiek ruch. Wsłuchiwała się wtedy w spokojny oddech Rona i czekała do rana. Przez te godziny wciąż czuła na sobie czyjś wzrok, który paraliżował każdy jej mięsień. Były czasy, kiedy budziła się z krzykiem, ale na szczęście już minęły. Była tylko jedna rzecz, która ją uspokajała. Co noc walczyła z własnymi demonami i strachem, aby napisać krótki liścik do osoby, która od dawna nie żyła. Była to wręcz jej rutyna. Tylko to pozwalało jej śnić normalnie, bez koszmarów.
      Weszła do małego pokoju i obudził rudego chłopaka pocałunkiem w policzek. Chciała go kochać, tak bardzo się starała. Był dla niej idealny, opiekował się i dbał o nią. Nie mogła zarzucić mu niczego. Nad nią jednak nadal wisiało widmo przeszłości. Kiedy już myślała, że to co czuje do Rona to miłość, wspomnienia rozsiewały jej wątpliwości. Kochała tylko raz, mino wszystkich ran.
Dlaczego więc przyjęła jego oświadczyny? Ktoś kiedyś powiedział jej, że można nauczyć się miłości. A ona naprawdę chciała pokochać go całym sercem, tak jak kiedyś już kogoś kochała. Czekała, aż przyjdzie ten moment.
      Chłopak odgarnął jej z twarzy długie, ciemno brązowe włosy. Farbowała je od prawie dwóch lat. Wolała swoje naturalny kasztanowy odcień, ale zimny i praktycznie czarny kolor zupełnie zmieniał jej twarz. Wyglądała na starszą. Przed każdym wyjściem prostowała zaklęciem swoje długie charakterystyczne loki, żeby jeszcze bardziej utrudnić jej rozpoznanie. Były to drobne zabiegi, ale teraz nie widać było na pierwszy rzut oka, że to poszukiwana Hermiona Granger. Proste włosy sięgały jej do pasa, więc dla wygody wiązała je w warkocz lub wysoki kucyk. Teraz też to zrobiła, dziś by jej dzień robienia zakupów.
        - Wyglądasz pięknie – Ron szybkim ruchem pociągnął ją na łóżko. - Dziękuję za śniadanie.
Zmarszczyła lekko nosek, kiedy dotknęły go usta chłopaka.
        - Puść mnie, bo nie będziecie mieli obiadu – zaśmiała się.
Twarz chłopaka natychmiast spoważniała. Hermiona zobaczyła jak zaciska zęby i napina wszystkie mięśnie. Niepotrzebnie mu mówiła...
        - Dzisiaj twoja kolej? - zapytał przyglądając jej się uważnie.
Nawet nie krył zdenerwowania. Pod jego zmartwionym spojrzeniem Hermiona poczuła, że się ugina. Ron nie chciał nigdzie jej wypuszczać w obawie, że ją złapią. Ona potrzebowała tylko trochę przestrzeni, oddechu. Nie chciała siedzieć to bezczynnie i pozwalać, żeby w kółko narażali się inni, szczególnie, gdy była jej kolej.
       - Pójdę za ciebie – poderwał się szybko z łóżka.
       - Nie – Hermiona położyła mu dłoń na ramieniu i spojrzała na niego stanowczo. - Nie będziesz się przeze mnie narażał. Ty już miałeś swoją kolejkę kilka dni temu.
Wstała szybko i wyszła z pokoju, zanim chłopak zdążył odpowiedzieć cokolwiek.
      Kiedy zeszła na dół natychmiast tego pożałowała. Ginny wpatrywała się w nią z zaciętą miną. Nie miała teraz najmniejszej ochoty, by rozmawiać o swoich problemach. I o nim... Tak, tego chciała uniknąć w szczególności. Chciała po prostu szybko wyjść z domu pod peleryną-niewidką i pójść na targ. Wstąpiła jeszcze do pokoju z myślodsiewnią i pobyła się wszystkich istotnych myśli. Robili to zawsze przed wyjściem na wypadek pojmania. Wtedy Voldemort nie dowie się już niczego istotnego. W czerwcu mogła na szczęście uniknąć ubierania kilku ciężkich warstw ubrań. Ginny była jednak szybsza. Jak burza wyleciała z kuchni i oparła się o drzwi wyjściowe.
        - Znów ci się śnił – powiedziała i oskarżycielsko wycelowała w przyjaciółkę palcem.
        - Ginny, to nie jest dobry moment – próbowała ją delikatnie odsunąć.
        - To idealny moment!
        - A czy tobie nigdy nie śni się Blaise? - warknęła. - Wiem, że śpisz z jego pożegnalnym listem pod poduszką!
Uderzyła w czuły punkt i wiedziała o tym bardzo dobrze. Wyraz twarzy rudej dziewczyny uległ diametralnej zmianie. Zabini po bitwie musiał dołączyć do śmierciożerców. Zostawił swojej ukochanej tylko jeden list. Napisał w nim, że ją kocha i będzie czekał, aż będą mogli być razem. Pisał tam też inne rzeczy. Bolesne. To właśnie z tego listu Hermiona dowiedziała się o śmierci najważniejszej osoby w jej życiu. Od tego czasu Zabini nie odezwał się już ani razu. Czasem słyszały o nim od innych członków Zakonu, ale ostatnio nie wiedziały nawet, czy żyje. Ginny żyła tylko tymi skrawkami informacji i usychała, gdy nie dostawała ich zbyt długo. Teraz mijały już dwa miesiące. Ginny postąpiła krok od drzwi.
        - Proszę bardzo, idź. Nie musisz mi się zwierzać, jestem tylko twoją przyjaciółką...
        - Nie, Ginny, to nie tak... - powiedziała Hermiona błagalnym głosem do odchodzącej panny Weasley, ale ruda dziewczyna nie odwróciła się nawet na moment. Wściekła na siebie Hermiona założyła jednym ruchem pelerynę niewidkę i wyszła na zewnątrz trzaskając drzwiami.
Owiało ją ciepłe czerwcowe powietrze. To już jutro – pomyślała ze smutkiem. Mijały dokładnie dwa lata od bitwy. Hogwart nie miał żadnych szans i przeżyła zaledwie garstka. Niestety On nie miał takiego szczęścia. Draco Malfoy zginął pod gruzami, o czym wyraźnie informował list Zabiniego. W tym momencie w Hermionie coś umarło, jakaś ważna część odpowiedzialna za głębsze uczucia. Nie potrafiła pokochać Rona, ani do nikogo się przywiązywać. Nastały teraz ciężkie czasy, ludzie po prostu nie wracali z pracy do domu i nie było sensu ich szukać. Po co się z kimś zaprzyjaźniać, skoro ta osoba może zniknąć za kilka tygodni? Z tym rozumowaniem było Hermionie bardzo dobrze, chociaż i tak opłakiwała każdą zaginioną osobę, którą znała.
      Targ na szczęście nie był daleko. Przeszła go w ukryciu i skręciła w wąską, ciemną uliczkę. W razie pojmania, Śmierciożercy szukali miejsca z którego przyszła z zupełnie innej strony. Ubrała na siebie czarną bluzę, którą całą drogę niosła w torbie i założyła kaptur. W czerwcu i przy palącym słońcu było to torturą, ale i tak lepszą od tych, którymi obdarzyliby ją Śmierciożercy w razie pojmania. Z nisko pochyloną głową ruszyła w stronę straganów. Ludzie tutaj byli życzliwi, choć o wiele bardziej dotknięci nieszczęściami niż Hermiona. O ile tylko pozwalały jej na to środki, zawsze kupowała wiele jabłek od wychudzonej staruszki. Była niemową, więc tylko uśmiechała się do Hermiony z wdzięcznością. Nie były to owoce wysokiej jakości, ale teraz trudno było o takie. Była Gryfonka wzięła więc tyle jabłek, ile tylko mogła, aby wystarczyło jej na inne produkty. Starsza kobieta wyciągnęła w stronę dziewczyny rękę i pogłaskała ją po długich, prostych włosach, które wystawały spod kaptura. Uśmiechnęła się blado. Hermiona podała staruszce garść monet.
        - Za kilka dni przyjdzie tutaj mój chłopak. On też od pani kupi. Muszę już iść, dziękuję za jabłka – postarała się uśmiechnąć najpromienniej jak potrafiła, ale wyszło to raczej blado.
Chciała w tym uśmiechu zawszeć otuchę dla tej kobiety, której lata starości przypadły na wojnę. Widać było po niej, że głodowała, a Hermiona nie byłaby zaskoczona, gdyby utrzymywała ze sprzedaży jabłek nie tylko siebie, ale i też część rodziny. Ruszyła dalej, w głąb targu. Zazwyczaj kupowała u tych samych osób. Tych najbiedniejszych, najsłabszych, najstarszych.
     Od mężczyzny o imieniu Colin kupiła wszystkie potrzebne jej warzywa. Lubiła z nim rozmawiać, chociaż wiedziała, że nie powinna. Obowiązywała zasada zero kontaktu. Każda rozmowa mogła przyczynić się do jej demaskacji. Choć nie było to szczególnie trudne, nie była jakoś szczególnie ukryta. Chociaż pochylona głowa i kaptur skutecznie zasłaniały twarz. Ona jednak nie potrafiła tak po prostu trzymać się od tych ludzi na dystans. Tego dnia Colin był w wyjątkowo podłym humorze. Był wręcz załamany.
        - Co się dzieje? - zapytała Hermiona, gdy mężczyzna już drugi raz wypuścił warzywo z roztrzęsionych rąk.
        - Nic takiego – odwrócił od niej szybko wzrok.
Był niskim, starszym mężczyzną. Zdecydowanie powinien być już na emeryturze. Mimo całego okrucieństwa tego świata, on zawsze był uśmiechnięty i uprzejmy.
        - Proszę mi powiedzieć, postaram się jakoś pomóc.
        - Ja tylko... Moja żona... - w jego oczach pojawiły się łzy. - Robili wczoraj obławę i...
Serce Hermiony przyspieszyło. Obława znaczyła tylko jedno. Śmierciożercy raz na jakiś czas urządzali sobie na ulicach biedniejszych dzielnic polowanie. Nieczęsto zabijali ich od razu, zazwyczaj były to tortury, aż do śmierci. Żona Colina też musiała być staruszką. Poczuła w sobie nagłą nienawiść do Śmierciożerców. Za nic mieli ludzkie życie.
        - Och, tak mi przykro – szepnęła tylko.
        - Nie, nie... Ona uciekła, ale jest ciężko ranna. Nie mogę zdobyć potrzebnych eliksirów, z resztą... Nie są teraz tanie. Nie wiem nawet, czy ona jeszcze żyje. Musiałem zostawić ją samą w domu, cały nasz dochód pochodzi tylko z tego targu – spojrzał na Hermionę oczami pełnymi łez. - Trzydzieści lat małżeństwa – pokręcił głową ze smutkiem.
        - Czego wam potrzeba? - zapytała zdecydowanym głosem.
Wyciągnęła z torby skrawek papieru i mugolski długopis. Podała je mężczyźnie, który spojrzał na nią zaskoczony.
        - Zapisz, czego potrzebujecie. I jeszcze twój adres. Postaram się zdobyć to wszystko i przynieść ci dziś wieczorem.
        - Nie chcę robić problemu.
        - To nie będzie żaden problem – wzięła karteczkę, zapłaciła za warzywa, uśmiechnęła się do mężczyzny i odeszła szybko, zanim zdążył jeszcze zaprotestować.
      Sprawdziła, czy z pewnością kupiła wszystko, czego potrzebowała i odwróciła się, aby wrócić do zaułku, w którym zdjęła pelerynę.
        - Panienko – usłyszała za swoimi plecami męski głos i przystanęła jak sparaliżowana.
Czyżby ktoś ją rozpoznał? Kto mógłby ją wołać? Z pewnością było to do niej. Na targu nie było zbyt wielu osób, a głos dobiegał zaraz zza jej pleców. Wstrzymała powietrze i powoli odwróciła się w tamtą stronę. Na oko czterdziestoletni Hiszpan stał przy swoim straganie i patrzył na nią czujnie.
        - Miguel, wystraszyłeś mnie – odetchnęła.
Chociaż każdy na tym targu znał jej tożsamość z powodu porozwieszanych po całym mieście listów gończych, to nikt nie mówił jej po imieniu. Nie chcieli, aby usłyszały je niepożądane osoby, tu i tak nie było bezpiecznie.
        - Przepraszam, panienko. Czy mogłabyś podejść tu na chwilę?
Podeszła do niego natychmiast.
      Miguel sprzedawał konserwy, a niekiedy miał też świeże mięso. Było zawsze dobrej jakości, choć niewiele i drogie. Teraz kurczak był prawdziwym przysmakiem i zazwyczaj mięsa z jego straganu znikały w mgnieniu oka.
        - Już się martwiłem, że panienka nie przyjdzie – mówił niewyraźnie z powodu mocnego, zagranicznego akcentu. - Zachowałem coś dla panienki.
Rozejrzał się szybko i ze swojej torby wyjął opakowanego w folię kurczaka. Hermiona zawsze pojawiała się na targu w czwartki, więc najwidoczniej zachował to mięso specjalnie na jej przyjście.
        - Naprawdę? - zapytała dziewczyna szeroko otwierając oczy.
Miguel spojrzał na coś za dziewczyną i pobladł.
        - Naciągnij bardziej kaptur, panienko. Idzie tu bardzo, bardzo zły człowiek.
Zrobiła natychmiast to, co jej kazał. Zamarła, bojąc sie wykonać jakikolwiek ruch.
        - Kto? - zapytała tylko cichutko.
        - Lucjusz Malfoy.
To nazwisko uderzyło prosto w jej serce. Już po niej, on nie będzie miał dla niej miłości. Złapią ją i zawiozą do siedziby Czarnego Pana. Jak dobrze, że użyła chociaż myślodsiewni. Prawie czuła na swoim karku oddech śmierci.
        -Co on robi? - szepnęła.
        - Przechadza się i sprawdza stragany. Idzie w tę... - zamilkł.
       - Co tutaj sprzedajesz? - usłyszała za sobą lodowaty głos, a po jej plechach przeszły ciarki.
        - Tylko konserwy i mięso – Miguel pochylił usłużnie głowę.
        - Sprawdzimy... - mruknął Lucjusz.
      Przez chwilę miała wrażenie, że przed oczami przelatuje jej całe życie. Za kilka sekund Lucjusz Malfoy ją rozpozna, złapią ją i zawloką przed oblicze Voldemorta. Zgnije w lochu lub umrze podczas tortur. Wstrzymała oddech. Usłyszała, jak postąpił w jej stronę jeszcze krok. Prawie czuła już na karku jego oddech. Czuła już swoją przyszłość. Strach. Cierpienie. Ból. Ciemność. Śmierć. Przymknęła oczy. Jeszcze sekunda, dwie, trzy... Jej serce przyspieszyło bieg. Czekała...
        - ZAMORDOWALIŚCIE MOJĄ ŻONĘ, BYDLAKI – rozległ się krzyk za ich plecami i Hermiona z trudem powstrzymała jęknięcie.
Colin stał przy swoim straganie i patrzył na Śmierciożerców groźnie. Dwóch z barczystych mężczyzn, którzy przyszli razem z Malfoy'em wywlokło starca na środek.
        - Nie odwracaj się, panienko – powiedział Miguel szeptem.
        - Crucio – usłyszała za swoimi plecami.
Krzyk mężczyzny rozdarł ciszę. Hermiona zacisnęła mocno szczęki. Całą siłą woli powstrzymywała się, aby nie wybiec na środek. To mogło nieść jednak za sobą konsekwencje dla całego Zakonu. Wbiła paznokcie wewewnętrzną część dłoni. Ile mogło to jeszcze trwać?
        - Masz szczęście, starcze. Mam dziś dobry dzień – usłyszała pogardliwy głos Lucjusza, a potem odgłos kroków.
        - Już? - zapytała niepewnie.
Miguel skinął tylko głową.
      Hermiona odwróciła się szybko. Koło Colina zebrało się już kilka osób ze straganów. Ruszyła szybko w tamtą stronę i przepchnęła się przez niewielki tłum. Mężczyzna leżał na ziemi oddychając ciężko. Hermiona nie mogła patrzeć na jego cierpienie. Uklękła obok niego.
        - Dlaczego pan to zrobił? - zapytała powstrzymując łzy.
        - Jestem już stary i schorowany, to wy, młodzi, jesteście nadzieją dla tego świata – szepnął z trudem.
Nie odpowiedziała. Starała się teraz trzeźwo myśleć, aby pomóc jakoś mężczyźnie. Gdyby nie on, czekałaby ją teraz śmierć. Rozejrzała się nerwowo po zgromadzonych ludziach.
        - Pomóżcie mi go podnieść – krzyknęła w tłum.
Czyjeś silne ręce dźwignęły staruszka, który jęknął z bólu.
        - Miguel, pomożesz mi z nim?
      Chwilę później cała trójka miała już na sobie zaklęcie kameleona i kluczyli uliczkami Londynu. Starzec lewitował nad ziemią, kierowany różdżką Hermiony. Nie chciała go nazbyt przemęczać. Kiedy była już wystarczająco blisko, a Colin dawał już radę iść o własnych siłach, poprosiła Hiszpana, żeby odszedł. Sama też mogła sobie poradzić. Podtrzymując mężczyznę weszła na niepozorny teren budowy i wypowiedziała zaklęcie. Przeszli przez małe drzwi, a potem wąskim korytarzem skierowali się wprost do siedziby Zakonu. Mimo bólu Colin starał się iść o własnych siłach, za co była mu wdzięczna. Tutaj trudno byłoby utrzymać go za pomocą zaklęcia. Użyczyła mu swojego ramienia. Kolejne drzwi... Wypowiedziała hasło i znalazła się w piwnicach domu.
        - RON! - wrzasnęła. - RON!
Nasłuchiwała przez chwilę odgłosów z góry, aż wreszcie drzwi otworzyły się. Rudy chłopak zszedł na dół oświetlając sobie drogę różdżką. Kiedy zobaczył opartego o ścianę starca, zaniemówił. Przez chwilę stał w bezruchu.
        - Co się dzieje? - zapytał marszcząc brwi.
        - On potrzebuje pomocy – wysapała Hermiona, zmęczona prowadzeniem starca.
        - Dobrze znasz zasady – warknął młody Weasley.
        - On mnie uratował, pomóż mu wejść na górę!
Starzec z cichym westchnieniem położył się na łóżku. Zamknął oczy i prawie natychmiast pogrążył się we śnie.
        - Co tu jest grane? - mruknął Ron z niezadowoloną miną, gdy wyszli na korytarz.
        - Cholerny Lucjusz Malfoy przyszedł na targ. Zauważyłby mnie, gdyby nie Colin.
Stali chwilę w milczeniu, aż w końcu w Hermionie coś pękło, wybuchnęła głośnym płaczem. Wtuliła się mocno w ramię Rona, który uspokajająco głaskał ją po włosach.
        - Nic... nie zrobiłam... - załkała. - On krzyczał, a ja... ja... nic nie zrobiłam... Jestem taką... taką straszną egoistką – jej słowa przerywały kolejne spazmy szlochu.
Wciąż brzmiał jej w głowie krzyk mężczyzny. Powinna coś zrobić, nawet za cenę własnego życia. A on po prostu stała i błagała w myślach Lucjusza Malfoy'a, by przestał.
       - Już, już... - Ron przejechał dłonią po jej włosach, a potem delikatnie ją od siebie odsunął. - Nie mogłaś nic zrobić, dosłownie nic. Nie pomogłabyś mu, Lucjusz i tak by to zrobił. Rozumiesz co mówię? Spójrz na mnie.
Zrobiła, co mówił. Szybkim ruchem wytarł jej policzki z łez. Nagle o czymś sobie przypomniała. Zaczęła nerwowym ruchem grzebać w swojej torebce, aż wyciągnęła z niej karteczkę.
        - Znajdź te składniki i eliksiry, proszę – podała ją chłopakowi. - Jestem to winna Colinowi.

      Młody mężczyzna siedział w swoim gabinecie i przeglądał zdjęcia, które dostarczono mu niecałą godzinę temu. Wpatrywał się z nie już od jakiegoś czasu, pocierając dłonią brodę z zamyśleniem. Mogła zmieniać kolory włosów i fryzury, ale on wszędzie pozna tę twarz. Miał już całą stertę jej zdjęć, każde analizował bardzo dokładnie. Po gabinecie rozległo się donośne pukanie i mężczyzna gwałtownym ruchem wrzucił zdjęcia do szuflady. Zatrzasnął ją z hukiem w momencie, gdy otworzyły się drzwi. Niska dziewczyna weszła do pokoju pewnym krokiem, emanując patosem i dumą.
        - Witaj, kochanie – mówiła spokojnym i bardzo niskim głosem. Podeszła do blondyna i pocałowała go przelotnie w policzek. Skinął tylko delikatnie głową w odpowiedzi.
        - Znów będziesz pracował do nocy? - w jej głosie można było usłyszeć nutkę pretensji. Odsunęła z biurka wszystkie dokumenty i usiadła na nim zgrabnie. Jej czerwone szpilki praktycznie bezdźwięcznie upadły na miękki dywan. Położyła stopy na oparciu fotela chłopaka.
        - Mam obowiązki – odpowiedział, prawie na nią nie patrząc.
        - A czy ja nie jestem twoim obowiązkiem? - zapytała, robiąc po każdym słowie krótką przerwę, aby o kilka milimetrów podciągać swoją obcisłą spódniczkę. Przeciągnął wzrokiem po jej nodze, aż natrafił na koronkę, kończącą jej czarną pończochę, którą odsłoniła przed chwilą. Przez ułamek sekundy miał ochotę zerwać z niej ubrania, ale szybko się opamiętał.
        - Uwierz mi, chciałabym, ale te wszystkie dokumenty, które właśnie bardzo niedelikatnie zrzuciłaś z biurka, by na nim usiąść, czekają, aż je rozpatrzę i przejrzę – mruknął, wciąż nie odrywając wzroku od koronki.
       - Oczywiście, majorze. Będę czekać, aż wrócisz do domu – uwielbiała zwracać się do niego stopniem wojskowym. Z każdym awansem coraz bardziej.
      Złapała go za krawat i przyciągnęła do siebie zdecydowanym ruchem. Wstał i umiejscowił się między jej nogami. Pocałowała go mocno i zdecydowanie. Ona cała taka była. Wyjątkowo twarda, jakby wykonana ze skały i cholernie ambitna. Sama często spędzała w pracy całe dnie, chociaż nie musiała. Przy nim nie brakowałoby jej niczego, ale ona nie znosiła bezczynności.
       Oderwali się od siebie natychmiast, kiedy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Dziewczyna w pośpiechu wstała z biurka, poprawiła spódniczkę i założyła szpilki w pośpiechu. Chłopak wygładził koszulę i poprawił krawat.
        - Wejść! - krzyknął, siadając w swoim fotelu.
W drzwiach stanął niepozorny, szczupły mężczyzna. Płaszcz był na niego stanowczo zbyt długi i za duży. Odezwał się zachrypniętym głosem.
        - Witam, panienko Greengrass – skinął głową w stronę Astorii, nerwowo gniotąc kapelusz trzymany w dłoniach. - Nie chciałem przeszkadzać, panie Malfoy- mruknął cicho.
        - Nie przeszkadzasz, Madden. Astoria właśnie wychodziła – odpowiedział, patrząc na dziewczynę znacząco.
      Kiedy w końcu zniknęła za drzwiami, Draco znów wyciągnął zdjęcia z szuflady. Przyjrzał jej się bardzo uważnie, próbując zauważyć coś, co przeoczył wcześniej.
        - Spodziewałem się, że rzuci się aby pomóc temu starcowi wcześniej. Dobrze, że tego nie zrobiła. Doprawdy, mój ojciec jest zbyt porywczy, mógł wszystko zniszczyć – mówił bardziej do siebie. Przyjrzał się zdjęciom, na których dziewczyna klęczała przy starcu i rozglądała się po ludziach.
        - Dlaczego po prostu jej nie złapaliśmy? To bez sensu, śledzimy ich wszystkich, zamiast po prostu wyłapać. Byłoby po problemie.
        - Dlatego, że nie są takimi kretynami jak ty, Madden. Z pewnością są zabezpieczani na taką ewentualność, przesłuchania nie dadzą skutku. Jeżeli kogoś z nich złapiemy, przestaną wychodzić i znajdą jakiś inny sposób na zdobywanie żywności. Niech czują się na tym targu bezpiecznie, a my będziemy czekać, aż popełnią jakiś błąd.
      Dowodził tą akcją od miesięcy. Szpiegował ich, ale i tak żaden z członków Zakonu nie pozwolił sobie na błąd. Lucjusz Malfoy dzisiaj prawie to wszystko przekreślił, wystarczyło, żeby dziewczyna się odwróciła... Gdyby jej nie pojmali, ich zachowanie wydałoby się podejrzane. Musieli zachowywać pozory. A cholerna duma jego ojca prawie to wszystko przekreśliła. Zanotował w pamięci, że będzie musiał mu to wypomnieć. Co prawda mogli ich załapać i torturować, ale z pewnością byli na taką ewentualność przygotowani.
      Ostatnio lubował się w mugolskiej literaturze wojskowej. Wyczytał tam, że podczas ostatniej, wielkiej wojny, żołnierze mieli wszytą w ubranie kapsułkę z trucizną, kiedy ich złapano, przegryzali ja i czekali na śmierć. Była zdecydowanie lepsza, niż powolne umieranie w cierpieniu i ewentualne psychiczne załamanie. Co, jeśli członkowie Zakonu rozumowali tak samo? Jeden niewłaściwy ruch i zaczną być jeszcze ostrożniejsi.
        - Czy wszystko gotowe do obławy? - zapytał, nie odrywając wzroku od twarzy Hermiony Granger.
______________________________________________________
Pierwszy rozdział już za nami. Nowy będzie za jakieś dwa tygodnie. Mam zastępczy komputer, więc powoli zacznę nadrabiać zaległości u Was! :)

sobota, 17 stycznia 2015

Prolog

26 komentarzy:
Nie można tak po prostu uwolnić się od własnej przeszłości. 

     Rozglądam się po wielkiej sali i mój wzrok pada na stół Śligonów. Serce zaczyna bić mocniej, kiedy dociera do mnie, że znów spoglądam w stalowe oczy. Przez chwilę siedzę w bezruchu, nie wiem, co robić. Decyduję się jednak, wstaję szybko i ruszam w jego stronę. Nie interesuje mnie, że wszyscy zobaczą nas razem, teraz liczy się tylko On. Nie widziałam go od tak dawna, a teraz znów jest tak blisko... Kiedy zbliżam się do jego stołu, chłopak wstaje i kieruje się szybko w stronę wyjścia. Natychmiast podążam za nim, nie mogę stracić go z oczu, nie teraz... Błagam, nie w tym momencie.
     Przekraczam próg i wychodzę prosto w tłum. Rozglądam się nerwowo w poszukiwaniu platynowej czupryny, ale nigdzie jej nie dostrzegam. Wpadam w panikę i zaczynam biec, nie zwracając uwagi na popychane przeze mnie osoby. Muszę go znaleźć, tylko to się teraz liczy. Ktoś łapie mnie za ramię, a ja z bijącym sercem odwracam się w jego stronę.
      - Daj spokój, on nie żyje – słyszę głos Zabiniego.
      - Widziałam go – krzyczę, a łzy nabiegają mi do oczu.
     Hogwart przestaje przypominać już bezpieczną przystań. Jest zimny, niebezpieczny i niesie ze sobą śmierć. Nawet tych najbliższych.
     Budzę się w ciemnym pomieszczeniu. Zlana potem i z sercem bijącym jak oszalałe. Najpierw czuję wielki zawód, to znowu był tylko sen. Ten sam, co prawie każdej nocy od dwóch lat. Zaciskam mocno zęby na swojej dłoni i płaczę bezdźwięcznie w poduszkę. Nie chcę obudzić śpiącego obok mnie chłopaka. Wstaję bardzo powoli i drżąc z niemego szlochu kieruję się do szafki. W samego dna szuflady wygrzebuję pudełeczko, wyciągam jeszcze małą kartkę. Liścik nie jest długi, ale zawieram w nim cały ból i rozpacz. Znów piszę do niego, chociaż wiem, że nigdy tego nie odczyta. Bitwa zebrała krwawe żniwo, zabrała miłość mojego krótkiego życia. A teraz było już tylko gorzej. Od dwóch lat Voldemort triumfował, a ja ukrywałam się, wraz z innymi, w siedzibie Zakonu. Umieram po cichu z tęsknoty, dusząc się w związku bez miłości, którą już dawno straciłam.

______________________________________________________
Witam Was bardzo serdecznie na moim nowym blogu. Narracja pierwszoosobowa jest tylko tutaj, dalej będzie już normalnie! I jak? Podoba się? 
Mrs Black bajkowe-szablony